Agnieszka Steur
Myśli zabłąkane cz.6
Czułam się jak w „Matrixie”. Nawet w takiej sytuacji nie mogłam odepchnąć tej bezsensownej myśli od siebie. Siedziałam na łóżku z TABLETKĄ w dłoni, małym przeklętym, białym krążkiem. Gerard siedział obok mnie ze szklanką wody. Patrzyłam na Tabletkę i wiedziałam, że żaden nowy świat się przede mną nie otwiera. Wiedziałam, że tym zwykłym gestem wykonywanym tyle razy w życiu, coś zakończę. To tak okrutne, znów ta chęć ucieczki. Połknęłam…
***
Poszliśmy z Gerardem na ostatni spacer. Dzieci są u jego mamy, będą tam spać i spędzą jutrzejszy dzień. Co dziwne, tylko nasze mamy mówiły nam, co musimy zrobić. Wszyscy, albo pozostawiali nam prawo wyboru, albo czekali na nasze słowa. Tylko moja mama i Gerarda mówiły, co musimy zrobić. Zastanawiam się dlaczego… nie wcale się nie zastanawiam. Kiedyś potem się zastanowię. Może mamy na zawsze myślą, że trzeba dzieciom mówić, co mają robić.
Czuję ból brzucha. Czy to właśnie działanie Tabletki. Byliśmy nad wodą i w parku. Było tak cudownie. Wciąż wracają do nas myśli, że nie tak miało być. Już planowałam tu spacery dla naszej piątki. Czasem uśmiechamy się do siebie zadając te pytania. Dlaczego my? Co zrobiliśmy, by na to zasłużyć? Może to przez tę jedną chwilę wątpliwości, gdy odkryłam, że jestem w ciąży? Może to kara za to, że bałam się tego, jak sobie poradzę?
Ostatni dzień mojej krótkiej, 94 dniowej ciąży. Starałam się pokazać naszej córeczce, wszystko co lubię. Wykąpałam się w cudownie pachnącej wodzie. Zjadłam wiele malin. Słuchałam ulubionej muzyki. Opowiadałam o wszystkim, co nas otacza i jak bardzo ją kocham.
22.04.2011 piątek
Wielki Piątek.
O 16,25 przyszła na świat i z niego odeszła nasza córeczka – Emma.
Wczoraj przyjechaliśmy do szpitala dokładnie o ósmej rano. Położnictwo znaleźliśmy bez kłopotu, w końcu byliśmy tu wcześniej już dwa razy. Nie wiedzieliśmy tylko, że oddział ma dwa wejścia. Jedno dla kobiet uśmiechniętych, dla których przejście przez nie oznacza wkroczenie w nowy etap życia, w nowy i radosny. Drugie dla takich jak ja, dla których coś przestaje istnieć, ale nigdy się nie kończy. To bardzo ważne, aby to wiedzieć. Bardzo ważne… bo my weszliśmy niewłaściwym wejściem. Przerażona tym, co ma się stać rozejrzałam się dookoła. Po lewej, duża sala pełna nowonarodzonych dzieci, obok pielęgniarka pokazuje rodzicom jak kąpać ich dzieciątko a tuż przy mnie wielka tablica, na której widnieją imiona i czas narodzin dzieci. Tyle narodzonych dzieci, a ja… a mnie… a mojego… Chciałam uciec, ogarnęła mnie panika. Mąż poszukał pomocy. Uśmiechnięta pielęgniarka podeszła do mnie i zapytała czy się denerwuję. Domyśliłam się, że ona nie wiedziała, po co przyszłam. Myślała, że to zwykły poród, taki, co kończy się dobrze. Nie mogłam oddychać, łzy płynęły mi po twarzy. Trzeba wejść z drugiej strony.
Mdliło mnie. Mnóstwo osób tłumaczyło mi, co się będzie ze mną działo. Gerard był cały czas przy mnie. Wiedziałam, że przejdziemy razem przez najgorszy dzień w życiu. Przejdziemy… wydaje mi się, jakby tam niczego nie było. Bardzo dziwaczne uczucie; świadomość ciągłości z przekonaniem o końcu. A może odwrotnie świadomość końca w ciągłości… sama nie wiem.
Wydawało mi się, że wszystko trwało niemiłosiernie długo. Chciałam, aby to się wreszcie skończyło, ale tak bardzo bałam się końca. Podawali mi kolejne tabletki, każda jak kropka na końcu zdania. Przy każdej bałam się co raz bardziej i co raz bardziej mnie bolało. Skurcze stawały się silniejsze i regularniejsze. Znałam ten ból i bardzo chciałam go czuć, ale nie teraz, za kilka miesięcy, później, inaczej…
Była przy nas położna, ta sama, która odbierała Zosię.
Poczułam, że muszę iść do toalety, wstałam i już wiedziałam. To już. Położyłam się i w ciągu zaledwie kilku minut nasza córeczka była na tym świecie, a właściwie to z niego odeszła. Niczym przesiadka z pociągu „mama” na pociąg „niebo”. To była chwila tak krótka, że nie możliwa dla nas nawet do uchwycenia. Koniec.
AS