Z okazji dnia dziecka proponuję wszystkim Lejdiz mamom pozostawienie na kilka godzin swych pociech pod opieką tatusiów, babć i dziadków, cioć i innych najbliższych osób, ponieważ proponuję wam wyjątkową randkę z pewnym przystojnym dżentelmenem o imieniu Jay. Inne Lejdiz także mogą dołączyć do niesamowitego świata pana Gatsby’ego.
Nie ukrywam, że film „Wielki Gatsby” jest produkcją, na którą bardzo długo czekałam… Przede wszystkim ze względu na główną postać, w którą wcielił się jak zawsze genialny Leonardo DiCaprio. Poza tym, po przeczytaniu bestsellerowej powieści F. Scotta Fitzgeralda (która swoją drogą mnie nie zachwyciła) i obejrzeniu poprzedniej ekranizacji tej książki z 1974 roku z Mią Farrow i Robertem Redfordem byłam ogromnie ciekawa jak wszystko w najnowszej, nagrywanej w 3D produkcji, będzie nam – widzom zaprezentowane…
Nie jestem jednak do końca przekonana, czy na pewno można te dwa obrazy porównywać, ponieważ oczywiście oby dwa są ekranizacjami tej samej powieści Fitzgeralda, ale powstały jako dwie różne wizje reżyserów. Wielki Gatsby z 1974 roku to próba przybliżenia tamtych lat, jeśli chodzi o muzykę, stroje, po prostu zatrzymania się w kolorowym i ekscytującym świecie lat ’20 XX wieku. Ogromnym plusem są też aktzorzy – m.in. Mia Farrow czy Robert Redford. Natomiast wersja nam współczesna to jakby wielkie zainspirowanie się książką Fitzgeralda przez reżysera Baza Luhrmanna, ale stworzenie zupełnie nowej jakości. Ciągle widzimy postać Gatsby’ego w stylowym garniturze, okularach i słomkowym kapeluszu, ale w tle słyszymy muzykę na miarę XXI wieku, w jakiej tworzeniu brał udział m.in. amerykański raper i producent Jay Z czy coraz bardziej popularna amerykańska piosenkarka Lana Del Ray. Jako płyta – świetnie, jako soundtrack nie bardzo. Rozumiem, że taka była konwencja reżysera, ale wolałabym, mimo wszystko, słyszeć w tym filmie usłyszeć muzykę bliższą początkowi XX wieku.
Do świata wielkiego Gatsby’ego zaprasza nas jeden z bohaterów – Nick Carraway (w jakiego wcielił się Tobey Maguire), który prawie jakby komentował całą sytuację z tzw. off’u, nakreśla nam kolejne wątki przygód, jakie spotkały go w małej miejscowości West Egg, nieopodal Nowego Jorku. Dzięki niemu poznajemy mężczyznę, dla jakiego czas stanął w miejscu, który tak bardzo kocha kobietę, że dosłownie mógłby dla niej nieba przychylić. Buduje wielki dom naprzeciw willi ukochanej, urządza bajeczne przyjęcia – wszystko po to, by zbliżyć się do swojej ukochanej, by zechciała któregoś dnia odwiedzić go w jego domostwie. Natomiast ona, niby skromna, cicha, filigranowa kobietka o kwiecistym imieniu Daisy (w tej roli zobaczymy Carey Mulligan) ale jednak bardzo dobrze potrafiąca wykorzystać sytuację. Będziemy ją na zmianę uwielbiać i nienawidzić.
Zagłębiając się jednak w historię opowiedzianą w tej produkcji, bardzo szybko stwierdzimy, że gdyby nie blichtr, styl i ogólne szaleństwo wspaniałych imprez to zobaczyłybyśmy dość smętną opowiastkę jakich wiele.
Warto wybrać się do kina na tę produkcję, ale przede wszystkim po to, by zobaczyć kolejną fantastyczną rolę DiCaprio, jeśli na to się nastawicie na pewno będziecie usatysfakcjonowane! Najlepszy moment filmu to ten, w którym nasz główny bohater się denerwuje, a wtedy zobaczyć możemy całą plejadę min DiCaprio – bezcenne. Inni aktorzy grają, powiedziałabym, nijako lub po prostu odgrywają to, co zostało im „zadane”, bez życia i wczuwania się w jakiekolwiek emocje. To, co zdecydowanie mi w wielu momentach przeszkadzało to ujęcia nakręcone wyłącznie dla celów produkcji 3D. Ja byłam w kinie „normalnych rozmiarów” i po dłuższej chwili denerwowały mnie długie najazdy kamery na dom, wodę i inne, który to efekt na pewno byłby piorunujący w trójwymiarze.
„Wielki Gatsby” z 1974 roku zdobył kilka nagród, w tym dwa Oscary, ale nie zapominajmy, że scenarzystą był wtedy Francis Ford Coppola, ciekawe jakie wyróżnienia zdobędzie ten współczesny obraz… Jak na razie za jego wyróżnienie można uznać pokazanie go poza konkursem w ramach otwarcia tegorocznego festiwalu w Cannes.
Tekst: Magdalena Smolarek
Zdjęcia: internet