Burton zwariował!!

           Jeszcze zanim wybrałam się do kina na najnowszy film Tima Burtona pt. „Mroczne cienie” kilkakrotnie miałam okazję zobaczyć zwiastun tej nowości wraz z utworem T. Rexa „Bang A Gong (Get It On)”. Już wtedy wiedziałam, że Burton po prostu zwariował!! Dlaczego? Niby jest jak zawsze, bo na ekranie pojawiają się w odpowiednio mrocznym klimacie: Johnny Depp czy Helena Bonham Carter, ale nigdy nie podejrzewałabym Burtona o takie właśnie poczucie humoru. Mimo to stwierdziłam, że to tylko zwiastun, nie ma się co zrażać, film na pewno będzie lepszy. I zdecydowanie był.

          „Mroczne cienie” to film, który zdecydowanie trzeba obejrzeć od początku, ponieważ w pierwszych piętnastu minutach dowiadujemy się całej niezbyt przyjemnej historii głównego bohatera Barnabasa Collinsa (w którego wcielił się ulubieniec Burtona – świetny Johnny Depp). Poznajemy również największa klątwę jaka została rzucona na cały ród Collinsów przez wiedźmę Angelique Brouchard (w tej roli doskonała Eva Green). Napięcie rośnie, Barnabas zostaje zmieniony w wampira i zamknięty w trumnie na wiele lat, i nagle! Przenosimy się w przyszłość, ale na szczęście nie w rok 2523 tylko w kolorowe lata 70′, wprowadza nas w nie utwór „Nights In White Satin” zespołu The Moody Blues.     

           Dalsze losy głównego bohatera to próba zaaklimatyzowania się w nowych dla siebie czasach, w końcu minęło 200 lat (a wielka święcąca litera M niekoniecznie musi się kojarzyć wyłącznie z Mefistofelesem), nie tak łatwo można się też pozbyć staroangielskiego języka czy wyglądu wprost z XVIII. Postawił on sobie jednak bardzo ważny cel: odbudować potęgę rodziny Collinsów, zarówno jeśli chodzi o majątek, jak i o prestiż w mieście nazwanym kiedyś na ich cześć: Collinsport. W całym przedsięwzięciu pomoże Barnabasowi reszta rodziny: Elizabeth Collins Stoddard (wyśmienita Michelle Pfeiffer), jej córka Carolyn Stoddard (Chloë Grace Moretz), brat Elizabeth – Roger (Jonny Lee Miller), jego synek David (Gulliver McGrath), pani doktor Julia Hoffman (wspaniała Helena Bonham Carter), a także guwernantka Davida – Victoria (Bella Heathcote). Czy uda im się wspólnie odbudować rodzinny interes Collinsów?

            Tego wszystkiego i jeszcze więcej dowiemy się z „Mrocznych cieni”, których zakończenie jest tak nieprzewidywalne, że aż trzeba je zobaczyć, jak i cały film. Według mnie nieprzewidywalne ze względu na Burtona, ponieważ nie sądziłam, że ten reżyser może mnie aż tak rozczarować. Jego pełne fantazji i odpowiednio dobranego klimatu filmy, połączone z idealną muzyką, kolorystyką i kostiumami zawsze zaskakiwały, ale tutaj Burton bawi się jakby w parodystę i trochę za bardzo stara się pójść w stronę komedii, a przecież chyba nie chciał stworzyć „Scary Movie vol. 57”!?

            W związku z tym wszystkim czy polecam? Polecam!, bo wiele momentów jest po prostu bezbłędnych (choć zwracam uwagę tutaj na bardziej wyrafinowane, ironicznie śmieszne momenty, a nie np. na scenę seksu Deppa z Green), bo Depp i Carter (przedwcześnie uśmiercona), bo powrót do lat 70′ zawsze jest dobry, bo to przecież Tim Burton.


            Post scriptum, wątek rodziny Collins i „Mrocznych cieni” pojawił się już w 1966 roku za sprawą Dana Curtisa i stworzonej przez niego gotyckiej opery mydlanej o takim właśnie tytule, w telewizji ABC. Czy Burton pokazał ją lepiej, na pewno inaczej.
Magdalena Smolarek