W całkiem niedużym mieście na południu Polski, w jednym z wielu bloków, na drugim piętrze pali się światło. Jest już późno, wszyscy śpią. Przecież jutro trzeba iść do pracy, ale Mama nie śpi. Ona czeka, bo wie, że my jedziemy, że będziemy o drugiej, może trzeciej nad ranem. Nieważne, czeka. Wjeżdżamy pod górę, bo u nas pełno gór. Widzę to okno i wiem, że wracam. To tu, to w tym miejscu znajduje się początek. 




To okno i ta osoba w szlafroku lila za nim pomagają mi określić, gdzie jestem. Nieważne, jak daleko odejdę, to okno zawsze płonie ciepłym światłem. Będąc w Holandii, jestem po prostu tysiąc kilometrów od tego miejsca. Będąc daleko i tak wiem, że w tym oknie pali się światło. Jak latarnia morska, bym wiedziała, w którą stronę płynąć, by zawinąć do bezpiecznego portu.



Tam zawsze ktoś na mnie czeka. Nawet wtedy, gdy nie mam nic do powiedzenia. Tam jest ktoś, kto martwi się o mnie zawsze, mimo że wciąż powtarzam, że u mnie wszystko w porządku. Naprawdę! Ja sobie radzę. Mama martwi się o mojego brata i jego żonę z cudownym brzuchem pełnym życia. Martwi się o mojego męża, który łamaną polszczyzną stara się z nią dogadać. Martwi się o moje dzieci, w buziach których tak bardzo chce zobaczyć cudowną przyszłość.
Moja Mama to ta dróżka ułożona z kwadratowych płyt w ogrodzie, pewna, wytrzymała i dążąca prosto przed siebie. To też te żółte aksamitki rosnące wokół niej, maleńkie, delikatne i miękkie. Moja Mama to cały ogród. To kwitnąca wiśnia, która pewnie i tego roku obrodzi soczystymi owocami, zapowiedzią konfitur. To ta grusza, którą trzeba było ściąć, bo była chora. To bez kwitnący bordowo, to krwawe maliny, zostawiające plamy na koszulkach moich dzieci. Moja Mama to tysiąc sposobów, jak te plamy sprać. To maciejka, która najmocniej pachnie wieczorem. Moja Mama to ta kolorowa altanka, okradana każdej zimy, z coraz wątlejszą wiarą w ludzi wypełniana przez resztę roku. Moja Mama to każda rada na ból brzucha. Moja Mama to dłonie, które, jak nic innego, potrafią uśmierzyć ból głowy. Moja Mama to krwawnik przykładany do zdartego kolana, aby goiło się szybciej. To pytanie, czy wzięłam witaminy, i to zawiązany szczelnie szal pod szyją, choć od wielu lat sama to robię. Moja Mama to te kilka łez szczęścia otartych ukradkiem, gdy urodził się mój syn. Moja Mama to bukiet goździków, mimo że niemodnych, bo systemowych, ale moich ulubionych.
Moja Mama to ta osoba, której dziś składam najlepsze życzenia i podziękowania.
Wszystkiego najlepszego z okazji Dnia Mamy.

Agnieszka Steur