Jedna z czytelniczek portalu MojaNorwegia zwróciła się do nas z prośbą o opisanie swojej dramatycznej historii. W wyniku nieszczęśliwego splotu wydarzeń Barnevernet postanowiło odebrać kobiecie dziecko. Pani Hanna ze szczegółami opowiedziała o zdarzeniach z jej życia. Chce, by wszystkie kobiety, które decydują się na urodzenie dziecka w Norwegii potraktowały jej przypadek jako przestrogę.
Historia miała swój początek w zeszłym roku. Pani Hanna, bohaterka opowieści, związana była z mężczyzną, który w Norwegii przebywał już od kilkunastu lat i posiadał tamtejsze obywatelstwo. Razem z partnerem oczekiwali na dziecko, które miało się niebawem urodzić.
Położna, która opiekowała się Hanną podczas ciąży sprawiała wrażenie zaniepokojonej sytuacją życiową kobiety, nie podobały jej się warunki, w których miało dorastać dziecko. Hanna wraz z partnerem mieszali w centrum jednego z największych norweskich miast, w okolicy przebywało wielu narkomanów, a mieszkanie pary liczyło kilkanaście metrów kwadratowych. Hanna pytała wielokrotnie położnej, czy ta jest w stanie pomóc jej poprawić w jakikolwiek sposób warunki życiowe, położna za każdym razem odmawiała, mówiła, że kobieta powinna samodzielnie szukać nowego mieszkania w lepszej okolicy. Już wtedy Hanna przeczuwała zbliżające się kłopoty.
W szpitalu, w którym na świat przyszło dziecko pary, obsługa pytała Hannę, czy ta nie potrzebuje pomocy. Można było odczuć, że według nich partner kobiety nie jest odpowiednią osobą do wychowywania dziecka. Bohaterka historii chciała stworzyć normalną rodzinę, ważne było dla niej to, by dziecko miało kontakt ze swoim ojcem, a partner do tej pory był dla niej dobry i nie przyszło jej na myśl, by wypytywać innych o opinię na jego temat.
Kilka tygodni później, partner Hanny obchodził imieniny, zaprosił znajomych ze swojego kraju, impreza trwała do trzeciej nad ranem. Goście będący już pod wpływem alkoholu nie mogli zebrać się do opuszczenia mieszkania pary. Kobieta, zmęczona sytuacją i zdenerwowana nie mogła doprosić się zakończenia spotkania. Słowa nie działały na nietrzeźwych gości, Hanna nie zastanawiając się nad tym, co robi, wylała na partnera szklankę wody. Mężczyzna bardzo się oburzył, wezwał policję. Funkcjonariusze po chwili przybyli na miejsce, zobaczyli co się dzieje i podjęli decyzję, która zmieniła życie Hanny w koszmar – wezwali służby, które odebrały kobiecie dziecko jeszcze tej samej nocy.
„Płakałam, krzyczałam, w przypływie emocji odgrażałam się tym wszystkim ludziom, że ich pozabijam, czułam rozpacz.”
Hanna postanowiła, że nie będzie zwlekać z działaniami na rzecz odzyskania dziecka, już na następny dzień udała się do Barnevernet – instytucji, która odebrała jej córkę. Dziecko miało dwa miesiące, nie zabrano żadnych jego ubrań, miało jedynie pidżamę i skarpetki, Hanna przywiozła więc dodatkowe ubrania dla ukochanej córeczki. Para udała się do głównego biura instytucji, wezwano policję, która miała ich uspokoić. „Wyglądało to jak obława” dodaje Hanna.
Oboje krzyczeli na urzędników, chcieli dowiedzieć się, gdzie przebywa ich dziecko, jednak mężczyzna nie mógł się uspokoić, przez co urzędnicy nie podjęli z parą rozmowy. Zaraz po tym spotkaniu Hanna podeszła do pracownika Barnevernet na osobności, powiedziała, że chce odzyskać córkę samodzielnie, jeżeli partner jest w tym przeszkodą. Kobieta mieszkała w Norwegii dopiero od dwóch lat, co dla urzędników było problemem – uważali, że jest to bardzo krótki czas.
Po rozmowie w instytucji Hanna zdecydowała się zasięgnąć pomocy u adwokata, który poradził, by ta jak najszybciej wyprowadziła się ze wspólnego mieszkania w centrum miasta. Hanna niezwłocznie zastosowała się do rady adwokata. Partner nie chciał pogodzić się z jej decyzją, był wulgarny. Hanna wezwała policję, co pozwoliło jej na szybkie spakowanie swoich rzeczy i wyprowadzkę do znajomych. Okazało się również, że mężczyzna był już wcześniej notowany.
Barnevernet poinformowało Hannę, że ta ma prawo do widzenia się z dzieckiem jeden raz w tygodniu, ojciec nie odwiedzał swojej córki w tym czasie. Kobieta musiała regularnie poddawać się testom na obecność narkotyków w organizmie. „Nie rozumieli, dlaczego tak zareagowałam na odebranie dziecka, dlaczego krzyczałam, że wszystkich pozabijam, miałam wrażenie, że nieustannie szukają na siłę nowych problemów” mówi Hanna. Kobieta zatrudniona była na stałe w szkole, cieszyła się nienaganną opinią w swojej pracy, policja również nie miała co do niej zastrzeżeń, ponad to Hanna zna język norweski, co znacznie ułatwiało jej załatwianie wszystkich formalności w urzędach. Do tej pory wszystko wskazywało na to, że to partner jest przyczyną sytuacji, w której się znalazła. Hanna podjęła decyzję, że chce żyć z córką sama, a partner może je ewentualnie odwiedzać. „Barnevernet było złe, że nie może nic na mnie znaleźć” komentuje Hanna tamten okres.
Przez sześć tygodni Hanna mogła widywać córkę jedynie raz w tygodniu, dowożono do niej dziecko, nie wiedziała, gdzie przebywa na co dzień. „To był bardzo trudny okres, planowałam nawet porwanie, kontaktowałam się z detektywami, nie wiedziałam co robić”. Ambasada RP nie chciała wtrącać się w sprawę, nie udzielono tam kobiecie żadnej pomocy. „Zaczęłam wtedy chodzić do kościoła, pomagały mi rozmowy z księdzem, które podnosiły mnie na duchu oraz modlitwa”.
Barnevernet podjęło w końcu decyzję, co dalej stanie się z Hanna i jej córką – umieszczono je w specjalnym domu, na okres dwóch miesięcy. Kobieta miała ustalony co do godziny, szczegółowy plan tygodniowy, którego musiała się trzymać. „W domu było pełno osób nas pilnujących, miałyśmy (z innymi matkami) wspólny salon. Obserwowano, czy jesteśmy dobrymi matkami, jak karmimy, jak przewijamy dzieci. W tamtym okresie w domu przebywało siedem Polek, tylko mi udało się odzyskać dziecko”. Kobieta wspomina pobyt w domu jako koszmar, matkom odbierano noworodki już w szpitalach, dzieci przekazywano rodzinom zastępczym. Przez dom przewijało się mnóstwo nowych osób. „Ostatnie dwa tygodnie były dla mnie najgorsze, patrzenie na kobiety, którym odbierano dzieci to tragedia, katastrofa. Wszyscy mówili jednak, że dziecko wróci do mnie, bo jestem w tym domu już tyle czasu i wykonuję wszystkie polecenia, jakie dostaję od opiekunów” opowiada Hanna.
Po dwóch miesiącach Hanna otrzymała pozytywną wiadomość od Barnevernet – dziecko miało na stałe do niej wrócić, kobieta szybko wynajęła mieszkanie. Tylko raz urzędnicy przyjechali skontrolować warunki życia dziecka, wydali po tej wizycie pozytywną opinię. „Miałam oczywiście chwile załamania, jednak na spotkaniach z urzędnikami byłam opanowana, grzeczna, nigdy nie płakałam w ich obecności.”
Hanna mówi, że ta historia wiele ją nauczyła, teraz czuje się szczęśliwa: „Barnevernet dużo mi pomogło, znaleźli przedszkole dla mojej córki, abym mogła zarabiać na nasze utrzymanie. Adwokat, który pomagał mi w sprawie, stara się uzyskać paszport dla mojego dziecka, chcemy odwiedzić rodzinę w Polsce. Największy żal mam do ambasady. Uważam, że obraz, który kreują w mediach jest fałszywy, nie chcieli mi pomóc, nie udzielili mi żadnych informacji, nie pokierowali sprawą, kiedy nie miałam pojęcia, co robić. Nie wzięli nawet mojego numeru telefonu, tłumaczyli, że nie mogą ingerować w norweskie prawo. Gdybym od razu wiedziała, że mogę dostać taką pomoc, to nie czekałabym, tylko od razu zgłosiłabym się do Barnevernet. Dużo mi pomogli, wiele nauczyli. Jestem w końcu razem z moim dzieckiem, nie mamy żadnych kontroli ani nachodzenia.”
Hanna nadal musi stosować się do instrukcji, które wydaje instytucja. Współpracuje z fizjoterapeutką, która podpowiada jej, jak zajmować się dzieckiem, opiekunka mówi, ze nie ma już potrzeby obserwowania Hanny. Były partner kobiety ma kontakt z dzieckiem, odwiedza je.
Hanna chciała, by jej historia została przestrogą dla wszystkich kobiet, które decydują się na urodzenie dziecka w Norwegii. Należy sięgać po pomoc instytucji, które chcą ją zaoferować, ale zarazem należy być czujnym, jeżeli wydaje nam się, że urzędnicy mają jakiekolwiek zastrzeżenia co do naszej sytuacji.
Więcej informacji: http://www.mojanorwegia.pl/czytelnia/barnevernet_odebralo_mi_dziecko.html#ixzz2TMvM6BNi