Będąc jeszcze dziewczynką z długim warkoczem, udałam się pewnej pogodnej niedzieli na mszę. Po drodze znalazłam bezpańskiego szczeniaka. Dziecko, jak to dziecko – ufne, żarliwie wierzące w prostotę i oczywistość zasad kierujących światem – wzięło pieska ze sobą, do kościoła. Do dziś pamiętam te pełne jakże świętego oburzenia spojrzenia zgromadzonych, które kazały mi zatrzymać się przed otwartymi na oscież wrotami. To chyba była moja pierwsza lekcja społecznego potępienia i hipokryzji.
Nie twierdzę, że my, Polacy, jesteśmy bardziej nietolerancyjni, niż inne narody. Jednak to właśnie na tej szkockiej, obcej ziemi zaobserwowałam wyjątkowo nasilenie naszej skłonności do oceniania w imię zasad niczym z Molierowskiego „Świętoszka”; potępienie każdego, kto śmie mieć czerwone włosy, kto nie pragnie posiadania dzieci, kto żyje w otwartych związkach. Z jakichś powodów przyznajemy sobie prawo do osądzania cudzego życia. Jakież to powody? Pozostaje niezgłębioną tajemnicą.
Malowniczo rozsiane grupki polskich dziewcząt w szkockich magazynach i fabrykach; jedna z nich oddala się w stronę kantyny, a koleżanki, wydmuchujące papierosowy dym z tym charakterystycznym zmrużeniem oczu i odrzuceniem głowy w tył, komentują jej beznadziejną fryzurę; pozdrawiają kończącego zmianę Szkota: „haw ar juł?”, po czym pada: „A wy wiecie, że to pedał jest? Mówił mi ten i tamten, że on z chłopakiem mieszka” (tu następuje niewybredny kawał); widok pewnej A. z sąsiedniego działu ujawnia w zebranych talent kaznodziejski: „A ta to się puszcza na prawo i lewo – i tak się z tym obnosi, bezczelna – i jeszcze wykolczykowana taka, jak to wygląda – wstydu nie ma – a ten jej narzeczony – no jak on to wytrzymuje – nawet niezły jest – ale on też jakiś taki dziwny”… i dalejże, hejże ho, do czego to podobne,bo jak tak można, ten taki owaki.
Jesteśmy narodem bardzo specyficznym – składowymi naszej mentalności są małomiasteczkowość, obłuda, brak wielokulturowości i przemożny wpływ katolickiej obyczajowości, której poddawać się w Polsce należy – czy się tego chce, czy nie (czasy, gdy Polska była mekką dla innowierców i wolnomyślicieli, krajem wolnym od stosów inkwizycji – minęły bezpowrotnie). To na ulicach Glasgow, a nie polskiego miasta, ujrzałam ubranego w garnitur, wyposażonego w aktówkę młodego biznesmena z burzą dredów; to tutaj odbyłam szkolenia ze świetnym fachowcem, ratownikiem medycznym z tatuażami i kolczykiem w brwi; to w UK ludzie wyglądają, jak chcą (obojętnie, czy razi to nasze polskie poczucie estetyki, czy nie) niezależnie od tuszy bądź wieku. Do tej pory zadziwiają mnie ścieżki rozumowania, jakimi podążają polskie umysłowości podczas oceny poziomu czyjejś kompetencji. Posiadanie tatuaży, fantazyjnego stroju, odważnej fryzury lub piercingu wyklucza nas z kręgu godnych zaufania obywateli. Polski kult garsonki jest uprawiany w kraju, gdzie tak łatwo zostać pobitym za to, że się pochodzi z innego państwa, że się wygląda jak hippis albo że się jest studentem.
Cóż, na całym świecie ludzie oceniają innych na podstawie wyglądu. Taka już nasza natura, że lubimy szufladkować; i to zjawisko nieodmiennie kojarzy mi się z fragmentem „Małego Księcia”: 

„Ta gwiazda była widziana raz tylko, (…) przez tureckiego astronoma, który swoje odkrycie ogłosił na Międzynarodowym Kongresie Astronomów. Nikt jednak nie chciał mu uwierzyć ponieważ miał bardzo dziwne ubranie. Tacy bowiem są dorośli ludzie. Na szczęście dla planety B-612 turecki dyktator kazał pod karą śmierci zmienić swojemu ludowi ubiór na europejski. Astronom oglosił po raz wtóry swoje odkrycie (…) – i tym razem był ubrany w elegancki frak. Cały świat mu uwierzył.”
Najgorsze jest jednak to, że istnieje charakterystyczny i wysoce ekspansywny typ ludzi, dla których hipokryzja jest sposobem na życie, a zwalczanie odmienności – źródłem nieukrywanej satysfakcji: „Proszę być tolerancyjnym dla mojej nietolerancji” – słyszy się coraz częściej; demagogia to tyleż idiotyczna, co niepokojąca. Brak tolerancji to rodzaj cnoty nazistów, pseudokibiców i skinheadów. Karl Popper stwierdził: „Jestem zdecydowanie za tolerancją, lecz przeciw tolerowaniu nietolerancji, przemocy, okrucieństwa”. Tolerancja to nie jest akceptacja zła: zadawania cierpień, morderstwa czy kradzieży; jak zresztą do takiego zła – czyli świadomego krzywdzenia innych – ma się kolor skóry, sposób ubierania się czy też orientacja seksualna? Jaki rodzaj krzywdy powoduje wiara w Buddę, noszenie irokeza, lub/i seks grupowy?
Świadomość, że różnorodność jest piękna i cenna, jest warunkiem szacunku wobec drugiego człowieka; natomiast cała historia gwałtów, przemocy i wojen wynika z nietolerancji, wąskich horyzontów myślowych i z frustracji, jakie zrodziły się pod wpływem noszenia gorsetu społecznych norm i nakazów. Nasze ukryte fantazje, tęsknoty i namiętności nie mogą wyjść na światło dzienne. Jak by to powiedziała nasza bliska przyjaciółka, pani Dulska?

„Na to mamy cztery ściany i sufit, aby brudy swoje prać w domu i aby nikt o nich nie wiedział. (…) Ja zawsze tak żyłam, ażeby nikt nie mógł powiedzieć, iż byłam powodem skandalu. Kobieta powinna przejść przez życie cicho i spokojnie. Tak to już jest i żadne nic nie pomoże.”
Ten, kto nie boi się, co ludzie powiedzą i żyje tak, jak pragnie – jest zwierciadłem dla hipokrytów; w rzeczywistości to on przestrzega etyki, bowiem żyje w prawdzie – przed innymi i – a może przede wszystkim – przed samym sobą. Pora, by przedrzeć się przez gąszcz konwenansów, zasad i obłudy. Pora na rachunek sumienia, umiłowani bracia i siostry…
Tekst: Natalia Ślesińska

www.openscotland.pl