Agnieszka Steur
 Myśli zabłąkane
 
11.04.2011 poniedziałek
            Budynek znalazłam bez trudu. W tym samym miejscu kilka lat wcześniej wycinali mi migdały. Brr! Tym razem muszę być na innym piętrze. Na trzecim. Nie biorę windy. Wspinam się po schodach i po raz kolejny w ostatnim czasie przeklinam brak kondycji. Znajduję gabinet położnej i zajmuję miejsce w poczekalni. Jestem sama. Sięgam po leżące na stole magazyny. Wszystkie dotyczą ciąży. Przerzucam kilka stron. Nie skupiam się na niczym konkretnym. Nie potrafię się skoncentrować, jest ciepło a jestem trochę zdenerwowana. Odkładam magazyn i czekam. Po chwili słyszę moje nazwisko – położna wywołuje mnie. Chyba się uśmiecham, wstaję i robię kilka kroków do gabinetu.
            Nie zdaję sobie jeszcze sprawy z tego, że to ostatnie kroki „takiej” mnie. Ja, ta z tej chwili, właśnie się kończę. Kończę się taka, jaka do tej pory byłam. Za chwilę mój świat runie i wszystko się zmieni. Moje plany, marzenia, myśli i problemy. Za chwilę zaczną być ważne sprawy, które do tej chwili nie istniały, a te, które teraz mi ciążą, przestaną mieć jakiekolwiek znaczenie. Jeszcze się uśmiecham, jeszcze jestem szczęśliwa, gładzę mój brzuch, ale zostało mi już tylko kilka minut tego uczucia.


            Położna wita się ze mną i prawie od razu wskazuje miejsce, gdzie mogę się położyć. Tu głowa, tu nogi, proszę trochę zsunąć spodnie. Najpierw niebieski żel a potem to coś, niczym głowa kosmicznego węża, która przez warstwy mojego ciała zajrzy do wnętrza. Na ekranie pojawia się moje maleństwo a z głośników słyszę bicie jego serduszka. Jest mi tak dobrze. To ostatnia sekunda. Czas upłynął. Koniec.


            Serce bije za szybko – mówi.
             Ale to chyba nic złego, prawda?
            Tutaj też jest coś nie tak… Wskazuje na moje dziecko! Przy moim maleństwie widzę coś, co przypomina mydlaną bańkę.
            Przykro mi, ale obawiam się, że jest źle, bardzo źle. Mówi do mnie, a ja kompletnie nie rozumiem, o co jej chodzi. Jakbym zapomniałam znaczeń słów. Co to znaczy „źle”?
            Wysyła mnie do szpitala, mówi, że mam spodziewać się najgorszego. Co to znaczy „najgorszego”? Co jest najgorsze? Nagle razem z drżeniem rąk powraca sens tego, co właśnie usłyszałam. Łzy płyną po policzkach a mnie się wydaje, że balansuję na krawędzi czegoś nierealnego, tonę. Chcę, aby mi wyjaśniła, co zobaczyła, o co tu chodzi!?
            -Myślę, że to trisomia 13 albo 18.
 Patrzę na nią i zastanawiam się, czy znajdę w sobie dość sił, by ją uderzyć. Co to, do cholery, znaczy?!
            -Jest to zaburzenie w podziale chromosomów.


Nadal na nią patrzę, jak na istotę pochodzącą z innej planety. Poddaję się. Potem się dowiem, teraz chcę się tylko załamać. Nie chcę nic więcej. Chcę wrócić do domu, wpełznąć gdzieś, gdzie nikt mnie nie zobaczy i przestać istnieć. Chcę przestać czuć, choć wydaje mi się, że nic nie czuję. Może to, co mnie ogarnia jest tak olbrzymie, że już nie potrafię tego zdefiniować. Nie odpowiada to żadnemu uczuciu, które znam. Nie potrafię tego nazwać.
            Proszę się jutro zgłosić, w szpitalu w Amsterdamie, o tej i o tej, tam i tam. Dobrze, że to zapisuje, bo nie jestem w stanie zapamiętać tego, co do mnie mówi. Informuje mnie, że pani ginekolog, do której idę jest Czeszką i nagle ogarnia mnie irracjonalna nadzieja. Sąsiadka – ona mi przecież pomoże, ona się zna. Bo ta tu, co ona może widzieć! Nic nie wie! Na pewno sie myli…
            Dzwonię do męża. Patrzę przed siebie, czyli nigdzie i wiem, że mój mózg pracuje tak szybko, że nie jestem w stanie uchwycić nawet jednej myśli. To była kontrola, nic wielkiego… W jaki sposób mam to powiedzieć? Słyszę jego głos w słuchawce. Jedzie po nasze dzieci do szkoły. Jak mam mu powiedzieć? Czuję, że tonę, gardło mam pełne łez. Jest ŹLE, mówię i więcej nie daję rady.
            -Co się stało, słyszę w słuchawce.
            – Słuchaj Gerard mówią, że jest źle, bardzo źle. Mówią, że nie ma szans. Słyszysz, mówią, że NIE MA SZANS.
            -Jadę po dzieci – słyszę.
            -Wiem, odwołaj wszystkie dodatkowe zajęcia, za chwilę będę w domu. Poproszę twojego brata, nie dam rady sama jechać.


            Określony, tylko w kroplach łez, czas później, wchodzę do domu. Mój mąż jest blady i wydaje mi się taki wielki. Stoi przede mną. Eksploduję płaczem. Do przedpokoju wpadają nasze dzieci. Syn i córka są tak bardzo przestraszeni.
Wiem, że nie mogę udawać, zresztą nawet nie mam sił i tak się domyślą, że jest źle. Opowiadam, że dzidzia jest bardzo chora. Nasz syn zaczyna płakać, jego siostra też. Siedzimy w dużym pokoju i wszyscy płaczemy. Czas na rozpacz.
            Już wiem, że to najgorszy dzień w moim życiu. Tak bardzo się boję, że teraz będę miała ich znacznie więcej.
AS