Agnieszka Steur
Myśli zabłąkane cz.7
24.04.2011 niedziela
Mieliśmy naszą prywatną drogę krzyżową. To takie dziwne, bo wcale nie czuję, że doszliśmy do ostatniej stacji. Teraz ten krzyż pozostanie z nami na zawsze, no bo jak bez niego. Nawet nie chcę. Mieliśmy nasz Wielki Piątek, który na zawsze pozostanie dla nas dniem końca czegoś, co nawet tak naprawdę, wcale się nie zaczęło. No i teraz Wielkanoc. Wybacz Boże, ale nie potrafię świętować, może za rok, albo kiedyś. Ponoć Jezus nadał cierpieniu sens. Może zrozumiem, ale jeszcze nie teraz, nie dziś. Nie dano mi wyboru a idę tą drogą, choć czuję, jakbym stała w miejscu.
Nie potrafię poradzić sobie ze słowami „już nigdy”. Nie mogę znieść tej nieodwracalności i niezmienności. Nie potrafię przyznać, że nic już nie da się zrobić, by zawrócić bieg tej rzeki. Te słowa są tak boleśnie okrutne, tak dotkliwie namacalne. Żyję wspomnieniem dni niewiedzy. Tego, co się działo „przedtem”. Wtedy, kiedy było, ale ja jeszcze nie wiedziałam, że jest. Żyłam marzeniami i planami. W myślach malowałam pokój, przestawiałam meble, kupowałam skarpetki. Nie tak miało być (ile razy, już to pomyślałam, powiedziałam…), w którymś miejscy wszystko się poplątało. Jak pociąg, który wyjechał z torów. Już nigdy do mnie nie wróci, nie ona, nie taka jaką sobie wymarzyłam, taką jaką widziałam w snach. Już nigdy nie będzie tak, jak miało być. Jak mam powiedzieć żegnaj temu wszystkiemu? Jak mam pogodzić się ze słowami „już nigdy”.
28.04.2011 czwartek
Śniła mi się Emma. To nie był sen uspokajający. Geertje przyszedł do nas z jej maleńkim ciałkiem na rękach. Pytał co to jest? Nie odpowiedziałam, bo tak bardzo się wystraszyłam, że aż usiadłam na łóżku. Takie sny są dziwne, mimo że już dawno nie śpię, uczucie sennego niepokoju nadal mi towarzyszy. Bałam się we śnie i bałam się dalej po przebudzeniu.
29.04.2011 piątek
To już tydzień, to aż tydzień. Zresztą gdyby nie kalendarz, to i tak bym nie wiedziała. To on odlicza dni. Dla mnie to jak jeden dzień podzielony niespokojnymi drzemkami.
Emmę pochowaliśmy w przez nas wybranym miejscu. Tak blisko nas, jak to tylko było możliwe. Wiem, że jest z nami ciągle, ale tak bardzo jest mi jej brak.
Zosia, zrobiła się ostatnio bardzo niegrzeczna. Najpierw patrząc na wszystko przez pomniejszające szkło łez nie dostrzegałam, że jej zachowanie to ból, to protest z powodu tego co się stało. Dziś miała wolne, nie musiała iść do szkoły. Postanowiłam spędzić z nią ten dzień, tak całkiem razem. Bawiłyśmy się super. Najpierw pojechaliśmy do sklepu z sprzętem domowym. Miałam ogromną ochotę kupić coś dla Gerarda. Był ze mną cały czas. Za każdym razem, gdy ogarniał mnie atak paniki, trzymał mnie za rękę i wyciągał z bagna. Kupiłyśmy nowe BBQ i metalową misę w której można rozpalić ogień. Potem pojechałyśmy na babskie zakupy. Zosia jest bogatsza w kilka sukienek. Zjadłyśmy lunch w ulubionym miejscu mojej córeczki i to wcale nie burgerowa jedzeniodajnia. To był cudowny babski dzień. Byłyśmy we dwie, ale ja wciąż czułam, że jesteśmy trzy. Z jednej strony pocieszająca była ta myśl, z drugiej znów wywołała sprzeciw. Miałyśmy we trzy chodzić na zakupy, ale inaczej. Czy tak teraz będzie zawsze? Czy zawsze będę zadawać pytania, na które nie ma odpowiedzi?
Wiem, że nigdy nie uda mi się naprawdę opisać tego, co czuję. Nie potrafię znaleźć odpowiednich słów. Czasem wydaje mi się, że takie po prostu nie istnieją. Wszystko wydaje się, albo za małe, albo za blade. Powinien być oddzielny słownik, bo ten codzienny jest zbyt skromny. Może gdybym była kompozytorem, udałoby mi się stworzyć cichą, smutną muzykę, która oddałaby to, co czuję. Byłaby ponura, ale nie ciężka, płynąca i trochę niebieska…Może malarz… zresztą już sama nie wiem.
AS