Kraj kontrastów |
RPA to najbogatszy kraj w Afryce, obecnie wytwarzający ponad 30% całego dochodu Afryki. Główne bogactwa to złoża diamentów (RPA wytwarza 80% produkcji światowej) platyny i złota. Oczywiście ma to przełożenie na wartości dochodu narodowego oraz na średnie zarobki. Pod względem dochodu narodowego, RPA jest porównywalna do takich krajów jak Belgia, Austria, Polska czy Dania – co nawet po uwzględnieniu liczby mieszkańców mogłoby wskazywać na całkiem przyzwoity poziom średniego dochodu. I w rzeczy samej, średni poziom jest całkiem przyzwoity, tyle że niewiele ma on wspólnego z poziomem życia większości. RPA jest bowiem krajem o największej różnicy pomiędzy bogatymi i biednymi – mierzonej za pomocą indeksu GINI. Ale po to, żeby dostrzec różnice nie jest nam potrzebny żaden indeks. Wystarczy przejechać się po okolicy, czy będzie to Johannesburg, Durban czy Capetown – w każdym z nich dostrzeżemy luksus i czającą się nieopodal biedę. „Sandton” to ekskluzywna dzielnica Johannesburga. Znajduje się tam mnóstwo biur korporacji i innych różnej maści spółek, którym zależy na luksusowej wersji PR. Centrum Sandton wieńczy Plac Mandeli z rozsianymi dookoła restauracjami, pięcio-gwiazdkowymi hotelami i pięknym centrum handlowym, jednym z największych na półkuli południowej. Ze swoimi markowymi sklepami, butikami, galeriami jest z całą pewnością kwintesencją luksusu, z jakim w Afryce nieczęsto przyjdzie nam się spotkać. Tuż poza granicami Sandton leży „Alexandra”, która jest jedną z najuboższych dzielnic w RPA. Na powierzchni niecałych 8 km kwadratowych mieszka ponad 400 tys. osób. W warunkach przeróżnych, ale zazwyczaj typowo afrykańskich – maleńkie domki określane jako „pudełka na zapałki” (match box houses), blaszaki i slumsy. Zwłaszcza te ostatnie postrzegane są jako siedliska zła wszelkiego oraz zagrożenie dla zdrowia i życia (w zimie jest dużo pożarów spowodowanych ogrzewaniem gazowym i parafinowym). Były nawet plany aby „Alexandrę” zburzyć. Spełzło to na niczym i zamiast tego rząd postanowił dzielnice doinwestować. Część slumsów zostało zlikwidowanych, zastąpiły je baraki i magazyny przekształcone na mieszkania. Zmiany widoczne są zwłaszcza na obrzeżach, gdzie powstało najwięcej gęsto postawionych domków, które w sumie nie wygladaja źle. I tak jest od lat. Bogactwo i bieda mieszkają obok siebie, oddzielone kilku-metrowym murem, ale tworzące jedność. Upadek apartheidu niczego nie zmienił, zmienił się jedynie kolor właścicieli wielu firm i przedsiębiorstw. Podczas gdy tuż po upadku apartheidu część białych mieszkańców pospiesznie emigrowała wycofując z banków wszelkie środki finansowe, sprzedając firmy, farmy i domy – w RPA powstawała nowa klasa czarnych biznesmenów, którzy wspierani przez nowy rząd pospiesznie wypełniali powstająca lukę w rynku. A wsparcie rządowe było niebagatelne – polegało na stworzeniu systemu preferującego zatrudnianie czarnych (Broad Based Black Economic Empowerment Act), który przyznaje punkty za zatrudnianie pracowników z warstw dyskryminowanych w systemie apartheidu. Obecnie BBBEE obejmuje nie tylko czarnych, ale również ludność kolorową, wykluczając jedynie białych. Liczba punktów przyznawana jest na podstawie liczby zatrudnionych, biorąc jednak pod uwagę poziom pracownika – firma otrzyma więcej punktów za zatrudnienie kandydata BBBEE na stanowisku kierowniczym czy dyrektorskim, niż za zatrudnienie go na stanowisku szeregowym. Istotny jest również fakt, że aby brać udział w przetargach rządowych, firma musi posiadać odpowiednią ilość punktów w rankingu, co oczywiście skutecznie eliminuje wiele dobrych firm – w efekcie kontrakty rządowe przyznawane są firmom powiązanym z obecną ekipą rządzącą, określanych ironicznym mianem „przetargobiorców” (gra słów tender/enterpreneur = tenderpreneur). Oczywiście – zamiast służyć krajowi, polityka BBBEE służy politykom, którzy na tym systemie się bogacą. Nawet pomijając korupcję (która zapewne miałaby miejsce nawet bez BBBEE) system jest bardzo kontrowersyjny i budzi wiele emocji. Przez wielu postrzeganych jest jako jawne usankcjonowanie rasizmu oraz braku kompetencji, gdyż często na wysokich stanowiskach znajdują sie osoby o nieodpowiednich kwalifikacjach, zatrudnieni jedynie ze względu na kolor skóry. Takie postrzeganie Aktu BBBEE nie jest bezpodstawne – wielu pozbawionych dostępu do edukacji czarnych, rzeczywiście nie posiada podstawowych kwalifikacji pozwalających na wykonywanie prostych prac, nie wspominając nawet o stanowiskach menadżerskich. Ale nie można pominąć faktu, że obecnie wielu czarnych nadrobiło już braki w wykształceniu – gdyby system nie istniał, prawdopodobnie nie mieliby szans na dobrą pracę. Ja sama mam bardzo mieszane opinie na temat BBBEE. Na pewno taki system był potrzebny kilkanaście lat temu, aby dać ludziom nieuprzywilejowanym szansę na zaistnienie. Ze względu na swoją specyfikę spowodował jednak w RPA drenaż mózgów – wykształceni biali wyjechali do pracy za granicą, bo nie mogli znaleźć pracy w RPA. Ci którzy pozostali, nie zawsze są odpowiednio wykwalifikowani. W tym samym czasie, tylko część czarnych i kolorowych zdobyła odpowiednie kwalifikacje więc nie jest w stanie w całości wypełnić powstałej luki.. Wykształconych ludzi w RPA jest ich zbyt mało – co oczywiście powoduje, że to oni dyktują warunki na rynku pracy. Coraz częściej spotykana jest sytuacja, gdzie firma (dotyczy to zwłaszcza firm międzynarodowych) decyduje się na zatrudnienie obcokrajowca, gdyż zatrudnienie osoby z rynku lokalnego jest zbyt drogie. Parytety stworzone przez BBBEE zaczynają więc działać bardziej na szkodę niż na korzyść jeśli chodzi o rozwój kraju. To właśnie z powodu ograniczonej liczby kandydatów z odpowiednim poziomem wykształcenie bierze się tak głębokie rozwarstwienie ekonomiczne. Zarobki w przedsiębiorstwach są wysokie – średnia zarobków brutto to obecnie ok. 14 tyś rand miesięcznie (ponad 5 tyś zł). Średnia ta obejmuje nie tylko stanowiska biurowe czy kierownicze, ale również stanowiska szeregowe i produkcyjne, gdzie zarobki wynoszą 4 – 5 tyś rand. Wykonując podstawowe prace biurowe, możemy spodziewać się zarobków w granicy 10 tyś rand. Kandydaci po studiach mogą spodziewać sie przynajmniej 15 tyś na początek i ok. 20 tyś po upływie 2 lat, a na stanowiskach kierowniczych i specjalistycznych gdzie wymagane jest duże doświadczenie pensje często przekraczają 40 – 50 tyś rand miesięcznie. Nawet przy 30-35% progu podatkowym przy tym poziomie zarobków jest za co żyć. To kwoty niemal niebotyczne, jeśli wziąć pod uwagę, że pomoc domowa pracująca 5 dni w tygodniu, ogrodnik czy inny niewykwalifikowany pracownik przyniesie do domu ok. 2 tyś rand. Prawdopodobnie będą musiały wystarczyć całej rodzinie – zwłaszcza, że edukacja czy pomoc medyczna tylko teoretycznie jest tutaj bezpłatna, utrudnia ją po prostu niewystarczająca liczba placówek. Z taką pensją na niewiele można sobie pozwolić w życiu – czasem tylko na blaszak w lokalnych slumsach. A szkoda, bo przecież ci wszyscy którzy dobrze zarabiają, płacą wysokie podatki. Od tych nie da się uciec w RPA pracując legalnie, a raje podatkowe są ryzykowne ze względu na duże różnice kursowe randa. Wystarczyłoby, gdyby pieniądze z podatków faktycznie trafiały w rozbudowę infrastruktury, zamiast do kieszeni polityków i „przetargobiorców”. Gdyby rząd, zamiast kierując się BBBEE, przyznawał kontrakty konkurencyjnym firmom – a nadwyżki przeznaczał na budowy szkoły, szpitali, czy na budowę prostych baraków, które zastąpiłyby twory z kartonów i blachy. Bo RPA to ciepły kraj (choć zimy bywają chłodne) i naprawdę nie potrzeba wielkich wydatków, żeby zapewnić ludziom trochę lepszy poziom życia. Media co chwilę nagłaśniają nierówności spowodowane różnicami w poziomach zarobków. Rynkiem pracy w RPA targają coroczne strajki – bardzo agresywne w porównaniu ze strajkami w Polsce. Podczas gdy to nie nierówności w zarobkach są problemem. Nierówności w zarobkach będą zawsze – mniejsze lub większe, w zależności od sektora czy stanowiska. Prawdziwym problemem jest brak pomysłu obecnej ekipy rządzącej na załatanie dziury w systemie edukacyjnym, który co rok obniża poziom matur, aby poprawić sobie statystyki. Problemem jest to, że później absolwent z taką rządową maturą chce znaleźć pracę w biurze, bo uważa że jest za dobry do łopaty, a nie potrafi nawet porządnie dodawać czy odejmować (bo mnożenie to już wyższa matematyka). A jeszcze większym problemem jest to, że taki rozgoryczony kandydat upatruje przyczyn takiego stanu rzeczy nie w sobie i w swoich brakach edukacyjnych, lecz w obecnym systemie. W szkole nie nauczyli go dodawać, ale pokazali statystyki, z których wynika, że większość firm nadal jest zarządzana przez białych. Nie powiedzieli tylko, że aby zarządzać czymkolwiek innym niż sobą, potrzebne są pewne umiejętności – a on sam nie doszedł do tych wniosków. Wpoili mu przez to, że „coś” mu się od życia „należy”. Zapomnieli tylko dodać, że większość na to „coś” musi zapracować. Dalej, tak jak podczas apartheidu uważa się za dyskryminowanego. Nawołuje więc do strajków, bojkotów czy bierze się własnoręcznie za „redystrybucję dóbr”. I właśnie dlatego cała ta polityka parytetów i BBBEE ma tylu przeciwników. Bo parytety nie pomogą, jeśli nie idzie za nimi reforma edukacji i zmiana sposobu myślenia. Tekst: Agnieszka Malonik Zdjęcia: internet |