„Większość z nas kojarzyła sobie to zjawisko z czytanymi historiami z książki, takimi jak „Dżuma” Alberta Camusa” – wspomina Beata Kubiak, kolejna bohaterka naszego cyklu „Historie pandemiczne”, której ten czas przewartościował życie i otworzył na nowe doświadczenia i wyjście ze strefy komfortu.

Niewielu z nas nawet w najgorszych snach nie przypuszczało, że scenariusze filmów fantasy staną się naszą codziennością. Choć mamy za sobą wiele przemian, to ta, której doświadczamy jest zdecydowanie tą najbardziej dotkliwą. Science fiction stało się reality show, w którym każdy nas ma swój udział.

Wielu ludzi wciąż nie może w nią uwierzyć, zaprzecza zjawisku zwanym „pandemia”, wciąż przytaczając nowe argumenty, że jest wymysłem polityków czy wielkiej finansjery. Codzienna walka o prawdę często przegrywa z chaosem informacyjnym, w którym nawet najbardziej uczone głowy tego świata się gubią. Nauka jest bowiem matką powtarzającego się doświadczenia, z którego wyciągamy wnioski, tworząc określoną teorię czy regułę.

Z pandemią na taką skalę jednak nikt z nas nie miał wcześniej do czynienia, więc w jaki sposób mamy operować niezaprzeczalnymi faktami i regułami, jeśli dopiero je formujemy? Możemy jednak mówić o tym co widzimy i czego doświadczamy. Możemy dać świadectwo tego co dzieje się obok nas, a tym samym pozwolić innym zrozumieć świat w danej chwili.

Beata podczas ogłoszenia pandemii znalazła się w epicentrum bezradności. Nie miała wyboru, nikt nie pytał jej tez o zdanie, czy ma ochotę na absolutnie skrajne doświadczenie nieludzkiej walki o życie.

„Kiedy ogłoszono w marcu stan pandemii, nie każdy przyjmował to do wiadomości, ale my pracownicy na pierwszej linii frontu musieliśmy szybko zaakceptować zaistniałą sytuację. Jestem tzw. Healthcare Assistant, czyli opiekunką osób starszych. Stoję obok osób, w które najbardziej uderzył wirus Covid- 19. W naszym domu zapanował strach i lęk o ich życie. Tak …o ich życie. Przestałam wtedy myśleć nawet o swoim.” – mówi Beata.

 „Moi podopieczni nie mogli zrozumieć izolacji, nie pojmowali dlaczego najbliższe osoby przestały ich odwiedzać. Często trudno było wytłumaczyć, nawet jeśli, po jakimś czasie pytali ponownie. Demencja nie odróżnia pandemii od zwykłego dnia.

Były dni, kiedy łzy płynęły po policzkach, ale musiałam je dyskretnie wycierać, bo to ja miałam być ich podporą, ze względu na rodzaj wykonywanej pracy, nie mogłam sobie pozwolić na luksus załamania psychicznego. Moi podopieczni, obcy niespokrewnieni ludzie stali się dla mnie tak bliscy jak własna matka czy ojciec. Ich rodziny zaufały mi bezgranicznie powierzając życie swoich ojców, matek czy dziadków.”- dodaje ze wzruszeniem Beata.

Dopóki nie doświadczysz czegoś w swoim otoczeniu, nie poczujesz bólu jaki może łączyć się opieka nad osobami, które u schyłku swojego życia tracą kontakt z bliskimi. W ten sposób odeszło wielu ludzi, nie tylko staruszków z domów opieki, ale niemal każda osoba, którą koronawirus przeprowadziła przez kładkę na brzeg Hadesu czy też do niebiańskich wrót. Podana w ciągu ostatnich chwil życia ręka pielęgniarki czy lekarza była ostatnią, którą widzieli w tym życiu. Nikt bliski nie widział ich ostatnich ziemskich łez, nie objął miłością zbieraną przez całe życie, nie obdarował uśmiechem. Doświadczenie śmierci podczas pandemii jest tak samo nieludzkie, jak i styl życia, w którym przyszło nam funkcjonować przez ostatnie miesiące.

Beata znalazła swoje miejsce podczas pandemii. Stała się opoką, która chroni życie tych, którym choroba zagraża najbardziej. To jej sposób na życie w sytuacji, z którą przyszłą nam się mierzyć od 2020 roku.

Dziś pierwsze tygodnie wspomina tak:” Poprosiłam w biurze, aby nie zmieniali mi rejonu i podopiecznych i będę się nimi opiekować sześć dni w tygodniu, a siódmy miał być na odpoczynek. Jednak w praktyce okazało się, że często nie miałam tego jednego dnia wolnego. Była to trudna decyzja, ponieważ sama wychowuję córkę, ale wiedziałam, że jest na tyle samodzielna, że damy radę. Wielokrotnie nie było kontaktu z GP, godziny spędzałam na raportowaniu przypadków podczas telefonu na pogotowie. W tym czasie jednocześnie walczyłam o życie czasami już nieprzytomnych staruszków. Dziś wiem, że postąpiłam właściwie. Ochroniłam wszystkich swoich podopiecznych i mam nadzieję, że tak zostanie.”

Każdy z nas ma swój mechanizm obronny przed bólem i cierpieniem. To naturalne, zakotwiczone w nas od początku powstania ludzkości. Pierwotny instynkt, który pozwala nam przetrwać nawet jak sytuacja staje się niemiłosiernie dotkliwa, trudna do zrozumienia czy bolesna. Dla mnie taką alternatywą stal się świat online, gdzie możesz wybrać co chcesz czytać czy czego się nauczyć. Nie ma w nim granic, mogę palcem po mapie dojechać na Malediwy i dzięki Google Earth sprawdzić co dziś robią ich mieszkańcy. Uciekam w naukę, pracę, nowe rozwiązania technologiczne, a w wolnych chwilach rysuję, koloruję mandale, medytuję i wsłuchuję się w swoje serce.

Beata Kubiak mówi, że odbiór mediów stał się w tym czasie dla niej szczególnie uciążliwy. Nie dość, że musiała się borykać z doświadczeniem choroby i śmierci na co dzień, to za każdym jak włączała telewizor, ekran oblewała fala złych wiadomości i brak nadziei na koniec tego koszmaru.

Uciekła w kreatywność. Dzięki niej udało jej się w szarej, przytłaczającej rzeczywistości odnaleźć cień radości na twarzach podopiecznych, a tym samym w jej sercu.

„Pandemia wyzwoliła też moją kreatywność, ponieważ musiałam wymyślać coś, co poprawi nastrój tych zamkniętych, wyizolowanych ludzi. Przejrzałam foldery i spisałam daty urodzin. Każdemu w dniu ich urodzin organizowałam coś wyjątkowego, coś co pasowało do nich.” – wspomina.

beata kubiak

„Kiedy przypadły urodziny Jean, która była Szkotką, postanowiłam zrobić coś, co wyrwało mnie ze strefy komfortu. Wiedziałam jak bardzo tęskniła za swoją ukochaną Szkocją, więc postanowiłam, że jej ukochana kraina zagości w naszym domu. Niewiele się zastanawiając pożyczyłam od córki szkocką spódniczkę, która stanowi część jej szkolnego mundurka, włożyłam białe szpitalne podkolanówki, białą bluzkę, krawat i czapkę zakupione w sklepie kostiumowym na E-bayu. Następnie kilka dni spędziłam ucząc się szkockich tańców. Radości nie było końca. Zyskaliśmy dzień prawdziwego szczęścia w środku jednego z najgorszych okresów w historii”.

Każda moneta ma dwie strony, każde wydarzenie także. To, co jednemu wydaje się końcem świata, innym otwiera oczy na nowy początek.

„Dzięki pandemii stałam się bardziej odporna, odpowiedzialna, kreatywna i nauczyłam się żyć chwilą. Dzięki tym wszystkim sytuacjom zyskałam nowych przyjaciół i zbudowałam sobie jakby rodzinę tu na miejscu, gdzie jestem i mieszkam. Tęsknię za normalnością jak każdy z nas, ale czasem musimy zbudować sobie własny świat w sytuacji, w której jesteśmy, bo tylko tak możemy normalnie funkcjonować i przetrwać kryzys, w tym przypadku przetrwać pandemię koronawirusa, która dotyka nas wszystkich.” – na koniec dodaje Beata.