Plecak na stelażu
Forest Gump mówił, że “życie jest jak pudełko czekoladek, nigdy nie wiadomo co ci się trafi”. Życzyłabym wszystkim aby ich życie było tak słodkie. Moje raczej przypomina plecak, i to solidny, taki na stelażu.
Od pierwszych dni wrzucam do niego wspomnienia, pierwsze chwile przy piersi mamy, zapach mleka, później Milupy bananowej, gdzieś tam w kieszonce mam swoje pięc minut w przedszkolu, gdzie nagle w ciągu dnia z języka polskiego, kazano mi mowę zamienić na czeską. Dzieciństwo miałam barwne. Mimo szarej komuny wokół, życie dziecka toczyło się swoim rytmem. Kilka lat spędziłam w Czechosłowacji, która już zawsze będzie mi się kojarzyła z lepszym światem, zabawami w propagandę, kolorowymi pochodami radości z okazji narzuconych reżimem świąt. W małym plecaczku wspomnień z tego okresu mam smak szynki, której w Polsce, wówczas na półkach nie było. Także smak chleba z kminkiem, ułatwiającym trawienie, a którego smaku szczerze nie znosiłam. To także zakamarki śmiechu, pierwszych miłości, przyjaźni. To zamazany obraz ogrodu, w którym dziko rósł lubczyk, zrywany przeze mnie na niedzielny rosół. Wyprawy do lasu, wyścigi samochodowe, które co roku odbywały się w Brnie, tuż pod moim domem. To „bramboraki” na rynku czyli placki ziemniaczane z ogromem przypraw, sprzedawane w Czechach niczym dzisiejsze hamburgery. To także zabawy w skautów, lekcje kaligrafii, pisanie pod skosem, pod linijkę, stempelki wynagradzające ciężką pracę.
Później Polska…Ta część plecaka nieco bardziej dramatyczna. Powróciłam do kraju jako mała dziewczynka. Osiem lat człowieczeństwa to niewiele w stosunku do przeciętnego okresu egzystencji człowieka na padole ziemskim. Ośmioletni plecak miał już jednak swoją wagę. Wiedziałam już co to życie bez jednego z rodziców, miałam także świadomość bólu po utracie bliskich przyajciół, życia musiałam już uczyć się na nowo. Do plecaka wspomnień doszły łzy, wyszydzanie, śmiech i drwina rówieśników, którzy bezlitośnie traktowali moje pomyłki językowe. Wtedy właśnie zaczęłam kształtować mój stelaż. Nauka przychodziła mi z trudem. Smakowała kotletami mielonymi babci, szarlotką taty, łódeczkami z ziemniaków z mięsem mielonym i ketchupem. W powietrzu unosiła się także woń chloru, który w przedawkowanej dozie był dodawany do basenu, gdzie zmuszano nas do pływania w ramach nauki szkolnej. Była zimna niczym lód, na którym stawiałam pierwsze łyżwiane kroki. Była gorąca od słońca przypiekającego plecy na wczasach w Bułgarii.
Mój stelaż był budowany w czasie przemian. Byłam częścią pogrzebu księdza Popiełuszki, bywałam też na manifestacjach Solidarności. Miałam poczucie wspólnoty, walki o lepszą przyszłość, ważności chwili, nieprzeciętności tłumu i jego przedsięwzięć. Kolorowe flagi z Gagarinem pochodów szkoły czeskiej, zamieniłam na walczące z systemem transparenty, krzyczące o wolnej Polsce. Dla dziecka zawartość wypisana na przedmiocie noszonym nie ma większego znaczenia. Dla dziecka pochód czy manifestacja to tłum skandujących ludzi, najczęsciej wesoły bo czujący, że robi coś ważnego. Powaga sytuacji dodaje skrzydeł. Dla nas- pokolenia przemian systemowych- upadek komunizmu to wspomnienie otwarcia drzwi dla gumy do żucia „Donald”, soków pomarańczowych w folii, lalki Barbie i klocków Lego. Dla nas to zniknięcie Teleranka, dorastanie w rytmie „5.10.15.” To czas, kiedy plecaki powoli zaczęły się wypełniać dobrem wszelkim. Starannie wypielęgnowana Barbie z Pewexu, nagle miała mozliwość tworzenia rozbudowanej linii rodzinnej. Jej szafy wypełniła garderoba z najnowszych lalczanych catwalków. Pojawił się Ken- mąż i dzieci. Plecak pełen śmieci.
Stelaż moralny dostał nową kartę- przepustkę do wolności. Pod wpływem nadmiaru dóbr, plecak zaczyna pękać w szwach, stelaż nie wytrzymuje, w plecy uwiera. Tak też się stało z moim. Wolna Polska zaczęła uwierać. Coż po pełnych półkach, jak nagle się okazało, że brak możliwości zapłaty za to, czego oko pragnie. Nasi rodzice, dziadkowie z pracą problemów nie mieli. Nam przyszło się uczyć sztuki polowania. Kiedyś jak studia skończyłaś, praca była, czekała i przyjmowała z otwartymi ramionami. Nagle zniknęła, a nas zaczęli uczyć ci, którzy nigdy szukać jej nie musieli, wykładając z pasją co zrobić aby pracę znaleźć.
To swoisty paradoks pokoleniowy. Życia uczyli nas ludzie, którzy sami jako dzieci, nie doświadczyli wolności i możliwości wyboru życia. Stelaż moralny budowali z nami ludzie, którzy przez większą część istnienia sami byli pogubieni. Jesteśmy swoistymi sierotami pokoleniowymi, które nie miały wzorców dostosowanych do rzeczywistości. Zabrakło w naszym życiu matki wolności, ojca wyboru. Rodzice razem z nami uczyli się obsługiwać komputery, telefony komórkowe, tablety. Nie mogli nas nauczyć sztuki właściwych wyborów bo sami muszą się borykać z problemem odróżniania dobra od zła, lepszego od gorszego, właściwego od niewłaściwego. Jesteśmy pokoleniem z założenia życiowo nieudolnym bo uczono nas nieudolności. Teorii nie praktyki bo takiej nie było. Wciąż system szkolnictwa w Polsce to system teoretyczny. Empirycznie świat wyborów i wyborów właściwych bowiem, nie jest do końca zbadany. Do tego potrzeba kolejnych kilkudziesięciu lat.
Tak właśnie przepełnia się życiowy plecak. Z nadmiaru wrażeń, z nadmiaru doświadczeń, wolności myśli i wyboru. Mój wypełnił się szybko. Szwy załatałam wyborem emigracji. Scaliłam do kupy mój bagaż i kroczę dalej z moim plecakiem uroczym. Choć stelaż czasami niewygodny, w pionie trzyma.
Tekst: Gosia Szwed
Zdjęcia: internet