[columnize]
Wsiadamy z głównym bohaterem, entuzjastą pociągów – Ericem Lomaxem do jednego z nich. Spieszy mu się. Siada naprzeciw kobiety, wymienia z nią krótkie spojrzenie i … ona zaczyna rozmowę, która trwa przez całą podróż, a dotyczy tego, co jest za oknem – brytyjskich miejscowości, krajobrazów i związanych z nimi historii. Nic szczególnego? Wręcz przeciwnie, ponieważ Lomax stwierdza, że chyba się zakochał. O tym, co spotkało go w ostatnim czasie opowiada swoim znajomym z klubu weterana. I w tym momencie dowiadujemy się, że nasz główny bohater nie jest zwykłym Brytyjczykiem z wąsem, jakich wielu tylko, że jako młody chłopak musiał zmierzyć się z II wojną światową. Widzimy więc młodego mężczyznę, który jest odpowiedzialny za łączność na froncie. Zagłębiamy się w ten świat, by po krótkiej chwili znów wrócić do rozmyślań Lomaxa na temat wspominanej tajemniczej współpasażerki, która tak go oczarowała. Postanowił ponownie się z nią spotkać i nawet nie śnił co przydarzyć się może później z ich znajomością.
Wszystko tak wspaniale się ułożyło – zarówno my – jako widzowie, ale i bohaterowie byli o tym przekonani. Niestety nagle wróciły do Lomaxa jego wspomnienia o tym, co zdarzyło się kiedyś, w czasie wojny. Myśli te pochłaniały go tak bardzo, że zaczął separować się od swojej ukochanej… Ta jednak zamiast biernej zgody na to, co się dzieje postanawia dowiedzieć się o co tak naprawdę może chodzić, co wydarzyło się wiele lat temu, a ma ogromny wpływ na ich obecne życie. Drążenie przez nią tematu odsłania kolejne i kolejne momenty wojennych losów Lomaxa. Widzimy cierpienie i strach, poprzeplatane wiadomościami przepełnionymi nadzieją, jakie w ostatnim momencie udało się usłyszeć brytyjskim żołnierzom, przez własnoręcznie skonstruowany odbiornik radiowy. Nadzieją, która bardzo szybko zostaje im niestety odebrana.
Film ten to historia wojenna, oparta na faktach. Jednak została ona opowiedziana w nieco odmienny sposób, a mianowicie bez przesadzonej martyrologii i pochylania się nad losem ofiary lub oprawcy. Trzeba przyznać reżyserowi – Jonathanowi Teplitzky’emu, że potrafi wciągnąć widza w opowieść, która nie należy do najłatwiejszych, a jaką zdecydowanie warto było przedstawić. Pokazuje on również z czym, z jakimi uczuciami muszą mierzyć się osoby, które były bezpośrednimi świadkami wojny.
Tego typu produkcji powstało w światowej kinematografii już dosyć sporo – II wojna światowa, wojna w Wietnamie i bliższe naszym czasom – Serbia, Afganistan, Irak. Stąd pytanie, czy warto po raz kolejny pokazywać następną? Zdecydowanie tak, ponieważ jej zakończenie jest nieoczekiwane, a historia sama w sobie niesamowita i warta poznania. Po drugie, nawet jeśli znów oglądamy sprawiające wrażenie podobnych losy to dla mnie jest to zawsze (niemal naukowe) zaciekawienie tematem tego, co stać się może z człowiekiem borykającym się z traumatycznymi przeżyciami, depresją, chcącym nieumiejętnie poradzić sobie z nimi we własnym zakresie. Jednym słowem: polecam, choć nie uznaję tego filmu za rewelacyjny czy spektakularny.
Tekst: Magdalena Smolarek
[/columnize]