Miedzy światem paranoi a brutalną rzeczywistością
Jakiś czas temu pisałam dla Lejdiz o „Lęku wysokości” (http://www.lejdizmagazine.com/2012/05/obiady-czwartkowe-kultura-magda.html) i o tym, jak główny bohater musi radzić sobie z niezrozumieniem otaczającego społeczeństwa spowodowanym chorobą jego ojca, ze schizofrenią. Film, o którym opowiem dziś także dotyka po części tego problemu.
Wydaje mi się, że osoby, jakie zdecydują się przed pójściem do kina obejrzeć jego zwiastun, podobnie jak ja, stwierdzą, że jest to kolejny nieciekawy i banalny film opowiadający o ludziach uciekających przed czymś strasznym i w gruncie rzeczy nieuniknionym. Wśród tych „rzeczy” pojawiają się na ekranach zazwyczaj katastrofy samolotów czy statków, na których pokładzie są bezbronni ludzie, żywioły niszczące domy, szkoły i szpitale, jak ogień czy woda lub bez powodu atakujące ludzi zwierzęta, jak ptaki czy pszczoły. To, czym mnie osobiście skłonił do obejrzenia „Take Shelter” Jeffa Nicholsa, bo o tym obrazie mowa, jest jego główny bohater grany wyśmienicie przez Michaela Shannona, którego znałam z serialu HBO „Boardwalk Empire”.
Mam nadzieję, że odważni widzowie, podobnie jak ja, będą pozytywnie zaskoczeni tym, że nie o kataklizm w tym filmie chodzi, a o coś znacznie głębszego. Film ten opowiada o mierzeniu się głównego bohatera – Curtisa LaForche z czymś między sennymi wizjami a schizofrenicznymi paranojami, jak również z reakcją na nie mieszkańców typowego amerykańskiego miasteczka w północnym Ohio. Co ciekawe, także my – widzowie stajemy w obliczu tych problemów, ponieważ oglądając ten film nie do końca wiemy kiedy główny bohater śni, a kiedy przydarza mu się coś naprawdę.
Curtis wraz ze swoją żoną Samanthą (graną przez Jessicę Chastain znaną m.in. z nominowanego do Oscara filmu „The Tree of Life”) i niesłyszącą córeczką Hannah mieszkają w miejscu, które od czasu do czasu nawiedzane jest przez tornada. Jednak mimo tego faktu chęć zbudowania przez Curtisa schronu (tytułowego „shelter”) odbierana jest przez jego najbliższych – żonę, brata czy znajomego z pracy – Dewarta jako coś niewytłumaczalnego, dziwnego, związanego z chorobą. Sam Curtis nie do końca rozumie swoje zachowanie, ponieważ decyzję o rozpoczęciu budowy podejmuje po serii kilku koszmarów, w których jego rodzinę spotyka coś strasznego… Wie on też co zdarzyło się z jego matką i stara się zdiagnozować swoje objawy, również konsultując je ze specjalistami.
Mniej więcej od tego momentu zaczynamy się zastanawiać czy buduje on ten schron po to, by faktycznie ochronić najbliższych przed tornadem czy raczej przed samym sobą…
Fabuła filmu wydaje się być prosta, ale dopiero ci widzowie, którzy odważą się go zobaczyć w kinie i wytrwają do końca (zdecydowanie warto!) przekonają się, że tak łatwo jest kogoś oceniać, a tak trudno komuś uwierzyć. Polecam szczególnie podczas deszczu i burzy…
Magdalena Smolarek