Agnieszka Malonik w RPA

Przygoda Blondynki

Przyjechałam do RPA prawie 6 lat temu w poszukiwaniu przygody swojego życia.
Podejmując wyzwanie- objęcia stanowiska podobnego do obejmowanego w Polsce, spakowałam się w jedną pokaźnych rozmiarów walizkę, wynajęłam moje warszawskie mieszkanie i przyleciałam do Johannesburga na czas określony nieco w przybliżeniu jako 2-3 lata…
Ale życia płata figle – po dwóch latach pobytu zwieńczonego przyjściem na świat mojego ukochanego synka, wiedziałam już że zostanę w RPA nieco dłużej…
RPA stała sie moja drugą ojczyzną, nie zawsze lubianą, czasem niedocenianą ale zawsze kochaną.
Moja przygoda z Krainą Tęczy zaczęła sie niecałe 6 lat temu. Moje prawdziwe życie w tym kraju dopiero się zaczyna…

Kraina Tęczy
RPA  to kraj określany jako Rainbow Nation. W dość luźnym tłumaczeniu oznacza to Krainę Tęczy.Nazwa ta przyjęła sie dzięki biskupowi Desmondowi Tutu po upadku apartheidu w 1994 roku jako formalne usankcjonowanie różnorodności rasowej i kulturowej RPA. Nazwa dobrze wróżąca – w kulturze Xhosa- tęcza to symbol nadziei.
RPA faktycznie jest niesamowicie urozmaiconym krajem. I to pod każdym względem – zaczynając od kulturowego, poprzez geograficzne, na klimatycznym kończąc.

Mieszka tu prawie 40 milionow „czarnych” pochodzących z przeróżnych plemion (najliczniejsze to Zulu, Xhosa i Tswane, ale jest ich o wiele więcej), około 4.5 miliona „białych” (głównie potomkowie holenderskich osadników oraz angielskich poszukiwaczy diamentów), reszta określana jako „kolorowi” to głównie Azjaci (większość pochodzenia hinduskiego) oraz prawdziwi „kolorowi”, czyli ci których korzenie tkwią na wielu kontynentach. Początkowo byli to potomkowie żeglarzy i lokalnych kobiet, ale po upadku apartheidu, gdy modą stały sie związki multikulturowe, populacja ta się zwiększyła.

Konsekwencją tej wielokulturowości są obchodzone tutaj święta, chrześcijańskie Boże Narodzenie i Wielkanoc, żydowskie Hanukkah, hinduskie Diwali czy chiński Nowy Rok – celebrowane w sklepach, na ulicach, placach i parkach, ale obchodzone dużo bardziej dyskretnie niż w krajach pochodzenia.
Boże Narodzenie przy grillu
Myśląc o Bożym Narodzeniu, przychodzi nam na myśl stajenka ze żłobkiem i maleńkim dzieciaczkiem w środku, otulonym pieluszką. Żałujemy malucha, że nie miał ciepluchnej pierzynki i w ogóle nie przychodzi nam do głowy, że klimat w którym się urodził bardziej przypomina afrykański niż europejski, i że w ogóle tych ciepłych pieleszy nasz Jezusek mógł nie potrzebować.
Przyzwyczajeni do drzew otulonych śniegiem i choinki ze świecidełkami, nie przychodzi nam nawet do głowy, że można INACZEJ. No bo jak to, święta bez choinki? Przecież nawet bez śniegu jest już kiepsko i nie tak…
W RPA choinek i świecidelek jest jak na zawołanie. Komercjalizm wziął góre i święta zaczynają sie już w listopadzie. I tak nieźle w porównaniu z UK, gdzie już od października półki uginają sie od potencjalnych prezentów, na ulicach pulsują kolorowe światła, a z reklamy telewizora wrzeszczą reklamy.
Co poniektórzy ulegają komercjalizmowi i kupują sztuczną choinkę z mieniącymi się światełkami i serią ozdób. Sama w tym roku kupiłam. Mały będzie miał frajdę.
Ale faktem jest że w RPA świerk czy jodełka po prostu w formie naturalnej nie występuje, więc i choinka do tradycji nie należy. Często dekoracje umieszczane są w ogródkach, na żywopłocie czy na drzewach. W zasadzie wszystko można przybrać lampkami i bombkami nawet basen, przy którym odbywa się wiele imprez.
Do tradycji również należy zaproszenie rodziny i znajomych na grilla i zjadanie jak największej ilości smakołyków (zgodnie zresztą także z rodzimą polską tradycją).
Dość często praktykowanym zwyczajem jest ustalanie- co kto przynosi na takową imprezę i wspólne delektowanie się przyniesionymy specjałami.  Ponieważ każdy na wszelki wypadek przynosi ze dwa razy więcej niż sam by zjadł – sałatkom, mięsiwom wszelakim (RPA to kraj wyjątkowo mięsożęrny) i słodkosciom nie ma końca.
Prezenty, którymi goście obdarowują sie nawzajem to zazwyczaj drobiazgi o wartości ustalanej z góry i określonej na zaproszeniach.
Diwali
Spośród świąt niechrześcijańskich, najhuczniej obchodzone jest hinduskie Diwali czyli święto świateł. Zazwyczaj przypada na koniec października/ początek listopada.
Oprócz niesamowitych ilości świeczek, pochodni, lampek, dekoracji i wszelkich świetlnych aranżacji, nieodłącznym atrybutem Diwali są fajerwerki.
Mimo, że nie jest to dzień wolny od pracy (chyba, że przypada w weekend), większość wyznawców hinduizmu  bierze kilka dnie urlopu i spędza te święta z rodziną, zazwyczaj w Durban, gdzie występuje największe zgrupowanie Hinduistów (gdyż Hindusami określić ich nie można) w RPA.
Po kilku dniach spedzonych na łonie rodziny wracają, przywożąc tony słodkości, którymi obdarowują całe biuro. Tutaj ostrzeżenie – hinduskie smakołyki są bardzo smaczne i jeszcze bardziej tuczące!  Zazwyczaj ich bazą są: orzechy, migdały i mleko w proszku – zmielone, zlepione w ciasteczka, kuleczki, wałeczki, gwiazdeczki i inne kształtne wynalazki, a potem albo smażone albo pieczone. Po prostu bomba kaloryczna! Najlepiej ich nie próbować bo można popaść w „ciąg”.
Narodowy Dzień Grilla (National Braai Day)
Wcale nie żartuję! Ten dzień istnieje naprawdę! Oficjalnie nazywany jest „Dniem Dziedzictwa Narodowego” (National Heritage Day), który potocznie znany jest jako „Dzień Grilla”, który przypada 24 września. To jednocześnie w RPA dzień wiosny.
Po męczącej (i zimnej z powodu braku ogrzewania) zimie, można w końcu wytaszczyć sie spod dziesięciu kocy,  przesiedzieć na zewnątrz cały dzien i wieczór.
Jest to dzień, w którym każda z nacji zamieszkujących RPA, celebruje to, co najcenniejsze we własnej tradycji. Zazwyczaj jest dniem wolnym od pracy, więc każdy celebruje tak jak umie i lubi najbardziej. A to co większość lubi najbardziej to ukochane „braai”.
Nie bedę używała pojęcia „grill” bo to tylko jedna z funkcji „braai”
W RPA „braai” to symbol.
Bez niego przeciętny obywatel (bez względu na rasę), nie przeżyje tygodnia, chyba że ma w pobliżu sąsiada/ restaurację/ pub (niepotrzebne skreślic), który „braai” posiada.
Braai wystepuje albo pod postacią zwyklego grilla albo pod postacią ogniska, na które nakłada się „rusztowanie” albo stawia kociołek.
W ten sposób przyrządzic można już wszystko: mięso, ryby, chleb, nawet zupę w kociołku czy curry – dlatego w RPA grillują wszyscy,  przyrządzając w ten sposób swoje tradycyjne smakołyki.
Grillują głównie faceci. Kobiety przyrządzają w tym czasie sterty sałatek i deserów.
Nikt specjalnie nie martwi sie później sprzątaniem – pomoc domowa to bardzo niewielki wydatek w RPA, więc większość ludzi po prostu zatrudnia kogoś do pomocy, jeśli nie codziennie, to raz albo dwa w tygodniu.
Czasem firmy organizują z tej okazji coś dla swoich pracowników. Wszyscy wtedy przebierają się w swoje narodowe stroje, przy czym im bardziej folklorystycznie i kiczowato tym lepiej, i przynoszą swoje specjaly.
Potem są tańce i pokazy folklorystyczne, zazwyczaj dla odważnych przyznawane są nagrody. Ja ostatnio przyniosłam bigos. Kucharka chyba ze mnie żadna, bo nie za bardzo się przyjął. Jadłam go jeszcze w domu przez parę dni… Na tańce się nie odważyłam…
Robaki mopami
Lokalne smakowitości (i nie tylko)…
Skoro zaczęłąm od świąt i co nieco zeszłam na temat jedzenia, nie sposób pominąć pewnych żywieniowych faktów.
Jak już wcześniej wspomniałam mieszkańcy RPA (niezależnie od rasy) sa wyjątkowo mięsożerni. Do tego stopnia, że jeden z kolegów z biura, patrząc na mój talerz pelen warzyw (bo wybór tutaj jest niesamowity, a ja warzywka uwielbiam), zapytał gdzie jest jedzenie.
Oczywiście zawartość talerza ściśle związana jest z zawartościa portfela. Dobrej jakości wołowina czy dziczyzna (również bardzo popularna) sporo kosztuje, wieprzowina i drób są sporo tańsze.
Najlepsze kawałki wołowiny i dziczyzny idą na steki i na biltong- surowe, suszone kawałki mięsa, lokalny rarytas.
Tradycyjnie bardzo niewiele mięsa jest marnowane, części zwierzaka generalnie nie zjadane przez „białych” (np. krowia głowa czy wnetrzności) i trafiąją na stoły mniej wybrednych konsumentów- niektóre z nich np. krowie serce czy głowę, wyjątkowo cenią Zulusi.
Krowie serce to jeden z lokalnych specjałów, spożywany przez młodych chłopców. Krowia głowa natomiast trafia na stoły mężczyzn. Tradycyjnie kobietom nie wolno było spożywać ani serca ani głowy. Idą jednak z „postępem” i obecnie zakaz w wielu miejscach nie funkcjonuje.
Jeszcze bardziej kontrowersyjnym (dla nas) rarytasem sa robaki mopani.
Swieże robaki wygladaja jak zwykle gąsienice. Nie zachecają widokiem do spożywania.
W celu spożycia wyciska się z robaka miękkie wnętrzności (brzmi to strasznie), soli i suszy. Następnie smaży lub gotuje z dodatkiem warzyw, przypraw i odrobiny sosu pomidorowego. Końcowy efekt wygląda nawet ok, choć w moim przypadku żołądek gwałtownie i ostro zaprotestował i nie dał sobie tego smakołyku za nic wcisnąć.
Nieco innym specjałem – choć już nie kontrowersujnym- jest potrawa indyjska nazywana „bunny chow”. Potrawa nie ma nic wspólnego z królikiem, w slangu lokalnym „bunny” to po prostu kawałek chleba.
„Bunny chow” to połówka lub ćwiartka chleba z wydrążonym środkiem, wypełniona „curry” o dowolnym składzie.
Zawsze byłam zarówno amatorką indyjskiej kuchni, jak i miłośniczką chleba (choć tutejszy chleb niewiele ma wspólnego z polskim), wiec „bunny chow” wyjątkowo przypadł mi do gustu.
Bunny Chow
Potrawy afrykańskie to nie tylko egzotycznw rarytasy.
Kuchnia RPA bazuje, jak każda inna, na dostępnych surowcach. Ponieważ RPA ma świetny klimat do upraw i hodowli zwierząt, w dziedzinie żywności w RPA dostępne jest praktycznie wszystko, co wymagający klient ma ochotę kupić.
Sklepy są świetnie zaopatrzone, ceny generalnie podobne do polskich. Dostępne jest wszystko: szwajcarskie sery, szynka parmeńska, salami, nawet kiszona kapusta.
Ze wzgledu na stosunkowa małą ilość Polaków, typowe polskie specjały mogą być trudne do znalezienia – lukę wypełnia żywność niemiecka i żydowska, która wbrew pozorom jest podobna do polskiej.
Wyjątkowe stęsknieni za barszczem czy zsiadłym mlekiem mogą wybrać sie w niedzielę pod polski kościół w Norwood. Plac przykościelny na dwie godziny po porannej mszy przekształca się w małe targowisko – w sprzedaży są: pączki, pierogi, barszcz biały i czerwony, bigos, szarlotka.Typowe polskie, niedoceniane przez cudzoziemców jedzenie, za którymi nieraz przyszło mi zatęsknić. Produkty, jeśli akurat ich nie ma, dostępne są na zamówienie.
Tekst: Agnieszka Malonik
Zdjęcia: Agnieszka Malonik + Internet