[columnize]Autor: Gosia Szwed

Przykro mi, obejrzałam „Idę”. Smutno mi Boże…Trudno mi, obejrzałam „Idę”. Po wiadomości dnia, pewnie wiele z Was zdecydowało się obejrzeć oskarowy film produkcji polskiej. Wczoraj byłam jedną z Was. Podekscytowana wartością produkcji, postanowiłam odrzucić wszelkie zarzuty internetowego skrajnie prawicowego hejtu i zająć pozycję obiektywną.

Scena pierwsza, wieczór w domu matki Polki, po całym dniu dbania o dom pełen dzieci i zwierząt, przychodzi TA chwila.

Błogość czuję. Ja, pan telewizor i „Ida”. Nikogo między nami. Ku mojemu zaskoczeniu na ekran wkracza Jezus. Dostaje pędzelkiem po nosie. Ida wyraźnie sugeruje, że jego obraz wymaga photoshopa. Coś tam smaruje, poprawia oblicze Boga? Wkrótce czekają ją śluby. Rękę, dusęe i całe ciało ma oddać Bogu.

Następnie dowiadujemy się, że zakonnica Ida, która odważyła się dodać blasku figurce Chrystusa, ma ciotkę i w dodatku to ona ma być jej przewodniczką po świecie, który ma przed dziewczyną odkryć tajemnicę pochówku rodziców. Sierotka Ida bowiem została wychowana w zakonie i o życiu, ani o swoich rodzicach pojęcia nie miała, a tym bardziej o niegrzecznej ciotce. Ta, jak się później okazuje, jest sędziną, byłą najokrutniejszą prokuratorką w historii komunistycznej Polski. Prywatnie naprawdę rozrywkowa, fajna baba. Bierze pod swoje skrzydła niewiniątko, wozi po Polsce samochodem. Niezależna, silna, wyraźna feministka, nie boi się ani chłopa, ani być sobą. Pije przeklina, tańczy, uprawia frywolny seks. Wszystko na oczach sierotki Idy. Maleństwo się modli, ale Bóg słucha jej tylko wybiórczo. Na drodze bowiem stawia nie tylko człowieka, który odkrywa grób rodziców, ale także przystojnego jazzmana, który zacnie dziewczynę bałamuci. I co teraz? Ślubu nie będzie? Zakonnica w przebraniu pojedzie w jazzową trasę?

Po scenie z prywatnego wieczoru panieńskiego, dziewczyna jak na prawdziwą przyszłą żonę przystało, powraca skąd przyszła, bogatsza jednak o doświadczenie prawdziwego życia.

Zatem jakby pokusić się o recenzję filmowej produkcji, która kolekcjonuje wszelkie nagrody, brzmiała by następująco:

To nie jest kino akcji, nie komedia, nawet nie dramat. Wbrew pozorom odbiorca nie jest wystawiany na hollywoodzkie uczucia. Film statyczny jak kamera, która dzieło utrwaliła. Czarno- biały, ale nie ma nic z Charliego Chaplina. Ujęcia ma piękne, każdy kadr to jakiś szczegół, niemal własna historia. Z punktu widzenia artystycznego, film niemal doskonały. Z punktu widzenia widza, który żyje w czasach szybkich, intensywnych uczuć, kina akcji, przyzwyczajonego do trzymania paczki chusteczek i pękania ze śmiechu, to film do odłożenia na półkę po pierwszych 5 minutach. To nie kino dla zmęczonej mamy, nie dla spracowanego robotnika, dla nikogo kto chce się rozerwać. To film dla akademii filmowej, która docenia dzieła sztuki. To obraz dla fotografa, który szuka inspiracji, dla spragnionych powolnej akcji, która każdy szczegół rozdziera na czworo, na nowo pokazuje wartość pojedynczego kadru filmowego. Nie wyczuwam w produkcji nutki antypolskiej. Mam wrażenie,że reżyser chciał raczej się skupić na dylemacie moralnym głównej bohaterki, która musiała wybrać pomiędzy Bogiem a człowiekiem niż na wątku antypolskim. Zdecydowanie to kino dla myślących, dla tych, którzy chcą w dodatku myśleć i mają artystyczną wrażliwość. W związku z tym nie potrafię ocenić go jednoznacznie, ani tez polecić, bowiem nie jestem w stanie ocenić gustu filmowego każdego z Was.

[/columnize]