Pijawki na benefitach
Od kilku dni notujemy duże zainteresowanie sprawą emigrantów na Wyspach. Debaty polityczne, media, wszyscy Brytyjczycy nagle sobie uświadomili, że emigranci opanowali ich państwo, masowo korzystają z dobroczynnego systemu benefitów. Niczym pijawki przyssani do opiekuńczego systemu brytyjskiego sączą wszelkie świadczenia i wykorzystują darmową opiekę medyczną. Chciałam tylko nadmienić przy okazji, że pijawki ostatnio wracają do łask w medycynie niekonwencjonalnej jako lek na niemal każdy problem. Kilka dni temu np. pan dziennikarz pokazywał jak wyleczył sobie pijawkową terapią bolące kolano po wypadku. Zatem, drodzy Brytyjczycy, owe zwierzątka mają także dobroczynne działanie.
Problem istnieje od lat. Jednak ze względu na fatalny deficyt państwowy, Wielka Brytania próbuje znaleźć kozła ofiarnego i obarczyć go winą za całe zło. Dlaczego nie uderzyć w emigrantów? To grupa słaba, nie obroni się, woli siedzieć cicho niż walczyć o swoje prawa w nadziei, że problem ucichnie, a nam wciąż będzie dane. Istotnie premier David Cameron ma problem. Musi sobie poradzić z narastającymi nastrojami antyemigracyjnymi, do tego pogrzebać kryzys gospodarczy i wyciągnąć naród na prostą drogę do sukcesu. Mission impossible? A owszem ale demagogia i odwracanie kota ogonem zawsze działają.
Wg propozycji działaczy House of Commons i rezydenta 10 Downing Street, nowi emigranci będą zmuszeni do pracy w ciągu 6 miesięcy od daty przybycia, przy czym będą zmuszeni do zaostrzonych testów habitual residence, świadczących o tym, że przybyli na wyspy w celu pracy, a nie korzystania z dobrodziejstw państwa opiekuńczego. No wielka to rzeczywiście różnica w stosunku do tego czego doświadczyło wielu z nas. O ile pamiętam my nie mieliśmy dostępu do benefitów przez pierwszy rok po przybyciu, obowiązywał nas także ów test i wcale nie było łatwo dostać cokolwiek, ba nawet założyć konto czy dostać się do lekarza. Zatem propaganda nieco przewrotna. Nowości bowiem nie proponuje a raczej szuka powodu do pogwałcenia praw EU. Borys Johnson- mer Londynu- wspomina, że Wielka Brytania lubi emigrantów ale tych, którzy są dobrze wykwalifikowani i tylko takich chce gościć. Podkreśla także, że bez nich w państwie dobrze się dziać nie będzie.
Bawi także argumentacja dotycząca medycznego systemu opieki. Wg parlamentarzystów bowiem- przychodnie i szpitale cierpią z powodu natłoku pacjentów emigrantów, tym samym obniżając standardy opieki medycznej dla Brytyjczyków. Faktem tym jestem niezwykle zdziwiona, biorąc pod uwagę, że do przychodni zapisać się ot tak nie można, trzeba przedstawić dowody na życie pod danym adresem, często także dowód ubezpieczenia społecznego. Natomiast jakość wspomnianej wyżej opieki medycznej w brytyjskich szpitalach pozostawia wiele do życzenia, do tego stopnia, że Brytyjczycy uprawiają turystykę medyczną. Nie wspominając już o tym, że większość owej opieki jest pochodzenia z zewnątrz. Wg mnie proponowane zmiany zaostrzenia darmowej opieki medycznej są zwyczajnie nieludzkie. O ile jestem w stanie usprawiedliwić przeciwników pomocy socjalnej, o tyle nie pojmuję jak można odmawiać człowiekowi prawa do zdrowia i życia tylko dlatego, że nie zapłacił. Czy to nie kłóci się z pogwałceniem praw naturalnych?
W państwie brytyjskim nie dzieje się dobrze ale powodów szukałabym u podstaw a nie w przybyszach. Bowiem nie od dziś wiadomo, że rodowici Brytyjczycy kochają benefity i z przyjemnością, i pasją z nich korzystają. Największa zmiana od 16 lat- krzyczą dziś media. Czy zmieni się jednak społeczeństwo? Czy ludzie, którzy cieszą się życiem na beneficie ruszą masowo do pracy?
Otóż problem jest bardzo złożony. Nie tylko nie ma na Wyspach tyle pracy, ale także kultura niczym z komunistycznego kołchozu, czy się stoi czy się leży, kasa się należy, nie nastrajają optymistycznie. Do tego musza przeminąć pokolenia, dzieci należy uczyć ciężkiej pracy zamiast wygody życiowej. Od kołyski wszczepiać kult szacunku do pracy, a nie do dążenia do zaspokojenia potrzeb życiowych po najmniejszej linii oporu. Do tego dochodzi słynna już pułapka benefitowa, która sprawia, że lepiej siedzieć w domu, nie robić nic i pobierać świadczenia niż pójść do pracy, zapłacić za opiekunkę do dziecka, stracić dopłatę do mieszkania i w efekcie wyjść na zero finansowo. Jest to swoista paranoja owego systemu. Nie są jej jednak winni emigranci, a fatalna polityka ostatnich co najmniej dwudziestu lat. Ale jak się chce znaleźć kozła ofiarnego, to się znajdzie. Tylko kto zmieni świadomość i podejście Brytyjczyków, kto sprawi, że ludzie od lat siedzący na benefitach nagle staną się zdolni do pracy? Wreszcie, który pracodawca przyjmie rzesze ludzi bez doświadczenia, kwalifikacji bo właśnie takich najwięcej siedzi w domach i korzysta z systemu? Czy taka sytuacja nie pogłębi jedynie kryzysu państwa, które i tak powoli tonie w swoich długach? Czy restrykcje dotyczące świadczeń zastopują napływ nowych emigrantów z Bułgarii czy Rumunii? Nie sądzę. W tych państwach bowiem, podobnie jak w Polsce, pracę się ceni a szczególnie tą, która pozwala godnie przeżyć. Co się stanie z nami Polakami, którzy przyjechali tutaj, tworząc jednocześnie swoje małe światy, nowe życia? Czy nas też nagle zmuszą do szukania nieistniejącej w niektórych regionach pracy? Biorąc pod uwagę nikły odsetek naszej nacji pozostającej bez pracy, obawiam się, że ograniczenie dostępu do pomocy socjalnej tym nielicznym, którzy z niej korzystają, nie rozwiąże państwowego problemu ale na pewno pomoże w demagogicznej propagandzie przed wyborami do parlamentu, wciąż pozostawiając Wielką Brytanię w deficytowej dziurze. Pijawki bywają przydatne…
GS