Batman powstaje w cieniu przerażającej tragedii
W tym tygodniu zajmę się recenzowaniem filmu bardziej wybuchowego niż zwykle, z dużą ilością tzw. akcji, efektów specjalnych, science-fiction i innych stereotypowo męskich gadżetów. Żaden dramat, melodramat czy komedia romantyczna. Dzisiaj zapraszam was drogie Lejdiz do kin na nowego Batmana, który po ośmiu filmowych latach powstaje, by znów walczyć ze złem w mieście Gotham.
Reżyser ostatnich dwóch części Batmana („Batman Begins” i „The Dark Knight”) Christopher Nolan postanowił kontynuować opowieść o tej intrygującej postaci z komiksów Marvela. Dlatego też film „The Dark Knight rises” rozpoczyna się od uroczystości upamiętniającej śmierć prokuratora okręgowego Harveya Denta, który zginął w poprzedniej części. Został on uznany za bohatera mimo faktu bycia złym charakterem, ale o tym wiemy my i komisarz Jim Gordon (w tej roli bezustannie wspaniały Gary Oldman).
Bruce Wayne (grany przez Christiana Bale’a) też praktycznie zniknął z życia mieszkańców Gotham, ponieważ postanowił on odsunąć się po tym jak został oskarżony o śmierć Denta. Całą sytuację zmienia pojawienie się w mieście nowego i jeszcze groźniejszego kryminalisty Bane’a (w tej roli zobaczymy niepozornego jak na tę postać Toma Hardy’ego). Komplikują się również sprawy finansowe Wayne Enterprises. Nie ma innego wyjścia – Batman musi powstać by bronić swojego ukochanego miasta, a także jako Bruce firmy rodziców. Czy kolejny raz mu się uda? Jeżeli być może nie jemu to na pewno policjantowi Blake’owi (granemu przez Josepha Gordon-Levitta), który (choć nie jest to dosłownie powiedziane) najprawdopodobniej stanie się Robinem w kolejnej części Batmana.
W filmie tym oprócz nowego złego charakteru w postaci Bane’a pojawia się także kobieta-kot, która w tej ekranizacji z kotem nie ma absolutnie nic wspólnego, bardziej z kiepską włamywaczką bez jakiegokolwiek kocura na kolanach. Cały czas mając w pamięci fenomenalną Michelle Pfeifer z podobnej roli w filmie Burtona pt. „Batman Returns” próbowałam znaleźć jakieś podobieństwa między obiema paniami. Niestety bez skutku, bo nowa „kotka” Anne Hathaway nawet urodą nie dorównuje swojej starszej, ale mimo wieku jakże pięknej koleżance.
Kolejnym minusem tej produkcji o Batmanie jest, moim zdaniem, niepotrzebne wstawianie scen, w których bohaterowie się całują, są kochankami itp. Wydaje mi się, że same kobiety przychodząc na ten właśnie film spodziewają się walki między złymi a dobrymi bohaterami, szybkiej akcji, wyszukanych efektów specjalnych, ciekawych kreacji aktorskich, a nie na siłę wciśniętych pocałunków! W pewnym momencie filmu nastąpiła też pewna nieścisłość, gdy główna postać raz pojawia się tam, gdzie nie powinno jej być, a za chwilę jest pokazana w zupełnie innym miejscu.
Zadziwiły mnie również te fragmenty Batmana, w których tak budowano całą akcję, by wzbudzić w widzach, o dziwo!, nie przerażenie a śmiech, np. w scenie, gdy boisko na środku stadionu zapada się pod ziemię i tylko jeden zawodnik przeżywa, obraca się do tyłu i w tej chwili prawie cała sala kinowa wybucha śmiechem. Bez komentarza.
Przy tym filmie, a po amerykańskiej premierze, nie można nie wspomnieć o tym, co zdarzyło się w kinie w Denver, gdzie 24-letni były student medycyny James Holmes postanowił wcielić się w rolę Jokera i tak, jak on pozabijać niewinne osoby – kinomaniaków, którzy od kilku lat czekali na nowy film Christophera Nolana. Wspominam o tym, bo osobiście po prostu bałam się po tym incydencie pójść do kina na najnowszą produkcję o Batmanie, obawiając się podobnego zachowania ze strony jakiegoś mieszkańca mojego miasta. Uspokoiłam się tak naprawdę dopiero wtedy, gdy minęła mniej więcej 30 minuta filmu (w 30 minucie zaatakował widzów Holmes) i nic się na szczęście nie stało. Mój strach był zdecydowanie niepotrzebny, ale uświadomiło mi to jak ogromną siłę mają współczesne media i jak daleko mogą oddziaływać na ludzi, podobnie również kinematografia. Mam tylko nadzieję, że więcej takich wariatów, jak Holmes czy innych kryminalistów bądź terrorystów nie będzie chciało pójść w ślady fabuły z tego lub innych filmów.
Podsumowując, wydaje mi się, że osoby, które nigdy nie lubiły postaci Batmana w komiksach, kreskówkach i ogromnej ilości filmów moja recenzja raczej do niego nie zachęci, ale mogę się mylić. Dlatego polecając kolejne dzieło Nolana zwracam uwagę na niekończącą się historię człowieka-nietoperza, która wciąga za każdym razem bardziej… Zapraszam na ten film także ze względu na mroczną, wywołującą czasami „gęsią skórkę” na naszym ciele, a przy tym przepiękną muzykę fenomenalnego kompozytora Hansa Zimmera. Jego kompozycje zawierają elementy z poprzedniego filmu, a także motyw przewodni ze wszystkich ekranizacji Batmana, jednakże możemy się w nich doszukać również nowych brzmień. Polecam jego muzykę szczególnie. Film też – dla chętnych.