Kolumbijki nieprzystosowane do życia                                    

O fakcie, że w Kolumbii niemal każdy jako tako prosperujący obywatel ma pomoc domową, nieładnie określaną jako „służącą”, wie każdy, kto w Kolumbii był choć przez kilka dni. Dla nas – Polek, przynajmniej w tej pierwszej fazie pobytu w Kolumbii, cała ta sytuacja z osobami, które tu usługują jest dość krępująca, jako że w Polsce przyzwyczajone jesteśmy do gotowania, prasowania, sprzątania, itd.
Czasami oczywiście przychodzi ktoś do pomocy, ale nie jest to tak popularne jak tutaj.

W Kolumbii pomoce domowe dzielą się na:
Stałe, czyli mieszkające w domu zatrudniających. W kolumbijskich mieszkaniach i domach bardzo często za kuchnią znajduje się specjalny pokój z łazienką dla służby. Pomoc domowa za około 200 USD miesięcznie plus mieszkanie i wyżywienie dostępna jest 7 dni w tygodniu i co 2 tygodnie ma wolną niedzielę, kiedy może odwiedzić rodzinę, albo wybrać się z koleżankami na spacer, itd. Najczęściej panie te ubrane są w mundurki istnieją nawet specjalne sklepy, gdzie kupuje się uniformy dla pomocy domowych. Wyglądają w nich one dokładnie tak, jak pokazuje się to w Polsce w latynoskich telenowelach.
Dochodzące, czyli panie, które albo przychodzą codziennie od rana do popołudnia i zajmują się domem, albo ustalają z właścicielem jeden, dwa, trzy dni w tygodniu lub jak jest to potrzebne. Za taką dniówkę płaci się około 10–15 USD.
Fakt posiadania służących sprawia, że kolumbijskie kobiety nie potrafią gotować ani prasować i nie tracą swojego czasu na pranie i sprzątanie i nawet jeśli nie pracują i tak nie mają nic do roboty.
Pamiętam sytuację, kiedy w wieku 24 lat przyznano mi stypendium naukowe w Kolumbii i przez pierwszy rok mojego pobytu w Bogocie cały czas poświęcałam na podróże po tym kraju i oczywiście studia. Mario podjął wtedy decyzję o zatrudnieniu pomocy domowej – Carmen, która w krótkim czasie stała się nam bliska jak przyjaciółka. Carmen przychodziła codziennie na pół dnia, 40 metrowe, maleńkie mieszkanie w romantycznej Candelarii lśniło czystością, a obiady były fantastyczne, bo Carmen pracowała popołudniami we francuskiej piekarni. Ja jako studentka i rozkręcający swoją własną firmę nieco starszy ode mnie Mario bez żadnego problemu i zaciskania pasa mogliśmy sobie na taką pomoc przychodzącą codziennie pozwolić.
Kiedy podczas jednej z rozmów telefonicznych z moją babcią, nie znającą tutejszych realiów, wspomniałam o posiadaniu pomocy domowej, zostałam uznana za wygodnicką i konwersacja zakończyła się stwierdzeniem, czy ja nie mam dwóch zdrowych rąk do pracy. Winny był Mario, bo to on zatrudnił Carmen. Ja stale uważałam, że mogę i gotować i prasować i sprzątnąć od czasu do czasu i że korona mi z głowy nie spadnie, a poza tym w Polsce kobiety pracują, wychowują dzieci, gotują obiady, itd, i jakoś dają radę i się stale nad sobą nie użalają.
Kolumbijki nie są w stanie zaakceptować takiego stanu rzeczy… i tu ogromna różnica między nami.
Sytuacja, jaką przedstawiam poniżej może wydawać się przesadzona, wyssana z palca, przebarwiona, ale jest jak najbardziej realna, gdyż takie osoby, niestety, w Kolumbii też istnieją. Rozmawiałam sobie ostatnio przez internet z moją byłą koleżanką z pracy – Marthą Mileną, która wraz z mężem i rocznym synkiem wyemigrowała dwa lata temu do Kanady, sądząc, że życie tam będzie dla nich łatwiejsze niż w skomplikowanej, jakby nie było, Kolumbii. I tak od słowa do słowa, Martha zaczęła się użalać na zimno, na brak pracy, na rządową zapomogę, na dzielnicę, w której mieszka i która wcale nie przypomina jej eleganckiej ulicy, gdzie znajdowało się jej mieszkanie w Bogocie. Po tych wynurzeniach, pytam ją, czy myślą o drugim dziecku, a ona mi na to: „No co Ty… Ja tu muszę wszystko sama, nie mam służącej, a w Kolumbii miałam.” I dodała: „Tutaj jest bardzo ciężko, ja nie umiem gotować, czasu mi na nic nie starcza, a najchętniej miałabym i kierowcę i nianię i panią która, by zajęła się prasowaniem i praniem. I najlepiej, jakbym jeszcze kucharza mogła zatrudnić. Tu w Kanadzie pomoc domowa kosztuje 8 USD za godzinę, a ja jej potrzebuję przez cały dzień i nie mogę dobie na to pozwolić, a w Kolumbii mogłam.”
Na moje pytanie, czemu w takim razie wyjechali, skoro tu im było dobrze, odpowiedziała: „Ja już właściwie nie wiem czemu…”
Opowiedziałam Mario o tej rozmowie z Marthą, żeby docenił naszą polską zaradność. Polska żona, mimo że też ma raz w tygodniu panią do pomocy, to i prasować umie i gotować, i posprząta czasami i jeszcze zakupy zrobi i zapłaci za rachunki, żeby się on głupotami nie martwił i zajął ważniejszymi sprawami. Mario podsumował opowieść słowami: „Martha Milena zawsze była głupia. Dlatego ja wolę żonę z Polski.”
Tekst: Ewa Kulak, www.kolumbijsko.com
Zdjęcia: internet