Wzięłam do ręki telefon chcąc do Niej zadzwonić, wbiłam jak zawsze „mama”, pojawiła się informacja…”nie znaleziono”. To był pierwszy moment, kiedy poczułam, że Jej nie ma.
Mama odeszła…….
Każdego dotknie i nikt przed nią nie ucieknie.
Dotyk śmierci boli. Ale największy jest ból…bezradności…
Znacie to uczucie? Oddalibyście wszystko co macie, by móc Tę osobę zatrzymać, by móc ją ściągnąć z powrotem…ale tak się nie da. Więc jest bezradność, ogromna, obezwładniająca umysł i ciało, rozlewająca się jak woda, która przerwała tamę, z tą samą siłą i impetem.
Czy na odejście najblizszych można się przygotować? Jaka śmierć dla tych co pozostają jest gorsza? Czy taka, której wyglądamy każdego dnia jednocześnie się bojąc, bo zabierze ukochaną osobę, ale i przyniesie ulgę w cierpieniu, czy też taka, która zaskakuje znienacka? W moim subiektywnym bólu chyba ta, która zaskakuje. I najważniejszą rzeczą, którą wtedy trzeba zrobić jest….pozwolenie sobie na żałobę. Dziś to wiem, wtedy…nie wiedziałam. Myślałam, że bycie silną, uśmiechnięta mimo rozpaczy rodzierającej serce jest właściwe w sytuacji, w której się znalazłam. Niewielka moja pozostająca w szoku rodzina wymagała wsparcia, oparcia, podparcia, wskazania jak teraz żyć……. Moja babcia kiedyś powiedziała, „jak Ty dobrze znosisz tę żałobę…” Bo nigdy nie widziała jak płaczę…. Byłam silna i uśmiechnięta; silna jak Ona, gdy żyła… I wyrządzałam sobie wielką krzywdę, bo zamiast wypłakać, wykrzyczeć swój ból i rozpacz ja udawałam, że wszystko jest w porządku.
Kiedy Ona odeszła, moja młodsza o prawie 9 lat siostra zapytała, „teraz Ty będziesz moją mamą?” Od razu przypomniało mi to sytuację sprzed wielu lat, kiedy jako kilkuletnia dziewczynka z dziecięcą prostotą zapytała mamy, „kto będzie moją mamą, kiedy Ty umrzesz?” Na co mama odpowiedziała, że „Beatka” czyli ja…. I teraz ta młoda, ale dorosła już kobieta pyta mnie czy teraz ja będę jej mamą, skoro ja sama tak bardzo potrzebowałam matki !!!!
Więc pojawiło się obwinianie. Nienormalne… Co mogłam zrobić, by do tego nie dopuścić, dlaczego nikt nie zauważył co się dzieje, dlaczego, kiedy dzwoniła dzień wcześniej nie odebrałam telefonu? Bo byłam zbyt zmęczona i pomyślałam, że zadzwonię jutro, a jutra nie było… Był za to w nocy telefon od przerażonego ojca, że mamę zabrało pogotowie. Diagnoza: wylew śródmózgowy i podpajęczynówkowy. Do dziś widzę bezradne kiwanie głową lekarza, że…nic z tego nie będzie…….
Potem pojawiła się złość. Złość, że odeszła. Czy kiedyś czuliście to irracjonalne uczucie, bycia złym na kogoś, kogo nie ma, że…go nie ma. Złość i zrzucanie odpowiedzialności za nieudane sytuacje życiowe, bo gdybyś była/gdybyś był to by się nic nie wydarzyło…
Dzisiaj, kiedy kilka razy w ciagu dnia przechodzę pod jej obrazem, czasem puszczam oko mówiąc do Niej, choć w sumie bardziej sama do siebie pod nosem, co się danego dnia stało, a czasem z pretensjami, że gdyby Ona tu była wszystko byłoby inaczej. Czy lepiej? Pewnie tak. Ale czy byłabym w tym miejscu, w którym jestem? Czy byłabym tak silna i odważna jak dzisiaj? Jej odejście nauczyło mnie wielu umiejętności. Wiem dzisiaj, że przeżyję wszystko (oprócz własnej śmierci), choć w oczach gdzieś ten smutek zawsze będzie, wiem, że można więcej dłużej, częściej. To ona pokazała, że po jednej pracy można biec do swojej firmy, jednocześnie będąc matką, żoną. Że mimo iż doba ma 24 godziny to można z niej wiele wycisnąć. To ona pokazała, że można być czułym i troskliwym dla swoich córek, pomimo iż samemu się czułości nie doświadczało. Uzmysłowiła mi, że można łamać złe wzorce, choć zrobiła to zupełnie nieświadomie. Dość… zaczynam znów Ją idealizować.
To patetyczne, ale… mówcie bliskim, ze ich kochacie….nie odkładajcie nic na potem bo… potem może już nie być…..
Nie jest mozliwym przygotowanie się na odejście ukochanej osoby, to graniczy z cudem. Nawet drzewo, któremu odcięto konar zaczyna krwawić puszczając soki….
Największą wartością są wspomnienia i rzeczy, które nam pozostały po tych, co odeszli. Rzeczy, które niestety często traktujemy jak relikwie. Przedmioty, na które wcześniej nie zwracaliśmy uwagi, a dzisiaj ich wartość urasta do rangi sacrum. Pewnie wciąż macie po ukochanych babciach ich chusty lub biżuterię, po ojcach ich zegarki. Przechowujemy i pielęgnujemy je pieczołowicie, przekazujemy następnym pokoleniom, zwykle tylko dlatego, że należały do ukochanego zmarłego.
Jak śpiewał Rysiek Riedel z Dżem …w życiu piękne są tylko chwile… więc niech te wspomnienia i przedmioty będą tymi pięknymi chwilami.
Ze wspomnieniami wiąże się jeszcze jeden syndrom, idealizowania osoby, która odeszła. Nagle okazuje się, że miała ona cechy, których wcześniej u niej nikt nie widział. Moja serdeczna koleżanka po śmierci ojca alkoholika, (który stosował przemoc fizyczną i psychiczną w stosunku do całej rodziny) opowiadała o nim, przynajmniej jak o pełnej miłości osobie, oddanej w całości swojej rodzinie. Niejednokrotnie widziałam u niej siniaki, gdybym go nie znała, pewnie bym uwierzyła… Ale tak już jest, to jeden z etapów żałoby. Aby wyzdrowieć, należy przejść wszystkie jej fazy… Ich czas trwania i stopień przeżywania zależą od wielu czynników, od stosunku emocjonalnego jaki nas łączył, od sposobu odejścia, od naszej sytuacji życiowej. Ale to co najistotniejsze to fakt, że MAMY DO NIEJ PRAWO.
Szukałam wiersza lub sentencji, właściwej by oddać mój stan, ale zrezygnowałam.
Trzeba zająć się życiem, a nie trwaniem w żałobie… i czasem tylko chęć nachodzi by wykrzyczeć się w lesie.
Wszystkim osieroconym…nie jesteście sami 🙂
Tekst: Beata Kudlińska- Wodo