Za zamkniętymi drzwiami czyli moja wyprawa do Marakeszu
Godzina 23.00. Lądujemy na lotnisku w Marakeszu. Przed nami przygoda z latającymi dywanami, wonnymi jarmarkami, magią marokańskiej kuchni, piękno niezwykłych ogrodów i przyjaźni ludzie a do tego gorąca, arabska atmosfera niczym z ‘Sex and the city 2’. Czego chcieć wiecej?
Tu czas płynie innym tempem, w dzień ludzie zapominają o gonitwie, aby w nocy oddać się rozkoszom świętowania cudu życia. Na szczęście trafiamy tu w nocy więc Marakesz otwiera przez nami swoje wnętrze. Wybrałyśmy się tutaj z moja córką, zachęcone opowieściami o magii tego miejsca, z chęci poznania kolejnego nieco odmiennego kulturowo kraju.
Co prawda nie miałyśmy przyjemności spędzenia czasu w luksusowym apartamencie, z prywatnym sługą, ale za to piękno otaczajacego hotel ogrodu, wynagrodziło brak złotych klamek. Architektura marokańskich hoteli jest dość monotematyczna, aczkolwiek jedyna w swoim rodzaju. Piękne okiennice, drewno, kolor i drzwi. No właśnie wrota budynków to element, który okazał się być najważniejszym motywem przewodnim w naszej wyprawie. Gdziekolwiek nie pojechałyśmy czy to na przejażdżkę bryczką czy też miejscową, zdezelowaną taksówką, zawsze pokazywano nam wszelkie rodzaje pięknych drzwi, zupełnie jak by to była marokańska duma narodowa.
Nie tracąc czasu, od razu udałyśmy się na sławny plac Jeema El Fna, który wita nas smogiem unoszącym się ze stoisk z lokalnych ‘fast foodów’. Tu nie uświadczysz hot doga czy pizzy, za to dostaniesz na sto sposobów przyrządzoną tagine czyli duszone warzywa, na zamówienie z dodatkiem wybranego mięsa. Muzułmanin świnki nie zje, zatem czeka Cię jedynie wybór miedzy kurczakiem a owcą. Kuchnia marokańska jest przesycona aromatami przypraw, świeżych ziół, słodkością owoców, zarówno świeżych, jak i suszonych, ostro kończącymi nutami chilli. Nie sposób odmówić spożycia posiłku tym naganiającym, uroczym mężczyznom. Wykorzystają nawet najbardziej niecne sposoby, żeby Cię usidlić, przepraszam- usadzić, na skleconej w garażu ławie, przy ceratą nakrytym, sutym stole, gdzie masz przyjemność poznać prawdziwych Marokańczyków, siedzących obok i spożywających posiłki palcami, w atmosferze ogólnej wesołości i wszechogarniajacego szumu.
Spożywając pierwszą tagine i lokalny chleb, zastanawiałam się jak ci przemili ludzie jedzą zupy? Czy także używają w tym celu rąk? Odpowiedź przyszła dnia następnego- po prostu traktują je jak napitek, przechylając czary i wlewajac je bezpośrednio do gardeł. Na placu powitała nas małpa! Zwierzę wskoczyło mi na głowę a właściciel rezolutnie wyciągnął rękę po napiwek za udostepnienie zwierzątka do zdjęcia. Nie było wyjścia, zapłatę dostał a nam na pamiątkę pierwszej nocy w Maroku, zostało zamazane zdjęcie z małpą na głowie.
Plac El Fna stał się dla nas legendą i mimo przerażenia, które czułyśmy pierwszego dnia, przyciągał nas swoją magią każdej kolejnej nocy. To centrum kulturalne Marakeszu po godzinie 20. Małpki w pieluchach, węże i ich zaklinacze, uliczni grajkowie, skaczący w rytmie lokalnego folku, panie robiące tatuaże z henny na każdym kroku. Do tego tłumy ludzi, aromaty i moje ulubione- świeżo wyciskane soki z pomarańczy. Lepszego soku nie piłam nigdzie na świecie! To zapewne zasługa dojrzewających w naturalnym słońcu pomarańczy, które bez wspomagaczy rosną sobie spokojnie w otoczeniu dostojnych górskich szczytów, nabierając słodyczy z każdą chwilą.
Tuż za placem swoje podwoje otwiera arabski souk! To targowisko w prawdziwie tradycyjnym stylu. Obok podróbek toreb Prady czy Diora, które są ponoć najlepsze na świecie, kupisz tam przyprawy, wonne oleje i… świeże mięso, które wisi na hakach, niczym ofiara depresji, poddana śmierci samobójczej. Pech chciał, ze moja córka podczas próby ucieczki przed kolejnym handlarzem, zachwalającym na siłę swoje ‘firmowe’ zegarki, nadepnęła na zwierzęce oko. Jak się domyślacie przygoda ta skutecznie zniechęciła ją do spożywania jakiekolwiek formy mięsnej.
Kraina paradoksów i przeciwieństw przytłacza nas codziennie swoją oryginalnością. Na souku przyszedł czas narodowego sportu arabskiego czyli targowania. Zacięcie obniżałam ceny każdego artykułu, który przypadł nam do gustu, ku zadowoleniu pełnych emocji sprzedawców. Każdy Marokańczyk przypomina aktora małej sceny, gestykuluje, robi miny, krzyczy, śmieje się i próbuje Cię zauroczyć w tym samym czasie. Ten teatr jednego aktora zazwyczaj kończy się dla niego sukcesem i udaną transakcją. Tu należało by przyklasnąć nie tylko jemu ale całej ekipy arabskiej kultury. Wieki nauczyły ich przebiegłości i czaru. Nawet najmniejszy kamyk w ich słowach Cię zachwyci swoją niezwykłą barwą i własciwościami.
Jednak ceny produktów na souku wciąż są niskie w porównaniu do Europejskich. Torebkę skórzaną możesz np. kupić za około 10 funtów. Zatem niczym Carrie Bradshow z ‘Sex and the City’, która zachwycona cenami butów kupiła ich kilka, do mojego bagażu przybyły 4 torebki. Sama nie wiem co mną w tym momencie kierowało, w końcu torebek mam chyba już ze 40 a może po prostu uległam aktorskiemu talentowi sprzedawcy?..
Kolejny przystanek to góry Atlas. Postanowiłyśmy uciec od zgiełku miasta i udać się na wycieczkę do wiosek Berberów, na własne oczy zobaczyć drzewa arganowe, z których owoce dają nam olej o doskonałych właściwościach pielęgnacyjnych i zdrowotnych oraz widoki, z pieknymi wodospadami w tle. To zdecydowanie inna twarz Maroka. Tu nie ma pośpiechu, naganiaczy, za to jest przyroda, cisza, piękno i organiczna prostota.
Wioski Berberów okazały się skleconymi z gliny domkami, o charakterystycznym czerwonym kolorze, tajemniczo wbudowane w górskie, spadziste ziemie. Choć wyglądają dość prymitywnie, na kazdym z domów znajduje się talerz telewizji satelitarnej. W końcu prawdziwy marokańczyk musi mieć kontakt ze światem. Przytoczono nam anegdoty na temat młodych rodzin, które długo przed ukończeniem budowy domu, na dachu umieszczają talerz do odbioru telewizji, mimo że dom nie ma np. jeszcze okien. Berberowie to rdzenna ludność Afryki, zamieszkująca tą część świata od czasów Faraonów. W Maroku żyje ich największa populacja na świecie. To bardzo tardycyjna ludność, facet wypasa bydło przez cały dzień, w czasie kiedy kobieta dba o ognisko domowe, zajmuje się robótkami ręcznymi i przydomowym ogródkiem. A ten akurat często znajduje się np. na dachu. Nie ma w tym społeczeństwie mowy o równouprawnieniu, nie ma konfliktów pokoleniowych. Berberowie nie płacą podatków i odcinają się mentalnie od narzuconej państwowości, są samowystarczalni i żyją z tego, co daje im matka ziemia. Za zamkniętymi drzwiami czeka na nas matka z 10tką dzieci, pięcioma naczyniami z gotującą się godzinami tagine na gazie, niezwykła gościnność i ciepło gospodarzy.
Po wizycie u Berberów, czekają nas przepiękne widoki. Strumienie sączące się wartko z górskich szczytów, restauracje usytuowane na wodzie, naturalne lodówki z mini wodospadów, opadających na butelki z Coca Colą i wodą. Wodospady niedaleko Ouriki okazały się warte wyprawy, niestety droga do nich nie przypomina drogi do nieba. To żmudna wspinanina po skałkach, choć nikt nas nie uprzedzał, żeby zaopatrzyć się w lepsze obuwie niż klapki. Nie łzy, czy brak wiary w mozliwość pokonania drogi ale zaparcie, w końcu doprowadziło nas do wodospadu, który naprawdę jest warty poświęcenia.
Drogą arganową, powoili wracamy do hotelu, po drodze wysłuchując opowieści o niezwykłych właściwościach oleju, o leczeniu problemów ciała i ducha ziołami i wyciągami z owoców. Zoapatrzone w tą bezcenną wiedzę i parę niezwykłych olejków, nabytych u przydrożnych bajarzy, udajemy się do Marakeszu. Pozywiając się tym razem bezpiecznie w KFC, zaczepiam lokalne dziewczyny, które w niczym nie przypominają tradycyjnyc Arabek. Nie noszą chust, w zamian za to na ich pupach są dżinsy i T-Shirty na obfitych biustach, w iście Europejskim stylu. Rola kobiety w Maroku powoli ewoluuje. Dzięki królowi Muhamadowi VI, dziewczyny motywowane są do edukacji na nieco wyższym poziomie niż podstawowa, do bycia bardziej niezależnymi i oświeconymi. W Maroku powoli zmienia się tradycyjny podział w rodzinie. W większych miastach takich jak Marakesz, kobiety pracują. Zaobserowałyśmy także, że mają do powiedzenia znacznie więcej niż mężczyźni. To swoisty paradoks kulturowy bądź potwierdzenie teorii, że facet jest głową rodziny a kobieta szyją, na której ta głowa jest osadzona.
Optymistycznie nastawione zamykamy kolejne drzwi na naszej życiowej drodze i opuszczamy krainę olejem i miodem płynącą. Następnym razem wrócimy tu bogatsze o doświadczenia, nie poddamy się teatrowi targowiska, nie będziemy płakać nad każdym wychudzonym kotem na drodze, zakupimy więcej oleju arganowego bo przecież każda kobieta chce być piękna jak osławiona Kleopatra.
Tekst i zdjęcia: Gosia Szwed