„Elegancja” to słowo, które z moim przybranym nazwiskiem nigdy nie powinno się znaleźć w jednym zdaniu. Przysięgam. Lata temu zasłynąłem już mało eleganckim językiem, w zasadzie to zbudowałem na nim całą swoją karierę felietonisty. Hejterzy zapytają pewnie jaką karierę, ale mało mnie obchodzi zdanie osób maluczkich, wszak moje motto od lat brzmi: „Never let the small people make you feel that you belong to their league. You don’t.” Owszem, potrafię ładnie się wypowiadać, ale wolę soczyście, czyli z twarzy blond cherubinek, z gęby warszawski dres. Taka Samantha Jones po kilkunastu martini i kilku kreskach kokainy. Albo 2Pac. Na trzeźwo.

W życiu zawsze musi być ten pierwszy raz. Zostałem zaproszony do współpracy i kazano napisać mi elegancki felieton, o elegancji właśnie. Skoro płacą, to siądę i napiszę, pomyślałem, a po pięciu minutach pisania musiałem wcisnąć „delete” i skasować całe zdanie, które miało podsumować temat tegoż felietonu. Bo felieton będzie o elegancji wśród blogerek, które rozprawiają o modzie, albo starają się ją tworzyć. Nie wiem czy wypada mi oceniać szyk i klasę, bo ich najzwyczajniej w świecie nie posiadam. Jeśli ktokolwiek z czytających mnie zna, to wie, że w nowej parze dżinsów najchętniej chodziłbym 24 na dobę i dobierał koszulki, z tych czystych, co leżą na niekoniecznie czystej podłodze. Moja Mama coś na ten temat wie. Chyba nikt, łącznie ze mną, nie widział mnie w życiu z żelazkiem w ręku. Chyba, że z tym do włosów, ale i to miało miejsce jakieś dziesięć lat temu, kiedy miałem jeszcze co na tej głowie prostować. Garnitur noszę tylko w pracy, bo muszę, najchętniej buszuję po lumpeksach, a mój brat mówi, że wyglądam jak fleja/bezdomny/wieśniak/dziad* (*odpowiednie zaznaczyć kółeczkiem). Krawatów nienawidzę, a to przecież chyba jakiś taki szczyt elegancji. Zdarzało mi się je nosić kilka lat temu, ale albo w grochy, albo z podobizną Marylin Monroe, czyli bardziej cyrk i nowa Lady Gaga niż klasyka. W wieku prawie lat trzydziestu po krawaty sięgam tylko w chwilach depresji, kiedy mam ochotę elegancko się powiesić, niestety w związku z nieeleganckimi nawykami i wrzucaniu ubrań do wnęki szafy na tzw. „oby się domknęła”, nie mam tam miejsca, żeby wleźć i kultowo zakończyć swój żywot jak Alexander McQueen. Zresztą w mojej szafie nie posiadam wieszaków. Podczas przeprowadzki numer dwadzieścia jeden gdzieś po drodzę się zagubiły. Ale miało być o blogerkach czy tam jak kto woli – szafiarkach. Doprawdy nie wiem dlaczego powierzono mi ten temat, wszak wszyscy, którzy mnie czytają, wiedzą, że po prostu tych mamon nie znoszę i będzie to cud, jeśli ten tekst skończę po wegetariańsku, czyli bez soczystego średnio wysmażonego przekleństwa.

Polskie blogerki to są takie dziewczyny, które wiedzą jak pozować do zdjęć, wszak jako Polki, matka Natura obdarzyła je powabnym wdziękiem i urodą (lecz nie popadajmy w zbyt wielki zachwyt – nie wszystkie), ale niestety nikt nie nauczył ich jak posługiwać się słowem pisanym albo i często mówionym. Te podróbki zdań wydobywające się z ust niektórych to nie „Francja elegancja”, to jest już Kambodża, albo Sybir jaki, śnieżna zawierucha: -Co robisz? -Nie wiem co mam powiedzieć. Jem kanapkę? Zastanawiający jest fakt, dlaczego te dziewczęta, często z wadą wymowy, tak chętnie pchają się na bankiety i przed kamery. Proszę nie usprawiedliwiać się, że stres, że pierwszy raz. Kiedy telewizja internetowa Fashion One TV i Fashion Culture zaprosiły mnie w przeddzień, aby poprowadzić dla nich konferansjerkę, poszedłem nie tylko nieprzygotowany, bo nie miałem na to czasu między pracą, a snem, ale zrobiłem swoje i poszedłem do domu. Jeśli zaś nie potrafisz iść na żywca, to nie wychodź z domu, rób sobie beauty shoots z ręki, albo niech mama czy koleżanka je robi, a Ty siedź cicho. Tak szczerze mówiąc, uciszyłbym 60% z nich, bo ponoć nieładnie jest krytykować (wszyscy lubimy przecież komplementy, a świat jest taki podły), ale jeszcze nieładniej jest kraść. A te polskie dziewczynki to właśnie takie kradziejki, złodziejki. Wszak proszę przejrzeć popularne polskie blogi. A teraz proszę przejrzeć te najbardziej popularne zagraniczne, ale wejść w historię i cofnąć czas o jakiś rok, może dwa lata. I co się okazuje? Te nasze blogerki są bardzo nieeleganckie. No chamki. Kradną stylizacje z Londynu, Nowego Jorku, Finlandii, niektóre pewnie i Przylądka Zielonej Nadziei, chociaż nie wiem czy prowadzi się tam blogi o modzie, bom nigdy tego zjawiska nie śledził. Wszystkie chcą być Rihanną, Carrie Bradshaw, Katy Perry, chciałyby tańczyć w Dalston Superstore, na Ibizie albo w jeszcze jakim über-popularnym klubie w Berlinie. Ale niestety są tylko podróbkami bardzo dobrych oryginałów. A podróbka nigdy udana nie będzie, bo to tylko podobny materiał, ale bez smaku, bez mętki, bez dętki, jak pierś po wyjęciu okazałego silikonu. I mimo że wydaje im się, że dryfują swą oryginalnością po niebie jak nadmuchane helem balony, to niestety ale zwisają i pomiędzy sutkami widać im tylko pępek. Wróżę śmierć polskim blogerkom. Te oddane modzie zostaną zaszczute przez ludzi, bo ludzie już teraz ani tych popularnych blogerek nie lubią ani nie śledzą. Nie z faktu iż w Polsce tylko się krytykuje. Tym razem społeczeństwo na chłam się nie nabiera. Nie chce kota w worku, nie chce nawet tego kota bez worka, nawet z oczami jak ten ze Shreka, bo to tandeta, wiocha, pragnienie lansu, bitwa o kasę, chatę, o nowe majtki, o czerwony dywan, o zdjęcie, o logopedę, o nową protezję, o telewizor, o okładkę, o szmatkę, o szminkę, o tampon, o podpaskę, o nic. Wychodzi taka niemowa z tego bloga i próbuje na siłę rozmawiać, a każde zdanie składa się z samogłosek. Oooooooo. Aaaaaaaaa. Uuuuuuuuu. I ewentualnie jednej spółgłoski. Errrrrrr. Lub ahahahaha. I mimo że oceniam te manekiny w mało elegancki sposó, taka jest elegancka prawda. Dlaczego Barbie nikt nigdy nie próbował nauczył mówić? Bo nie da się rozmawiać z bezmózgowcem. Jeśli nie wierzysz, zejdź gdzie do piwnicy, znajdź starą lalkę – przetnij jej główkę na pół – zobaczysz ino wiązane na supełek kudełki, skalpik, a w środku pusto, cicho i ciemno. Dlatego lalki mówić nie powinny. One powinny tylko elegancko wyglądać.

Moda wiąże sobie supełek na tym modnym, wychodzonym przez tysiące wybiegu. Moda to kościotrupek z żołądkiem w węzełek. Wielu próbuje zmodyfikować hasło i sprawić, że wszystkie drogi prowadzą do Fashion, lecz niestety ewentualnie mogą ich tylko zaprowadzić do Maffashion. Moda to kult. To świat dla ludzi z polotem, z pomysłem, z mózgiem, z jajami, z łokciami, z ciężką pracą i nieprzespanymi nocami, z opadającymi powiekami, z siódmą kawą. I może ktoś raczy zapytać pod tekstem, cóż ja, taki mało elegancki, taki bufon, taki cham tam zatem robię? Otóż w październiku obchodzę dziesięciolecie pierwszego wydrukowanego felietonu, siedzę sobie na swoim krzesełeczku, piję tą siódmą kawę i to krzesełko dalej sobie grzeję. A jak już odpowiednio mnie poparzy, to usiądę na kolejne, szczebelek wyżej. Bo to nie-eleganckie być „gwiazdą” przez pięć minut.
Tekst: Bartek Fetysz
* Poniższy tekst miał się ukazać pierwotnie w Collagen Magazine jednak z przyczyn osobistych, współpraca została przerwana