„Ilustracja jest jakby nośnikiem idei” 

Urodziła się pod Warszawą, dzieciństwo spędziła w USA, dojrzewała w Szwajcarii. Obecnie żyje w Szkocji, gdzie tworzy ilustracje, zdobywające uznanie ekspertów. Bawi ją także tworzenie figurek z masy plastycznej. Inspiruje ją zwykłe życie i twórczość artystów. Jakich? Dziś opowie Wam sama.
Filmhouse Cinema w Edynburgu odbyła się wystawa plakatów, inspirowanych filmografią Romana Polańskiego, przygotowanych przez Edinburgh College of Art. Jednym z twórców wystawy jest Joanna Lisowiec, z plakatem do filmu „Śmierć i dziewczyna”. Z Joanną Lisowiec, ilustratorką rozmawia Małgorzata Bilińska.


Małgorzata Bilińska: To już trzeci raz ECA przygotował wystawę przy współpracy z Filmhouse Cinema. Czy sama wybrałaś film „Śmierć i dziewczyna”? Jeśli tak, dlaczego akurat ten film?


Joanna Lisowiec: Tak, ta wystawa cieszy się dużym powodzeniem przez ostatnie trzy lata, więc mam nadzieję, że w przyszłości też będzie odnosić sukcesy. Filmy zostały wylosowane z kapelusza, to, że dostałam „Śmierć i dziewczyna” to był czysty przypadek. To jednak ciekawy film, który jest adaptacją sztuki teatralnej dramaturga  Ariela Dorfmana.

M.B.: W galerii będziemy mogli jeszcze zobaczyć plakaty do: „Podwójne życie Weroniki” Kieślowskiego i „Twin Peaks” Lynch…

J.L.: W pierwszym roku tej wystawy nie było konkretnego tematu i można było wybrać dowolny film. Ja zrobiłam wtedy plakat do filmu „Podwójne życie Weroniki”, jednego z moich ulubionych. Zrobiłam ten plakat używając techniki linorytu i sitodruku. Ta metoda mi się spodobała, więc w następnym roku też wzięłam udział w wystawie i zrobiłam plakat sitodrukiem do filmu Davida Lyncha.

M.B.: Kiedy rozpoczęła się Twoja przygoda z ilustracją?


J.L.: Ilustracja to jest po prostu coś, co mi sprawia najwięcej przyjemności w życiu. Zawsze lubiłam rysować i potem na studiach w Edinburgh College of Art ilustratorstwo stało się naturalną kontynuacją moich wcześniejszych zainteresowań. Jestem bardzo zadowolona z tej decyzji i mam nadzieję, że będę mogła kontynuować pracę w ilustracji w przyszłości.
M.B.: Jak powstaje ilustracja?

J.L.: Dla mnie najważniejszym pytaniem jest, z jakiego powodu zaczynam jakiś projekt i co chcę przez to uzyskać. Muszę się zastanowić, jaką ideę zamierzam przekazać i w jaki sposób to wyrazić poprzez wizualny obraz. Ilustracja jest jakby nośnikiem idei.

M.B.: Kto Cię inspiruje? Jak Twoja inspiracja zmieniała się wraz z upływem czasu?


J.L.: Jestem inspirowana przez samo życie. Każde zdarzenie dnia może być natchnieniem. Znajduję inspirację wśród wielu artystów np. Edwarda Bawdena, M.C. Eschera, Jana Szancera oraz bardziej nowoczesnych ilustratorów jak Matthew Lyons, Stacey Rozich i Oliver Jeffers. Mogłabym wymieniać nazwiska w nieskończoność. Także dużą inspiracją dla mnie są moi rodzice, którzy ciężko pracowali i starali się zapewnić nam wszystkim ciekawe życie pełne przygód i podróży.
M.B.: Kim jest „Obłąkany” i czy się z nim w jakieś części identyfikujesz?

J.L.: To jest projekt, nad którym pracowałam dwa lata temu, kiedy wymyśliłam takiego podróżnika, który się zagubił w górach i w tym zagubieniu też dostał pomieszania zmysłów. Nie wiem czy ja się z nim identyfikuję tak naprawdę. Myślę, że już dawno się pogubiłam w tej podróży, która jest życiem i może z tego rodzą mi się w głowie takie pomysły.

M.B.: Seria ilustracji „Spirit”, gdzie przeważają ciemne barwy, nie jest lekka w odbiorze.


J.L.: Ta seria jest inspirowana głównie moim pobytem w Ameryce. Kultury indiańskie Ameryki Północnej są dość interesujące i legendy, które pochodzą z tej kultury mnie bardzo ciekawiły.
M.B.: Na swojej stronie internetowej napisałaś, że pochodzisz ze skromnych obrzeży Warszawy. Dalej, wychowana na Dzikim Zachodzie w Ameryce, dojrzewa w Szwajcarii – podobnie jak wszystkie dobre sery, teraz jest w Szkocji i obawia się, że może nabrać odrobinkę pleśni, po czym dodaje, że to nic złego – nada nowego smaku. Jaki to smak?

J.L.: Może taki trochę bardziej pikantny? Nie znam się za bardzo na serach.

M.B.: Dalej zastanawiasz się nad swoją tożsamością? Czujesz się mniej lub bardziej określona?


J.L.: Teraz moja filozofia bardziej pasuje do tego, co powiedział Thomas Szasz:
„People often say that this or that person has not yet found himself. But the self is not something one finds, it is something one creates.”
“Ludzie często mówią, że ten albo tamten człowiek jeszcze siebie nie odnalazł. Ale tożsamość to nie jest coś, co się znajduje tylko coś, co człowiek tworzy.”
M.B.: Czy posiadasz dzieło, z którym jesteś najbardziej związana emocjonalnie?

J.L.: Z każdym dziełem jestem trochę związana, dlatego że dużo pracy wkładam we wszystko, co robię. Cieszę się bardziej z tych prac, które robię wyłącznie dla siebie raczej niż z tych na zlecenie. Dużą przyjemność sprawia mi, gdy ktoś inny chce mieć mój rysunek lub drzeworyt na ścianie we własnym domu.

M.B.: „Wędrówką jedną życie jest człowieka”. Za słowami Edwarda Stachury, wędrujesz?


J.L.: Zawsze staram się wędrować, bo to jest dla mnie najciekawsze w życiu. Uwielbiam łazić po górach i wspinać się. Jeśli nie pracuję akurat nad jakimś projektem, to zwykle jestem gdzieś w drodze do którejś szkockiej Munro.
M.B.: Czy „Feeling good” to dobra piosenka na zakończenie naszej rozmowy?

”Birds flying high you know how I feel
Sun in the sky you know how I feel
Breeze driftin’ on by you know how I feel
It’s a new dawn
It’s a new day
It’s a new life
For me…
And I’m feeling good”
J.L.: Pewnie, że tak.

M.B.: Dziękuję za rozmowę i wszystkiego dobrego.


J.L.: Dziękuję, że mogłam być Waszym gościem.
Zapraszam wszystkich, którzy interesują się sztuką, na wystawę absolwentów z Edinburgh College of Art., która się odbędzie na początku czerwca. Jestem otwarta na zlecenia plastyczne poprzez kontakt na mojej stronie internetowej:
http://cargocollective.com/illustrography

Zdjęcia grafik pochodzą z powyższej strony.

Materiał opracowany przez magazyn Open