Aktorstwo daje mi siłę do życia, głęboki kontakt ze sobą i poczucie nieustającego rozwoju – rozmowa z Małgorzatą Ścisłowicz, jedyną Polką grającą w nagradzanym na festiwalach debiucie reżyserskim Rafała Kapelińskiego „Butterfly Kisses”.
Rozmawia: Anna Dobiecka
Czy zawsze chciała pani zostać aktorką?
Jeśli pani pyta o to, czy marzyłam o tym od dziecka, to nie, nie myślałam o tym wcale. To przyszło nagle jak miłość. I jak to bywa w miłości – nie wiadomo, dlaczego.
Kogo najbardziej lubi pani grać?
Wszystkie role dobrze napisane. Postaci wielowymiarowe, niejednoznaczne, pełne pasji…
Jak się czuje polska aktorka pracująca w obcym kraju?
Role, które dostaję są najczęściej związane z Polską. Jest to ciekawe jak inni nas widzą… Parę lat temu dostałam angielską sztukę, gdzie Polak walczy o prawa robotników w UK i ginie zamordowany przez kapitalistę. W Anglii silnie utrwalił się obraz Polaka z lat 80. i ciągle funkcjonuje nasz pozytywny etos. Często są też role odnoszące do czasu wojny, gdzie Polacy są przedstawiani jako bohaterzy.
Albo – obraz współczesnej Polski. Kręciliśmy w Szkocji dyplomowy film hiszpańskiego reżysera. Szkocja udawała polską wieś, w której zagubił się Amerykanin szukając Hollywood. Muszę powiedzieć, że Szkocja pięknie odegrała Bieszczady… Obraz gnuśnej, ponurej rodziny. Na stole – omyłkowo – stos hiszpańskich pomarańczy na śniadanie (śmiech) – przed czym polska część ekipy chóralnie zaprotestowała! Grałam żonę zakompleksionego wieśniaka (w roli męża – Tomek Borkowy znany w Polsce z serialu „Dom” ) z prześmiewczym entouragem katolickich gestów i obrazów. To przykład, jak jesteśmy postrzegani, jak nas widzą inne nacje…
Czy są role, których nigdy nie chciałaby pani zagrać?…
Nie ma takich ról! Każdy człowiek jest ciekawy – każda postać.
… Albo osoby z którymi nie chciałaby pani współpracować?
Te bez talentu, bez iskry.
Z kim lubi pani pracować? Jakieś konkretne osoby? Aktorzy?
Jeśli mam wymieniać angielskich aktorów, to wspaniale pracowało mi się z Karlem Johnsonem. To świetny aktor i mądry człowiek. Gwiazda brytyjskiego teatru. Niezapomniany Wittgenstein z filmu Derka Jarmana. Aktorzy angielscy są prawdziwymi profesjonalistami. Łatwy jest z nimi kontakt, szanują się nawzajem. Cenię sobie ten szacunek, jaki panuje na planie. Wzajemną akceptację. Dotyczy to bezwzględnie całej ekipy. To sytuacja, w której można się rozwijać.
Czy jako odbiorca, widz, ma pani swoich ulubionych reżyserów i ich filmy?
Tak, oczywiście. Najbardziej lubię wizjonerów, którzy wprowadzają mnie w swój świat i mówią coś o nim po swojemu. Mają swój wyraźny rozpoznawalny styl. Taki jest np. David Lynch, Siergiej Parażdżanow czy Peter Greenaway.
Czy chciałaby pani któregoś dnia stanąć po drugie stronie kamery i sama reżyserować? Jeśli tak, to co by to było?
Byłaby to moja książka, której fragmenty teraz drukuje londyński „Pamiętnik Literacki”.
Z czym się wiąże praca aktorki?
Najtrudniejsza w tym zawodzie jest jego niestabilność. Wbrew pozorom szczególnie odczuwa się to w Anglii, gdzie w teatrach nie ma etatów i role zdobywa się tylko na krótkie kontrakty. Myślę, że dla teatru, dla sztuki jako takiej, jest to idealne. Gorzej dla nas, aktorów. W Wielkiej Brytanii aktor jest praktycznie zdany na samego siebie, we Francji na przykład, są pensje rządowe dla bezrobotnych aktorów, w Polsce etaty…
Jak więc sobie radzi pani w takich okolicznościach?
Ja osobiście dużo pracuję jako lektorka.
Czy to prawda, że nauka aktorstwa w Polsce i w Wielkiej Brytanii to dwa różne światy?
Tak. To zupełnie inny punkt wyjścia. W Anglii stawia się na indywidualność i ukierunkowanie. Coś na co w Polsce mówi się, że „aktor gra samego siebie” i jest odbierane pejoratywnie. W Polsce dobry aktor to aktor wszechstronny. Tutaj przeciwnie. Trzeba odnaleźć swój image, wydobyć swoją osobowość i trzymać się tego. To proces, który właściwie nigdy się nie kończy.
Co daje praca aktorki, a co zabiera?
Siłę do życia, głęboki kontakt ze sobą, poczucie nieustającego rozwoju i transcendencji. To tak jak z miłością – miłość daje wszystko to, co najistotniejsze, niczego nie zabiera.
Właśnie wróciła pani z festiwalu w Gdyni. Jakie wrażenia?
Polskie kino zaskoczyło mnie. Myślę, że jest w bardzo dobrej kondycji. Pojawił się nowy język filmu, nowa poetyka. Jest sporo świetnych filmów zrobionych przez kobiety. „Wieża”. „Jasny dzień” Jagody Szelc, „Dzikie róże” Ani Jadowskiej… To filmy, które głęboko mnie poruszyły. Albo „Pomiędzy słowami” Urszuli Antoniak – bardzo ciekawy film, szczególnie dla nas, bo dotyka tematu emigracji i nieuchronnego tutaj wyobcowania. Ogólnie mam wrażenie, że kino polskie jest bardzo „odświeżone”. Jakby nowe, bardziej uniwersalne, bez starych kalek, ale ma ciągle romantyczną duszę…
Jak trafiła pani do filmu „Butterfly Kisses”?
Z reżyserem, Rafałem Kapelińskim, pracowaliśmy już wcześniej nad różnymi projektami. Nagraliśmy słuchowisko radiowe w Teatrze Polskiego Radia. Rozumieliśmy się dość dobrze i dzięki temu mogłam wierzyć, że będzie to ciekawy film. Postaci matki Jake’a nie było w scenariuszu. Taka potrzeba pojawiła się już w trakcie zdjęć i Rafał zaproponował mi tę rolę.
Czy pracując przy debiucie było inaczej, trudniej niż u doświadczonego reżysera? A może odwrotnie – łatwiej, lepiej?
Praca Rafała z aktorami opiera się głównie na intuicji. Może dlatego młodzi naturszczycy rozumieją go świetnie. Natomiast aktor, który chce werbalnie analizować postać, wchodzi czasem w konflikt. Nie należy tego robić, po prostu trzeba umieć się poddać. Świetnie wybrał aktora do głównej roli, piętnastoletniego Theo Stevensona, znanego z serialu „Humans”. Warto jednak podkreślić, że Rafał nie był tak naprawdę debiutantem. Zrobił wcześniej krótkie fabuły, wykładał reżyserię w brytyjskich szkołach. Długo czekał na swój film pełnometrażowy i miał sporo doświadczeń. Poznałam go jeszcze w szkole filmowej w Londynie.
Czy lubi pani swoją postać?
Zawsze lubię postaci, które gram. Filmowa matka Jake’a nie ma głębokiego kontaktu z synem. Ich relacja podkreśla jego samotność i wyalienowanie. To tragiczne, smutne, prawie bezduszne… Ja na pewno inaczej bym z nim rozmawiała…
Dlaczego warto obejrzeć ten film?
Jest to film bardzo intymny, świetnie zagrany. Z rewelacyjnymi zdjęciami Nicka Cooke’a i patetyczną organową muzyką. Delikatne studium samotności.
„Butterfly Kisses” dostał wiele nagród, ale z drugiej strony mówi się o nim, że nie ma energii, że jest trochę zbyt powolny. Że nie ma „energii kinotycznej”. Czy też tak Pani uważa?
Proszę mnie o to nie pytać, bo ja zupełnie inaczej „czuję” filmy, w których gram. Nie potrafię zamienić się w bezstronnego widza…
Jakie ma pani plany na najbliższa przyszłość?
W tej chwili uczę się poetyckiego libretta do nowego angielskiego projektu, gdzie mam piękną postać do odegrania i… odśpiewania. Jest to niezwykle przedsięwzięcie – bo ta krótka opera-film jest próbą opisu naszej narodowej duszy przez … Anglików. Jestem pod wrażeniem trafności tego opisu. Poetyckie libretto przynosi cos na kształt konstatacji polskiej tożsamości. Muzykę napisał młody kompozytor angielski, Edgar Smith, czerpiąc z Chopina, polskiej muzyki klasycznej, ludowej, polskich kołysanek. W filmie ma swój udział także Krzysztof Penderecki.
O czym opowiada ta historia?
Główna postać to Polka wychowująca w Londynie swojego synka, ale scenariusz pokazuje skomplikowane relacje miedzy emigrantami, a ich naturalizowanymi dziećmi. Reżyser, Seth Pimlott rzuca wyzwanie obowiązującemu w Wielkiej Brytanii przekonaniu, ze integracja powinna odbywać się w jedną stronę i że ma polegać po prostu na poznaniu języka i zwyczajów kraju do którego przyjeżdżasz. Mówi, że podstawą do wspólnego życia jest poznanie kultury emigrantów i historii kraju, z jakiego pochodzą. Temat szczególnie ważny w dobie Brexitu i ruchów nacjonalistycznych oraz niepewnej przyszłości.
O aktorce:
Małgorzata Ścisłowicz (znana również jako Lovich), ur. w 1973 r., aktorka filmowa i teatralna, absolwentka szkoły aktorskiej MUSA w Londynie. Znana z m.in. z filmów „Dzień świra” Marka Koterskiego, „Kongola” Sylwestra Jakimowa i „Wesele” Wojtka Smarzowskiego. W „Butterfly Kisses” zagrała matkę głównego bohatera, Jake’a.
O filmie „Buterfly Kisses”:
„Butterfly Kisses” – to zapis dojrzewania Jake’a i jego dwóch najlepszych przyjaciół w świecie wypaczonym przez seks i pornografię. Jake, Kyle i Jarred dorastają na angielskim blokowisku, zamieszkanym głównie przez imigrantów. Spędzają czas włócząc się po okolicy, grając w bilard, popalając marihuanę i rozmawiając głównie o seksie. W głowie Jake’a powoli pojawiają się myśli, z których nie może się nikomu zwierzyć…
Film zrobił furorę na tegorocznym Berlinale, a także został nagrodzony w Krakowie na Międzynarodowym Festiwalu Kina Niezależnego „Off Camera” – Nagroda Jury Młodzieżowego oraz podczas Koszalińskiego Festiwal Debiutów Filmowych „Młodzi i Film” – nagroda im. Stanisława Różewicza za reżyserię.
Film obecny na ekranach wybranych brytyjskich kin.