Kolaż by Thomas Johnston |
Kolumbijska natura czyli co powinieneś wiedzieć, aby zrozumieć Kolumbię
Aby zrozumieć kolumbijską naturę trzeba w Kolumbii pomieszkać przez dłuższy czas. Sytuacje i zachowania, które początkowo zachwycają, albo przynajmniej wydają się urzekające, po kilku latach obcowania z nimi nie są już tak sympatyczne jak na początku.
Często nawet zaczynają irytować. Aby dobrze przygotować się do pobytu w Kolumbii, a szczególnie do zamieszkania w tym kraju warto poznać kilka kolumbijskich zwyczajów. Wiedząc o nich – będzie nam łatwiej w codziennym, kolumbijskim życiu. Nie chodzi tu o takie podstawowe elementy kolumbijskiego życia jak brak punktualności czy robienie wszystkiego na ostatnią minutę. Podrążymy temat trochę głębiej…
Obiecanki cacanki
Z tą kolumbijską cechą spotkamy się od momentu stąpnięcia na kolumbijskiej ziemi. Tutaj wszystko jest możliwe. Kolumbijczycy generalnie mają trudności z powiedzeniem „nie”. Wydaje im się, że wszystko można zrobić, zrealizować, załatwić. Przekłada się to na przeróżne sytuacje codziennego życia. Prosząc Kolumbijczyka o pomoc we wskazaniu drogi, nawet jeśli ten jej nie zna, powie nam, jak dojść do określonego celu po to tylko, aby nie powiedzieć, że nie wie, gdzie ten punkt się znajduje. W pracy mimo iż nasz kolega jest bardzo zajęty i nie nadąża z własnymi obowiązkami, jeśli poprosimy go o pomoc, z pewnością obieca, że jej nam udzieli. Prawdopodobne jest natomiast, że ostatecznie tej pomocy nie uzyskamy, ale zapewnienie o niej na pewno. Mieszkając w Kolumbii, tak przyzwyczaiłam się do tych obiecanek (najczęściej nie biorę ich pod uwagę i sama staram się jak mogę zrealizować, co potrzebują bez pomocy), że podczas mojego pobytu w Polsce przed świętami Bożego Narodzenia udałam się do sklepu rybnego w Poznaniu, aby zamówić filety z karpia. Filetów nie było, ale pani ekspedientka obiecała mi, że przygotuje je dla mnie na za 3 godziny. Wróciłam do mieszkania i prawdę powiedziawszy, przekonana byłam, że tych filetów, kolumbijskim zwyczajem nie będzie. Wróciłam więc do sklepu po godzinie, aby zapytać Panią, czy aby na pewno mogę liczyć na te ryby o obiecanej godzinie. Pani spojrzała na mnie dziwnie. Miała te ryby już dla mnie gotowe…
Przesadny optymizm
My Polacy jesteśmy z natury negatywni. Wydaje nam się, że szklanka jest do połowy pusta. Takie podeście do życia wielokrotnie było u mnie krytykowane w Kolumbii. Moja szefowa zwykła nawet mówić, że denerwuję się problemami na zapas, nawet tymi, których jeszcze nie ma. I chyba coś w tym jest. Kolumbijczycy natomiast są niepoprawnymi optymistami. I jest to dobra cecha do momentu, kiedy ten optymizm nie jest wyrażany w sytuacjach absurdalnych. I tak na przykład, mojej polskiej koleżance ukradziono z blokowego parkingu radio z samochodu. Kolumbijska rodzina dowiadując się o tej sytuacji, stwierdziła, że całe szczęście, że ukradziono tylko radio a nie cały samochód. Można i tak… Inny znajomy odszedł z kwitkiem w Ambasadzie Stanów Zjednoczonych, gdzie zanegowano mu wizę. Czekająca pod Ambasadą żona, aby go pocieszyć, powiedziała: „Dobrze, że chociaż spróbowałeś. Przynajmniej już wiesz, jak to się robi.” Inna koleżanka, również z Polski, bezrobotna, sfrustrowana siedzeniem w domu i trudnościami w znalezieniu pracy, rozmawiając z rodziną kolumbijskiego męża i żaląc się na trudny rynek pracy w Kolumbii, usłyszała, że to dobrze być w domu. Można odpocząć, zrelaksować się i przygotować na późniejsze zmęczenie. No i jest w tym coś z prawdy, gdyż w Kolumbii oficjalnie wakacje to zaledwie 15 dni roboczych w roku…
Potwierdz zaproszenie
Kolejnym, istotnym punktem kolumbijskiej mentalności są zaproszenia na wszelkiego rodzaju imprezy. Muszą być one zawsze kilkakrotnie potwierdzone. I tak, na przykład, na 3 tygodnie przed planowanymi urodzinami moja szwagierka informuje mnie o fieście w stylu lat 80 określonego dnia. Ja przyjmuję zaproszenie i jestem przekonana, że skoro mnie zaproszono i omówiono ze mną szczegóły, impreza odbędzie się w wyznaczonym dniu. Na 3 dni przed imprezą inny członek rodziny dzwoni do mnie i mówi: „Prawda, że impreza w sobotę się nie odbędzie?” Ja na to: „A dlaczego? Ja jestem zaproszona.” I słyszę: „Bo (tu pada imię szwagierki) nie zadzwoniła, żeby potwierdzić.” I dokładnie, tak jak podejrzewała ta osoba, impreza się nie odbyła. Nie została potwierdzona, co znaczy, że jej nie ma. W Kolumbii nie ma się co zbyt wcześnie przygotowywać i cieszyć…
Jak leci?
„Jak leci?” to tradycyjne w Kolumbii pytanie, które jest bardzo miłe, mimo że jego zadawanie może trwać i 10 minut… Ciekawsza jednak od pytania jest odpowiedz. Nie potrafię przytoczyć dokładnych statystyk, ale mam wrażenie, że przynajmniej 90% Kolumbijczyków odpowiada na nie „Jestem zawalony robotą.” Mnie osobiście ta odpowiedz śmieszy, bo zadając pytanie: „Jak leci?” czy „Co u Ciebie?”, oczekuję odpowiedzi dotyczącej samopoczucia, a nie pytam o pracę. Nie wiem nawet dlaczego Kolumbijczycy zawsze najczęściej w prowadzonych rozmowach mówią o pracy. Może wynika to z faktu, że cieszą się tak bardzo, że ją posiadają, gdyż o dobrą pracę w Kolumbii naprawdę trudno. Fakt pozostaje jednak faktem. Zawsze „są tą pracą zawaleni”. Będzie to pewnie związane z ich wielogodzinnym przebywaniem w biurach, niekończącymi się spotkaniami, które nic nie wnoszą i relatywnie małą wydajnością pracy, ale to jest zupełnie inny temat. Kilkakrotnie wykonałam w Kolumbii antropologiczną próbę na rodzinie mojego męża i na pytanie „Jak leci?” odpowiadałam: „Czuję się świetnie… Dużo odpoczywam, podróżuję, korzystam z życia.” I ani mru mru o pracy… Za każdym razem słysząc taką odpowiedz, rodzina dziwnie na mnie patrzy…
Afiszowanie uczuć
I na zakończenie tego krótkiego przewodnika po kolumbijskiej naturze – temat rzeka, a mianowicie latynoskie afiszowanie uczuć. Widać je na każdym kroku. Często spacerująca ulicami kolumbijska para nie idzie obok siebie trzymając się za ręce, tylko przemieszcza się przyklejona do siebie, jeden za drugim. Mężczyzna zawsze znajduje się z tyłu. Kolumbijczycy lubią po prostu tak na sobie wisieć. Dodatkowo wyjątkowo często publikują na Facebooku manifesty uczuć, nie wyrażając ich bezpośrednio ukochanej osobie w domowym zaciszu, tylko opisując je po to, aby cały facebookowy świat się o nich dowiedział. Robią to nawet wtedy, jeśli podczas pisania, dziewczyna, narzeczona czy żona siedzą obok. Ot taka to kochliwa, latynoska natura. Dla jednych nieco pretensjonalna (ale tych uważa się za „zimnokrwistych”), dla innych – normalna.
Tekst: Ewa Kulak