Myśli zabłąkane  cz.8

02.05.2011 poniedziałek
                Gerard dowiedział się dziś, że prawdopodobnie to jest jego ostatni miesiąc w tej pracy. Kończy się projekt i nie ma dla niego nic nowego. Co prawda będzie, ale dopiero za dwa, może trzy miesiące, albo wcale, kto to wie… Wolą pozwolić mu odejść, niż „przetrzymać” ten czas. Widzę, jak bardzo się martwi. Mówi, że może będę musiała poszukać pracy. Odpowiadam, że poszukam, będzie dobrze, damy sobie radę. Dzieci są duże, co to dla nas. Żyjemy w czasach, gdy oficjalnie jest bardzo mało niepracujących mam. Oczywiście tak naprawdę jest trochę inaczej. Opieka dla dziecka małego, lub ta po szkole dla starszych dzieci, kosztuje tak wiele, że czasem nie opłaca się mamie iść do pracy. Często prawie cała jej wypłata przeznaczana jest właśnie na żłobek, przedszkole lub świetlicę.
                Damy sobie radę, będę to sobie powtarzać, będę to powtarzać jemu. Może jeszcze coś się wydarzy, może zmienią zdanie. Takie zawieszenie między projektami miał już kilka razy i jakoś było. Może tym razem też jakoś będzie. Jakoś będzie?
                Co za popieprzony rok. Mam już tego dość!


06.05.2011 piątek
                Dziś zadzwoniła Agnieszka przepraszając za zbyt długi brak kontaktu. Właściwie nie do końca rozumiem, dlaczego ludzie przepraszają za ciszę, w końcu kontakt zawsze działa w dwie strony. Też milczałam. Zresztą do jej „nieodzywania” już się przyzwyczaiłam. To ona ustala chwile spotkań i rozmów zwykłym nieodbieraniem telefonu. Czasem łatwiej nie odebrać, gdy ktoś nie dzwoni. Ostatnio nie dzwoniłam. Wiem czemu ja się nie odzywałam. Ona jest w zaawansowanej ciąży i tak naprawdę nie mam ochoty jej widzieć. To brzmi okropnie, ale tak jest. Dosłownie nie chcę być zmuszona do wizualnego kontaktu z ciężarną kobietą. Ona chce się umówić, ja nie chcę, jak mam to powiedzieć? Umawiamy się, że się ze mną skontaktuje. Już jestem spokojna, wiem, że znów na jakiś czas zamilknie.
                Opowiedziałam jej, co się stało. Żal jej było, że nic nie wiedziała, chciała być przy mnie. Zastanawiam się na jakiej zasadzie. Wiem, że ma dobre intencje, ale to tak, jakby ktoś z butelką w dłoni wspierał umierającego z pragnienia. Mimo wszystko, jestem zadowolona, że ona tego nie rozumie.
15.05.2011 niedziela
                Przyjechał do nas mój tata. Cieszę się, choć jest trochę dziwnie. Jakbyśmy się wyczuwali. Sprawdzamy grunt. Trudne do opisania uczucie. Powyżej wisi temat, którego się nie porusza. Dzieci bardzo się cieszą, że przyjechał dziadek. Też jestem zadowolona. Mam okropne kłopoty z byciem samą, teraz nie będę. Coś się będzie działo. Pewnie wiele, znając tatę. On zawsze nam wszystko naprawia. Ostatnio Gerard niewiele robił w domu, więc do reperowania jest sporo.
17.05.2011 wtorek
                Wtorki są trudne. Dziś mijałby 18 tydzień. Nienawidzę dat! Nienawidzę liczb, znęcają się nade mną jak jakieś matematyczne duchy. Nienawidzę liczb a jeszcze bardziej nie potrafię znieść trybu przypuszczającego.
                Czasem jest tak ciężko, że wydaje mi się, że się już nie podniosę. Nie podniosę się a jednak stoję. Są dzieci, trzeba się nimi opiekować i to one trzymają mnie przy życiu. Wiem jednak, że razem z Emmą straciłam coś jeszcze. Straciłam pewność, że wszystko będzie dobrze. Ta ułuda, że nieszczęścia są zarezerwowane dla innych, odeszła. Teraz po prostu, najzwyczajniej w świecie się boję.
                Cieszę się, że są przy mnie Geertje i Zosia. Ciągle czegoś chcą, potrzebują czegoś. Kłócą się, ściskają. Tym mi pomagają. Życie drepcze razem z nimi do przodu. Znów trzeba kupić Geertjowi spodnie. On tak szybko rośnie.  Wszystko zajmuje myśli, to dobrze. Miał dziś w szkole referat-prezentację z książki. Musiał najpierw jakąś przeczytać i potem wszystkim dzieciom opowiedzieć. Wybrał książkę Geronima Stiltona. Proponowałam, aby czytał coś Roalda Dhala. Zdecydował inaczej. Ostatni tydzień siedzieliśmy przy nim i razem opracowywaliśmy referat. Głównie Gerard, bo to wszystko musiało oczywiście być w języku holenderskim. Ja nadawałam całości estetyczny kształt.  To była jego druga prezentacja. Pierwsza była na dowolny temat. To było szaleństwo, pamiętam. Opowiadał dzieciom w klasie o bitwie pod Grunwaldem. To było istne szaleństwo. Jak w czasie piętnastu minutach streścić kawałek historii dzieciom, które nie mają pojęcia, kim byli Krzyżacy. Dostał dziewiątkę w skali od jeden do dziesięciu. Teraz czytał książkę. Ja nie dałam rady.
                Książki… kiedy ostatnią przeczytałam? To już ponad miesiąc. Tak bym chciała, aby słowo drukowane zabrało mnie gdzieś daleko stąd. Jednak nie potrafi… nie potrafię. Może za jakiś czas mi się uda. Teraz jeszcze nie zdołam się skoncentrować.

Agnieszka Steur