Rzeczy… potrzebujemy ich! Całego mnóstwa przeróżnych przedmiotów. Często wydaje nam się, że bez tego „czegoś” nie możemy żyć, bo przecież wszyscy „to” mają i my także musimy. To „coś” zaczyna mieć nad nami władzę. Często, gdy uzbieramy grosz do grosz i zdobędziemy obiekt naszych pragnień, okazuje się, że życie z nim nie wiele różni się od tego bez, lub co gorsza wtedy „przed” było lepiej, łatwiej. Pozwolę sobie opowiedzieć historię jednej z takich rzeczy: drobnej, delikatnej i nie trwałej, która zawładnęła umysłami i sercami wielu w Królestwie Niderlandów i nie tylko. To kronika szaleństwa, ale równocześnie opowieść o jednym z symboli tego kraju.
Tulipan do Holandii, wtedy zwącej się Republiką Zjednoczonych Prowincji, przypłyną z Imperium Osmańskiego. Na początku był kwiatem monarchów i tych naprawdę wysoko urodzonych. Był niczym tajemnica, której należało strzec za murami zamków. A cóż bardziej nęci niż to, co posiadają najbogatsi? Krążą opowieści, że ci, którzy nie mogli sobie pozwolić na zakup cebulek zlecali malarzom malowanie bukietów tych kwiatów. To może się wydać nieprawdopodobne, ale dzieła sztuki były tańsze niż rośliny.
Pierwsze sadzonki trafiły do rąk Carolusa Vlusiusa, botanika z Leiden w roku 1593. Roślina ta była obiektem jego uniesień do chwili, gdy ze szklarni naukowca zostały skradzione najcenniejsze okazy. Co ciekawe złodzieje, zrabowali tylko tulipany, oznaczało to, że doskonale wiedzieli, co robią. W ten sposób kwiat trafił w ręce hodowców.
Od tej chwili ceny opisywanych przeze mnie roślin zaczęły rosnąć w zastraszającym tempie. W końcu były tak absurdalne, że nawet dziś trudno wierzyć w podawane na ten temat informacje. Najcenniejszymi stały się egzemplarze o żywych kolorach z prążkami lub smugami. Ówcześni kolekcjonerzy nie wiedzieli, że są one rezultatem pewnej infekcji i na dłuższą metę nie ma gwarancji, że takie ubarwienie pozostanie trwałym. Sam fakt kupowania owych cebulek jest dla mnie najbardziej zastanawiający. Nigdy przecież nie ma się pewności, co z niej wyrośnie. Na pomarszczonej i szorstkiej powierzchni nie widać jutrzejszych kolorów. Najbardziej horrendalne ceny osiągały tulipany Semper Augustus, on znalazł się na szczycie cenników. Jedna cebulka mogła kosztować nawet 5000 florenów. Oczywiście dziś nic nam to nie mówi, ale jeśli wspomnę, że za tę samą kwotę można było kupić duży dom z rozległym ogrodem, zaczynamy mieć już wizję szaleństwa. Nierzadko zdarzało się, że za dany okaz nie płacono gotówką a zawierano transakcje w naturze. Zbigniew Herbert w swej książce „Martwa natura z wędzidłem” podaje wstrząsające szczegóły takich paktów. Za cebulkę tulipana wartego około połowę tego, co dawano za Semper Augustus, ktoś zapłacił: 2 wozy pszenicy, 4 wozy żyta, 4 tłuste woły, 8 tłustych świń, 12 tłustych owiec, 2 beczki wina, 4 baryłki przedniego piwa, 1000 funtów sera + łóżko, ubranie i srebrny puchar. Przyznaję, że przeczytałam to kilka razy zanim pojęłam, że to wszystko za jedną cebulkę a nie „lub…lub”.
Studiując ten temat powoli zaczęłam podzielać pogląd tych, którzy twierdzili, że to co wydarzyło się w Holandii kilkaset lat temu można zaklasyfikować jako przypadek kliniczny, aby nie napisać psychiatryczny. Roślina zyskał władzę nad człowiekiem.
Jeśli szaleństwo tulipanowe faktycznie potraktujemy, jako chorobę, swoje źródło miała ona we Francji, ponieważ to tam zanotowano pierwsze przypadki, gdy za cebulkę oddawano cały swój dobytek, jednak to dopiero w Holandii wybuchła prawdziwa epidemia.
Hodowla tego kwiatu jest niezwykle łatwa. Na potwierdzenie tego napiszę tylko, że mnie udało się go wyhodować w małej doniczce w domu. Ponadto tworzenie nowych wariantów również jest niezwykle proste. Tego akurat nie próbowałam, ale wierzę specjalistom, szczególnie, gdy widzę jak wiele mutacji istnieje i w jakim tempie pojawiają się nowe.
Już w XVII wieku znane były setki odmian tulipanów i aby móc odróżnić, do której dany należy, stworzono przepięknie ilustrowane książki, w których widniały poglądowe ilustracje. Od tamtych czasów pojawiają się wciąż nowe kwiaty, co roku zostaje zarejestrowanych kilkaset kolejnych odmian. Dzięki dostępowi do Internetu z łatwością można zostać zasypanym ilustracjami przepięknych okazów.
Wiele osobistości ze świata polityki, show biznesu, monarchii, jak i świata fantazji otrzymuje tulipan nazwany swym imieniem. Ten, który został nazwany na cześć króla Wilhelma I Orańskiego, jest (ma się rozumieć) nieprawdopodobnie pomarańczowy. Już wkrótce będzie można nabyć cebulki One Direction, które, swoją drogą, kolorystyką trochę przypominają Semper Augustus. Wspomnę może jeszcze tylko, że Holendrzy jeden z tulipanów ochrzcili imieniem Marii Kaczyńskiej, bukiety tych delikatnie żółtawych kwiatów towarzyszyły również w ostatniej podróży Pierwszej Damy.
Tulipomania trwała kilkanaście lat. A potem stało się nieuniknione. Spekulacje jakimkolwiek towarem nie mogą przynosić ciągłych zysków a ceny wciąż rosnąć. Wszystko co podąża w górę, któregoś dnia nie ma już innego wyjścia i zaczyna spadać. Ta cenowa wyprawa „w kosmos” musiała skończyć się tragedią zarówno dla inwestorów jak i dla sprzedających. Należy zaznaczyć, że był to dramat ogromnej grupy ludzi, z których wielu w jednej chwili zostało pozbawionych jakichkolwiek środków do życia. Dosłownie stali się biedni, jak kościelne myszy. W lutym 1637 roku po raz pierwszy ceny tulipanów spadły. Nie był to delikatny spadek, tylko lot samobójcy. Inwestorzy pozostali z pustymi rękami. Ci, którzy mieli zapłacić, nie mieli już czym, a ci którzy mieli dostarczyć, nie mieli czego. Jak w jednym ze swych licznych frazeologizmów Holendrzy sprzedawali „smażone powietrze”… czyli nic.
Dla mnie tulipan to także magiczny kwiat, który mimo że ścięty nadal rośnie, jakby ostrze wcale nie stanowiło dla niego końca. To zadziwiające, że roślina posiadająca taką moc jest również ułomna, bo przecież nie pachnie… a może jednak. Może pachnie codziennością i spokojem, siłą i władzą, wolnością, ale i szaleństwem – delikatnie… niewyczuwalnie…
Dłużej już nie wysiedzę – biegnę do kwiaciarni po bukiet tulipanów.
AS
[/columnize]