Magaluff…i więcej grzechów nie pamiętam

Pewnego razu wybrałyśmy się z siostrą na Majorkę. Nie było by w tym nic wyjątkowego, gdyby nie fakt, że ta wizyta, okazała się splotem wydarzeń dość ekstremalnych, których typowy wakacjowicz spodziewać się nie miał prawaJ Opowiem Wam jedynie o jednej nocy bo to, co tam zobaczyłyśmy zajęłoby przestrzeń książki.

Lądujemy w klubowej miejscowości Wyspy, zwanej Magaluff. Tutaj bawi się cały świat, szczególnie upodobali sobie ów kurort Anglicy, którzy zdominowali tereny swoją kulturą. Zamiast hiszpańskich tapas, uświadczysz tuaj raczej „fried egg, bacon and chips” na śniadanie, zamiast paelli- „fish and chips”. Brytyjczyk z zasady kojarzył nam się z osobą powściągliwą, zachowawczą, z dobrymi manierami. Powoli dochodzę do wniosku, że wszelkie mity krążące o narodowościach, są bajkami z tysiąca i jednej nocy.


        Nasz hotel znajduje się 2 minuty drogi od największego i napopularniejszego klubu-BCM. Majorka wita nas nocą więć trafiamy od razu w paszczę przysłowiowego lwa. Tłumy kłębią się wokół nas, kolorowo, gwarno, wręcz hałaśliwie. Nagle ktoś cię łapie, ktoś inny przytula na środku ulicy, inni zaczepiają z ofertami swoich lokali, żeby zwerbować Cię na samym początku, nie stracić ani jednego Euro.  Czujemy się jakbyśmy wpadły do sokowirówki! Nie możemy spokojnie przejść, tłum ciągnie nas w określonym kierunku. Godzina 11 w nocy, tu zaczyna się się życie. W hotelu wesołe twarze skaczą z balkonów do hotelowego basenu, uprawiając modny ostatnio „balkoning”.  Zabawa charakteryzuje się powrotem do czasów małp człekokształtnych, wspinaniem się i zeskakiwaniem z balkonu, wprost do celu, w tym przypadku basenu.


Restauracja nr 1- Karaluch wielkości żuka Goliata nagle przebiega pod naszym stołem, udaje się w stronę morza! Apetyt odebrany. Dziękujemy.

Lokal nr 2- Darmowe drinki, jeden, drugi, zostajemy. Zabawa się rozkręca. Ktoś kogoś już obcałowuje, obok laska z mętnym wzrokiem sąduje kandydatów. Światła prawie nie ma bo po co. Wszystko jedno z kim, byle z kimś. Nagle zapowiadają dość osobliwy konkurs- ludzie mają dobrać się w pary i zamienić ubraniami, sprawa dotyczy wszystkich części garderoby, włącznie z bielizną osobistą! Wbrew pozorom nie brakuje chętnych. Nie wiem czy się śmiać czy płakać na widok muskularnego lovelasa w kusych stringach, z wystającymi klejnotami.  Łyk, kolejny łyk, nie zniosę więcejJ


Lokal nr 3- Podniecone sławą lokalu, biegniemy wystrojone , pełne nadziei na rozrywkę na poziomie godnym gwiazd, które chętnie lokal odwiedzają. BCM żyje własnym życiem. Wchodzisz i od razu czujesz się jak w świątyni rozrywki, muzeum upodlenia, tyle że eksponaty ogólnopopularne. Płacisz około 25 Euro i za to nabywasz określonych praw. Dostajesz brelok z latarką, ręcznik, kapelusz, i  przywilej picia drinków ze wszystkich barów.  Do tej świątyni, nie zakrywaj kolan, nie odziewaj ramion. Na pewno się spocisz bo miejsca na oddech tam znaleźć raczej trudno, tłum rozgrzanych grzeszników wciąga w wir tańca, w trans, który przypomina ul. Jak dobrze się znaleźć gdzieś, gdzie wszyscy są uśmiechnięci…Na podwyższeniach, przy filarach, na scenach, na barach- wszędzie tancerze. Tutaj zatańczyć na barze to niezwykły przywilej i dostają go tylko najlepsi z całego świata.  Kielichy wznoszą się non stop- w zasadzie zamienione na plastikowe szklaneczki  w celach bezpieczeństwa, „na zdrowie”, „salute”, „cheers”…Kolorowo, międzynarodowo. Ot wieża Babel a wszyscy się doskonale rozumieją, pewne języki są bardziej zrozumiałe niż z zamierzenia Esperanto.

Para buch i tłum w ruch! Wszystkie owieczki świątyni się cieszą, krzyczą, bawią, wręcz płaczą ze szczęścia lub po wpływem sprawiedliwego nadziału napojów wyskokowych, które choć nie przypominają luksusowych drinków z palemką, wciąż zaspokajają pragnienie i poczucie integracji. Parkietów jest kilka więc każdy grzesznik może znaleźć swoją kapliczkę zadumy nad światem. W części głównej, zazwyczaj jeden z najlepszych światowych Djów serwuje nam kazanie, miksy, remiksy, zaskakujące puenty muzyczne. Tłum się chwieje, niektórym coraz bliżej podłogi niż wzlotu. Klubowicz z eleganckiego obiektu muzealnego z wywieszką „gentelman” zamienia się w pospolity obiekt, oddający płyny ustrojowe na zewnątrz lokalu. Poranny widok miasteczka Magalluf przypomina zapewne obraz Kairu po plagach egipskich. 


W innym pomieszczeniu parno trochę. Przejrzystość powietrza znikoma a ludu w nadmiarze. Nagle niespodzianka! Mamy wrażenie, że coś nam kapie na głowę. Chwilę później nic już nie kapie, za to parkiet, przestrzeń wokół nas wypełnione- pianą i tłumem ucieszonych niczym przedszkolaki, grzeszników. Ubrania mokre, część z nich ląduje gdzieś w przestrzeni. Ciała powracają do czasów Adama i Ewy…Grzechy zmyte, możemy wracać do domuJ

Magalluf to miejsce dla wytrwałych, dla poszukiwaczy ekestremalnych przygód, dla 

grzeszników, dla nadgorliwych kaznodziejów. Nie zabieraj tu dziecka, mamy ani babci. Nie odpoczniecie w tym miejscu. Wręcz może się okazać, że wrócicie bardziej zmęczone niż przed wyjazdem. Majorka to wyspa wakacyjna dla każdego, ale dzięki rozwojowi przemysłu rozrywkowego, niektóre miejsca warto omijać szerokim łukiem, ze względu na osobiste bezpieczeństwo i zdrowie. Jeśli jednak jesteś zaprawioną w bojach klubowiczką, Magalluf będzie dla Ciebie doskonałym miejscem na oderwanie się od rzeczywistości.


Ze słonecznym pozdrowieniem
Gosia Szwed

Zdjęcia pochodzą z galerii klubu oraz archiwum własnego. Wszelkie prawa zastrzeżone.