Rozwody…co się stało, że ludzie którzy przysięgali sobie miłość od grobowej deski nagle przestają się lubić, szanować i być dla siebie?
Gdzie miłość, radość, wspólne bywanie, kolacjowanie, wzrastanie…?
Rozwód dziś brzmi jak nazwa jakiegoś ciastka. Ciastko to spożywa się w ramach odtrutki…niby odtrutki życiowej. Cepeliada rozwodowa rozgrywa się już od chwili postanowienia. Otóż kolorowi kochankowie siadają sobie i wiedzą, że coś jest nie tak. Wspólny bal zamienił się raczej w stypę. Tyle, że taką staromodną, pełną płaczek, czarną, bezuczuciową, bezszacunkową, bezczelnie rozchodzącą się po trzewiach boleści. W okół jak zwykle pląsają kolorowe dzieciaczki, śpiewają ptaszki, baby robią pazurki bo będzie nowy towar do „wyrwania”. Rozwód będzie, rozwód! I wszystkie pary tańczą…
Fajnie, cieszą się media, cieszy się rodzina, drania wreszcie zostawi, lepszego znajdzie. Kolorowe dzieci zamieniają się w zamazane potworki, których nikt nie widzi. Jarmark trwa… Jedno rzuci mięsem, drugie całą krowę odrzuci.
I tak w paskudnej, ludzkiej, niedoskonałej, błotem nienawiści utaplanej, atmosferze- ludzie, którzy duchem połączeni jakiś czas temu, dają upust swojemu ludzkiemu obliczu.
Narodowe przywary niczym wzory na huście wydają się nabierać niezwykle soczystych kolorów. Konik uczuć na biegunach, raz kocha, raz nienawidzi. Patrzysz na niego i jawi ci się kogut przaśny zamiast dorodnego ptaka. Koronkowe zycie, tkane mozolnie latami, miesiącami, nagle pruje się z rozpędem. Szkoda, że na końcu już nie ma supełka…
Rozwiązłość to druga strona medalu rozwodowego przedstawienia. Skoro w duchu jestem wolny, świat musi także zobaczyć jak wolne jest moje ciało. Zatem polowanie na nowe zdobycze trwa. Młodsze, lepsze, piękniejsze, bardziej doskonałe, lub przeciwnie mniej myślące, mniej dojrzałe niczym zielone, świeże jabłuszko, niezbyt gotowe jeszcze do spożycia. Do tego zakrapiany suto żywot bo przecież lepiej uciekać niż walczyć. Lepiej utopić, niż ratować.
Dziś się zastanawiam, czy to amnezja jest chorobą cywilizacyjną, czy raczej nieodpowiedzialnosć i zbytnia łatwość w wypowiadaniu słów, bez ich wcześniejszego przemyślenia. Czy to metale ciężkie wpływają na proces decyzyjny? Czy bezmyślny mózg ołowiany aktorów sceny głównej nie ma granic? Kryzys wartości widzę ogromny. Bowiem chwilowe przyjemności stały się nieco bardziej powszechne niż długodystansowy plan na szczęście. Szybki ślub, szybki kredyt, szybki awans, szybki rozwód…
Tylko klony cierpią. Pisklęta bowiem innego wzorca nie mają. Jak coś nie pasuje- uciekać, jak coś nowego na horyzoncie- porzucać stare, bo przecież liczę się JA i moje tylko szczeście. O pojęciu tegoż natomiast wiedzieć im nie dane. Ono niestety nie przychodzi na trwałe, kiedy na cudzym nieszcześciu zbudowane. Nie pojawia się niczym iskra i nie zostaje płomieniem. Na szczęście pracować bowiem trzeba, z mozołem, latami, niczym Syzyf pchający swój kamień pod górę. Dla celów, osiągnięć żyć warto i za nic nie poddawać się chwilowym przyjemnościom bo kamień wtaczany z trudem spaść szybko może.
I takie słowo Wam właśnie na dziś zostawiam do przemyślenia. Czy warto? Czy nie nazbyt pochopnie? Czy rozwodem piękna przygoda, zaczęta przed laty wspólnie, skończyć się musi? A jeśli tak, to czy jesteś w stanie zrezygnować z ołowianych decyzji na przyszłość?
Z niedzielnym pozdrowieniem,
Gosia