O świcie 

Zamykam oczy. W tym momencie chce tylko odczuwać. Silny powiew wiatru porywa moje
zawsze dobrze uczesane włosy. Chyba nikt oprócz mnie nie jest w stanie zrozumieć ile to dla mnieznaczy. Być tu. W samym centrum życia. Chłonąć te kolory, zapachy i dźwięki.

Mówi się, że to najpiękniejszy język świata, że romantyczny, że melodyjny. Byc może. Po
tylu latach juz traci sie cały ten zachwyt, a juz na pewno obiektywizm; zaczyna się
przyzwyczajenie. To juz nie jest język milości tylko dialekt zwariowanej sąsiadki, która tak trudno
było na początku zrozumieć. To juz nie jest piękny język francuskiej literatury, czytanej po nocach
od deski do deski na studiach, tylko język zwykłych ludzi, którzy spotykają sie na ulicy czy w
sklepie. To jezyk teraźniejszosci, żywy, zmieniający sie z regionu na region. Mimo wszystko to
język stale przeze mnie odkrywany z każdą podróżą i z każdą nową znajomością. To mój ukochany
język.

Szum. Dopiero rozbudza mnie poranny zgiełk, ale wcale mi to nie przeszkadza. Dziwi mnie
tylko, że o tej porze tętni juz życie. Jestem w stanie wyłapać jedynie pojedyńcze słowa, które gubią
sie wśród setek innych. „Oliwa z oliwek”, „kilogram poproszę”, „czy można skosztować?” -to
wszystko co potrafie uslyszeć stojąc na uboczu. Podchodzę wiec blizej. Tym razem mam oczy
szeroko otwarte, gdyż nie mogę niczego przegapić: ani zlotego koloru oliwy z oliwek ani
cudownych barw prowansalskich kwiatów ani usmiechów ludzi. Budzą sie zmysly.

Ludzie – cierpliwi, lagodni, nieznudzeni i uśmieęhnieci niezależnie od wczesnej pory.
Zawsze dumni ze swojej pracy, a przede wszystkim z miejsca w którym żyją. Pani w okularach
sprzedająca pasty z baklażanów w maleńkich sloiczkach chętnie zdradzi rodzinny przepis. Chłopiec
przy kości – ma nie wiecej niz 13 lat – uwija sie jak pszczółka przy stoisku z mydłami marsylskimi.
Pan od oliwek i serów chetnie doradzi, które pasują do wina, które jako dodatek do dań, a które na
przystawkę. To Ci zwykli ludzie i ich historia tworzą ten kraj. Nikt inny.

Ide dalej. Czuję, ze przepadam. Każdy kolejny krok jest bardziej obiecujacy od
poprzedniego. Mijam stragany rybne: świeże sztuki aż proszą, by je wziąć na kolację, skorupiaki
czekają, by wreszcie odważyć się i je spróbować, a inne owoce morza kuszą porannym połowem.
Owoce morza – chluba tego miejsca. Przecież ta lazurowa tafla jest tu świetoscią. Daje odpoczynek,
wytchnienie, ale i zapewnia godne zycie.

Oliwki, co z oliwkami? Okazuje sie, ze tylko tu kosztowalam najlepszego oliwkowego
wyrobu – mowa o oliwie – najsmaczniejszej jaka kiedykolwiek miałam okazję degustować.
Wspaniale rozlewa sie na języku, ma cudownie aksamitną konsystencję. Podobno im młodsza, tym
bogatszy ma smak. A do szczęścia potrzeba tylko świeżej bagietki, by móc odkryć jej głębie.

Wreszcie odsłania sie przede mna feeria barw. Ziemia prowansalska kocha kwiaty i szczyci
sie nimi w swoich cudnych perfumach. Zapach -to dla Francuza religia. Liczy sie tylko to, by z
delikatnych płatków wydobyć wszystko co najlepsze: esencje, olejki eteryczne, by móc zamknąć je
w małych, uroczych flakonikach. Gdzieś pomiędzy mimozami a liliami dostrzegam ją – królową
tutejszych kwiatów i ziól. Jej idealny kolor uspokaja i zachwyca, a woń rozchodzi się rozkosznym
aromatem. Lawenda. W bukiecikach, w suszu, zamknięta w olejkach eterycznych lub jadalna. Pod
każdą postacią jaka sobie tylko można zapragnąć. Doskonale koi nasze zmysly i otula bezpieczną
wonią. Leczy każdą niemal dolegliwość. Tak, Prowansja pachnie morzem i złotym piaskiem, ale przede
wszystkim lawendą. To także perfumeryjny raj.

Mój koszyk jest juz pełny i bardzo ciężki. Moja serce równiez jest nasycone i pełne nadziei
na kolejny udany dzień. Jeszcze tylko na chwile dotykam suchego i gorącego piasku. Pachnie
morzem i tym co wyrzuca kazdego dnia. Odwracam się i dopiero teraz odczuwam zbliżajacy się
nieunikniony ciężar południowego słońca. Rozświetla ono cały mój poranek spędzony na
prowansalskim targu. Ten targ – przecież to metafora całej Francji – jej dziedzictwa, pełnych
wiary ludzi i owoców ich ciężkiej pracy, które wciąż zachwycają miliony. Duma narodowa – te dwa
słowa najwierniej opisują to miejsce i spajają kazdy zakątek tego kraju.

A na kolacje przygotuje krewetkowe szaszłyki z czarna tapenadą i ziołami. Z tą myślą
wracam do domu…
                                                                                                                       

Tekst: Iwona Woznica