Jak się czuję po decyzji referendum brytyjskiego- takie pytanie zadaje mi od kilku dni coraz więcej ludzi. Telefony i wiadomości zadają Polacy z każdego zakątka świata. Wszyscy przeżywamy szok.
23-go czerwca, w czwartek, wszystkie sondaże wskazywały na nieznaczną przewagę zwolenników pozostania w Unii Europejskiej. Większość z nas zapadała w sen spokojnie, nic nie podejrzewając. Nikt bowiem nie wierzył, że Brytyjczycy będą bazować na emocjach i instynktach, a raczej na rzetelnej informacji płynącej z kampanii. Demagogiczne argumenty, które z założenia były stekiem bzdur, nie mogły bowiem ująć serc rodowitych Brytyjczyków. Nikt nie wierzył, że to właśnie argument o wyproszeniu emigrantów zaważy na decyzji wielu z nich. Nikt nie wierzył, że po latach koegzystencji zostaniemy wyproszeni jak niepożądani goście na imprezie u cioci na imieninach.
Nastała godzina 2 w nocy. Całą noc śledziłam wiadomości, żeby nie przeoczyć tryumfu. W przygotowaniu miałam już pół artykułu, który z dumą obwieszczał- zostajemy, chcą nas, lubią i doceniają. Nagle na ekranie zaczęły pojawiać się pierwsze wyniki. Jako pierwszy wypowiedział Gibraltar, który zdecydowanie opowiedział się za pozostaniem. Pomyślałam, że dobry omen, że od tej pory zobaczę już tylko kolejne dodatkowe procenty w puli zwolenników pozostania w UE.
Chwilę potem ranking zupełnie się zmienił. Kolejne liczby padały niczym uderzenie obuchem w głowę przy aplauzie zgromadzonych wyborców. Ludzie cieszyli się co najmniej jak podczas noworocznej fety. No i nastał poranek.
Nowy rok, nowa era, szok i niedowierzanie. Nagle jedna z najstarszych demokracji, państwo które przyczyniło się do powstania Unii Europejskiej i było jej czołowym członkiem, nagle zerwało linę bezpieczeństwa, tym samym odpływając daleko swoją postawą i nastawieniem do koncepcji wspólnej Europy. Dryfując na fali kłamstw, Brytyjczycy wywołali sztorm.
Była 5.30 kiedy wstałam i włączyłam telewizor. Niemal jednocześnie z wynikami referendum, z ust prezenterów leciał potok notowań giełdowych. Załamała się giełda, poziom funta spadł do wartości sprzed 35 lat. Mimowolnie z moich oczu zaczęły sączyć się łzy. Nagle zrozumiałam, że Wielka Brytania już nigdy nie będzie taka jak była, że cechy, za które ceniłam Brytyjczyków gdzieś zniknęły, Ulotniły się w ciągu jednego dnia. W sercu pojawił się żal i lód. Moje hrabstwo zdecydowanie opowiedziało się za Brexitem. Ludzie wokół mnie pokazali, że im zawadzam, że nie chcą dłużej żyć obok ludzi z UE, jednocześnie podkreślając, że chcą znowu być w swoim starym porządku.
Przyjechałam do tego kraju prawie 11 lat temu. Nagle z managerki w agencji reklamowej stałam się szarą kelnerką. Jadłam fasolkę i makaron w sosie z puszki z Icelanda. Nikt nie rozpościerał przede mną dywanów, nie obiecywał zamków, ba nawet nie dawał benefitów, ale gdzieś w perspektywie była normalność. Pamiętam jak wielkim szokiem była dla mnie cena zwykłego hamburgera w McDonaldzie, który stawał się dobrem luksusowym do czasu kiedy na konto nie zaczęły wpływać kolejne pensje. Dowiedziałam się jak być i żyć w grupie, mieszkając początkowo z 10 innymi Polakami, którzy z uporem wyznaczali swoją drogę. Nikomu z nas nie było łatwo. Prawdopodobnie większość z nas pracowała w tym kraju najciężej w życiu. Zostawiliśmy ukochane rodziny, przyjaciół, wspomnienia, wszystko stawiając na nową kartę niewiadomego. Z czasem Wielka Brytania stała się moim domem, drugą, lepszą ojczyzną. Polskę pokrył kurz mglistych wspomnień. Pracując 90 godzin tygodniowo, wciąż czułam się szczęśliwa, bez milionów, tytułów, pięknych domów i samochodów. Tą radość w sercu zapewniała mi wolność. Czułam się bezpieczna w swoim wyborze choć naprawdę było bardzo ciężko. Do piątku, do 24-go czerwca 2016 roku.
W drodze do szkoły i pod szkołą na ulicach stały grupki ludzi. Po jednej stronie barykady- Brytyjczycy, po drugiej- my, niechciani. Jedynie jedna osoba zapytała jak się czuję. Z tłumu 500 rodziców, który co rano zbiera się pod szkołą, jedynie jedna Irlandka poczuła, że wypada zapytać, choć 5 minut potem weszła w dyskusję z kilkoma innymi rodzicami, pytając czy głosowali za czy przeciw. Oczywiście w mojej obecności.
Polacy stali ze smutkiem w oczach, pytając co dalej z nami będzie, co z naszymi dziećmi, czy wyrzucą nas tak po prostu. Inni z optymizmem szli dalej, chyba nie do końca zdając sobie sprawę z tego co potencjalnie może nas czekać. Padł nawet głos, że teraz będzie tylko lepiej, że jeszcze podziękujemy Brytyjczykom za ten ruch i że nie ma się czego obawiać. Czy aby na pewno?
Do dziś panuje nastrój niepewności i coraz większej dywersyfikacji społecznej. Na temat przyszłości nie wypowiada się w tej chwili prawie nikt bo tak naprawdę czujemy wszyscy, że o niej ostrożnie wypowiadają się nawet politycy. W kraju panuje chaos, żal, zagubienie, niedowierzanie. Zarówno zwolennicy Brexitu, jak i przeciwnicy czują się źle. Jedni- bo ich kraj niczym samotna wyspa oddala się coraz bardziej od europejskiego lądu, inni- bo obietnice im złożone nie zostały i być może nigdy nie zostaną spełnione. Szereg ataków na tle rasistowskim podkreśla jedynie fakt, że „leaversi” spodziewali się natychmiastowej poprawy warunków swojego istnienia i wyrzucenia emigrantów w ciągu kilku dni. Mało kto zastanawiał się podczas kampanii czy tak naprawdę jakakolwiek obietnica Farage’a czy Johnsona zostanie spełniona. Obywatele opowiadający się po stronie Brexitu głosowali emocjami, nie rozsądkiem ani intelektem. Oczywisty jest bowiem fakt, że oddzielanie malutkiej wyspy od dużej organizacji, która z założenia wspiera rozwój kontynentu i nie tylko, jest posunięciem bzdurnym i nieracjonalnym. Wmawianie ludziom, że Wielka Brytania podpisze nowe umowy handlowe z całym światem było równie nierozsądne i oparte na fali demagogicznej retoryki, jak to że z dnia na dzień kilka milionów ludzi spakuje walizki i wyjedzie z kraju, a składka członkowska UE zostanie przekazana na rozwój służby zdrowia. Rzeczywistość bywa bolesna i tak stało się zarówno w przypadku wygranej brexitowców, jak i przegranych. Nikt póki co na tej walce nie zyskał i pewno w perspektywie najbliższych miesięcy tak się nie stanie. To nas- Polaków poniekąd uspakaja, ale nie zmienia nastrojów społecznych wokół nas. Nie pomogą tu ani zapewnienia pani minister Szydło, ani spalonego politycznie Camerona, ani nawet Borisa Johnsona.
Fakt, który przeraża nas- Polaków to konieczność zmiany w perspektywie najbliższych dwóch lat. Niezależnie od tego jak szybko Wielka Brytania opuści Unię Europejską, fali nienawiści wobec nas nie da się już zahamować, nawet jak opadną emocje powyborcze. Nie każdy z nas jest na tyle silny psychicznie, żeby ignorować przejawy rasizmu i sztuczne zainteresowanie mediów, które w dużej mierze ponoszą winę za zmianę nastawienia wobec Polaków. Ponadto uderzą w nas konsekwencje finansowe, od przewidywanych droższych kredytów, aż powzrost cen żywności. Zmieni się także prawodastwo, które de facto będzie musiało być rozpisane od nowa. Część, która musi być zredagowana ponownie obejmuje m.inn. prawa pracownicze, prawa kobiet i dzieci.
Nie czujemy się już ani doceniani, ani potrzebni, przynajmniej w tym kierunku zmierza propaganda. Choć pojawiają się spontaniczne akcje Brytyjczyków, którzy wyrażają solidarność z naszą nacją, piszą listy do redakcji z wyrazami żalu i sympatii, to nie da się ukryć- Wielka Brytania już nie jest tą kosmopolityczną, otwartą na kultury krainą szczęśliwości, którą wielu z nas wybrało z przekonania, że tu można żyć swoim życiem i nie przejmować się konwenansami. Dziś Anglia zbliża się intelektualnie do polskiej konserwatywnej myśli społecznej, gdzie na inność i własne zdanie nie ma miejsca. Kończy się normalność, zaczyna odliczanie.
Gosia Szwed