Aby dobrze oddać klimat muzyki afrikaans zacznę od zabaw w remizie.
W remizach bawiłam się baaardzo dawno temu. Miałam wtedy późne -naście lat, potem ciut więcej ale nie za długo.
Z koleżankami jeździłyśmy do pobliskiej wioski i szalałyśmy do rana, później nas ktoś odwoził.
Jeśli towarzystwo chętne do odwożenia nie wzbudzało zaufania, piechota wracałyśmy nad ranem do domu.
Nigdy później nie bawiłam się już tak dobrze. Piłyśmy tanie wino i flirtowałyśmy na umór –  raz nawet udało nam się zwinąć kapeli sangrię ze sceny i wypić w pobliskich krzakach.
Przez dość długo w remizach królowała muzyka zwana biesiadną.
A potem przyszły Golce i BratHanki, stworzyły polski folk-pop i zabrały remizę do miasta…
A do remizy wkroczyło disco-polo . Najbardziej tkwi mi chyba w pamięci pamiętny utwór z mydełkiem w refrenie.
Później wyjechałam do UK i remizę zamieniłam na pub z dźwiękami szafy grającej za 10 ‘pi’ za utwór.
No i nigdy później nie natknęłam się na atmosferę remizy – dopóki nie trafiłam na imprezę „afrikaans” po przyjeździe do RPA…
Muzyka afrikaans to muzyka do „bukieta i do kotleta”… Takie ichnie disco-polo, zwane tutaj „sokkie” (nie mylić z saki!)
Wygląda to mniej więcej tak .
Do tańca w parze – razem, a nie osobno. Chłopak z dziewczyną. A jak nie ma chłopaka to może być dziewczyna z dziewczyną.
Czyli jak kiedyś w remizie. Żadne tam wygibasy czy tance połamańce.
Ładnie za rączki i z dużą ilością obrotów.Tak właśnie wyglada sokkie, który w zasadzia można tańczyć do wszystkiego, nawet do hip-hopu w stylu Aantword, choć może to nie najlepszy przykład…
No i muszę przyznać, że odezwały się dawne sentymenty.
Bo jak tu nie lubić ’Baby Tjoklits’, jeśli przy podobnych klimatach wirowałaś lub wtulałaś się w sweter przystojnego brata koleżanki czy innego lokalnego uwodziciela kopę (i więcej!) lat temu?
Oprócz ‘Baby Tjoklits’ wykonawca Gerhard Steyn ma jeszcze pare chwytliwych kawałków w tym stylu, ale nie zdobyły one takiej popularności jak ‘Czekoladziątka’ – dość agresywnie jakiś czas temu promowane przez stację Highveld 94.7 (jedna z popularniejszych lokalnych stacji).
Są też inne, równie popularne szlagiery, zazwyczaj chwyty jednego sezonu, w wykonianiu takich wykonawców jak Kurt Darren, Waldo Lotz czy Nicholis Louvie.
Za to na dłużej na muzyczną scenę zagościł Steve Hofmeyr, który oprócz popularności dorobił się w RPA również niepochlebnej opinii wyjątkowego rasisty oraz… kobieciarza.
Wychowany tradycyjnym afrykanerskim duchu niezbyt pozytywnie ustosunkował się do zmian w 1994 roku, sieć pełna jest jego politycznie niepoprawnych, często wręcz obrażliwych wypowiedzi pod adresem „czarnych”.
Po uzyskaniu popularności „woda sodowa uderzyła mu do głowy” i oprócz PR’u zaprzepaścił również swoją rodzinę – to w wyniku częstych “skoków w bok”, których jego żona, sama dość popularna aktorka, nie miała zamiaru akceptować.
Tak więc Stevie nie należy do zbyt sympatycznych osób, a swój PR buduje raczej na skandalach i wizerunku niegrzecznego chłopca (którym przestał być już dawno), niż na nobliwych uczynkach, choć nie można odmówić mu dramatyzmu i scenicznego uroku. Zarówno piosenki jak i teledyski są przyjemne wizualnie i chwytliwe.
Takie trochę… bo ja wiem? Krzysztofowo Krawczykowato-Kiljańskie?
Tekst: Agnieszka Malonik