Malezyjskie lenistwo i makan lah*!
Po półtora roku pobytu w Malezji człowiek zaczyna zauważać nowe zjawiska, dostrzega to, co wcześniej specjalnie nie przykuwało jego uwagi. I na odwrót – przyzwyczaja się i przechodzi bez emocji obok tego, co w pierwszych chwilach wzbudzało jego zachwyt czy obrzydzenie.
Są takie elementy, które po pewnym czasie budzą w Europejczyku agresję. Zresztą nie tylko. Budzą agresję w osobach wywodzących się ze wszystkich innych kontynentów poza azjatyckim. Mam na myśli malezyjską powolność i rozleniwienie umysłu oraz ciała.
W umiejętności wolnego chodzenia zdecydowanie przodują Malajowie chociaż Hindusi dzielnie dotrzymują im kroku. Cecha ta udziela się także niczym choroba zakaźna Chińczykom. Tylko na ulicach Malezji możliwe jest doświadczenie skrajnej frustracji spowodowane niemożnością przejścia chodnikiem w żwawym tempie lub wyprzedzenia kogoś. Nawet drobni i szczupli Malajowie potrafią zagrodzić swoją osobą i sposobem balansowania ciałem całą szerokość chodnika. Potrafią także bezceremonialnie zatrzymać się na środku przejścia bo chcą odebrać telefon i z kimś porozmawiać.
Co z tego, że blokują drogę osobom idącym za nimi. Nikt tu o tym nie myśli. Tak samo zachowują się w sklepach. Stoją sobie jak krowy przy wieszakach mimo, że niczego nie oglądają. Nie przesuną się kiedy widzą, że ktoś bezskutecznie próbuje dostać się do półki. Mają także zwyczaj niezwykle powolnego wchodzenia i opuszczania schodów ruchomych. Mało tego! Nie raz zdarzyło mi się, że po wyjechaniu na piętro osoba stojąca przede mną nagle się zatrzymała blokując przejście. Przyspieszenia dostają jedynie wtedy kiedy trzeba dostać się do zatłoczonego LRT (Rapid Train). Niemiłosiernie przepychają się nie zważając na innych, taranują ludzi plecakami i depczą im po stopach. Inni nie są ważni. Grunt żeby to oni dostali się do środka.
Mężczyźni bez pardonu zajmują miejsca w szybkiej kolejce nie rozglądnąwszy się czy nie ma w pobliżu kogoś starszego, kobiety z dzieckiem czy podróżnego z bagażami. Z reguły nie ustąpią miejsca, które zdobyli. W końcu musieli do niego dobiec, a przynajmniej zebrać w sobie siły witalne, co jest przecież nie lada wysiłkiem. I w tym tłumie bezmyślnych istot idących w tempie żółwio-ślimaczym i nieskoordynowanym idę ja. Przedzieram się przez tą tłustą i chudą rozlaną masę, w ręku dzierżę wyobrażony kałasznikow albo zestaw ostrych szpikulców. Nieraz mam ochotę zamordować ich wszystkich za to, że nie umieją normalnie stawiać kroków.
Albo lawirują jak pijane misie i kołyszą się przestępując z nogi na nogę albo idą w zaparte wyznaczonym torem prosto na czołowe zderzenie – z turystą dzierżącym ciężkie toboły czy ze ścianą. Nie ważne. Zasadą jest – nie przepuszczamy nikogo. Mam wrażenie, że kontakt ich mózgów z resztą ciała jest w tych momentach mocno ograniczony – może oszczędzają baterię…
Prawie niemożliwe jest dogadanie się z mieszkańcem Malezji, który jest głodny. Zwłaszcza mam na myśli Malajów. Suda makan? Makan jest najważniejsze. Jedzonko. Papu. Oby było dużo i tłusto. Nasi lemak czyli smażony ryż z mięsem lub owocami morza, yee mee, keow teow. Kluski lub ryż. Wszystko smażone. Kurczak? Koniecznie w panierce, ryba smażona na głębokim tłuszczu. Kuchnia hinduska także dotrzymuje kroku swoimi zawiesistymi sosami, plackami naan, daalem etc. Do wszystkiego, co płynne dosypywany jest cukier, nawet do soku z arbuza czy mango, które przecież same w sobie są słodkie. Prośba o niedosypywanie cukru nie zawsze znajduje się ze zrozumieniem „bo jak to, tak bez cukru?”, „ale może chociaż łyżeczkę”. Na pytanie: „A czy w tym napoju jest cukier?” usłyszymy „No lah, nie ma cukru”. Nie liczy się, że jest zrobiony z syropu czy koncentratu. Zużycie ryżu i cukru w Malezji jest niewyobrażalne! I tak jest ze wszystkim. Wszędobylska powolność: w wydawaniu i liczeniu pieniędzy w supermarkecie, pakowaniu zakupów, zbieraniu brudnych naczyń ze stolika w restauracji, wydawaniu kurczaka w KFC. Nieraz obserwując ich ruchy mam wrażenie, ze widzę wszystko w zwolnionym tempie. Gdyby nie Chińczycy i nabywcza siła robocza to Malezja nadal byłaby połacią ziemi porośniętą dżunglą z rozsianymi co jakiś czas kampungami**.
Zapewniam, że moja frustracja nie jest odosobnionym przypadkiem. Cierpi na nią więcej osób zamieszkujących Malezję na stałe bądź przebywających już tutaj dosyć długo. Turyści pewnie nigdy nas nie zrozumieją, ale tylko dlatego, że nie mają wystarczająco dużo czasu żeby tutaj pożyć, a więc zetknąć się z malezyjską powolnością na co dzień. Nie ma ona wpływu na ich życie, tymczasem na nasze ma, i to bardzo. Jeśli ktoś wyznaje zasadę „Śpieszmy się powoli”, „Wszystko w swoim czasie”, „Co nagle to po diable” i uważa, że ślimak choć powoli to pewnego dnia przecież i tak dotrze do celu to powinien rozważyć przeprowadzkę do Malezji.
Przypisy:
*W języku malajskim istnieje przyrostek „lah” (czyt.la), który jest dodawane na końcu słowa i może mieć kilka znaczeń. „OK-lah”, „czy możesz to zrobić-lah?”, „Nie martw się-lah”. Najczęstsza jest funkcja zmiękczająca treść wypowiedzi.
** kampung to wioska
Tekst: Karolina Markocka
Zdjęcia: Karolina Markocka, internet