„Miałem tego nie mówić, ale to jest ideologia okołomaciczna” czyli słowo o profesorze Mikołejko i jego „wózkowych”
Wiele osób podejmuje temat i pytacie jakie jest moje zdanie na temat głośnego już felietonu profesora filozofii na temat matek. Otóż pewnie Was zaskoczę jak powiem, że niestety z panem Mikołejko się w wielu kwestiach zgadzam.
Otóż pozwolę sobie zacytować słowa, które zgorszyły opinię publiczną tak bardzo, że wszytkie media huczą.
„Ale dzieci to zwykle alibi. Pretekst, by nic nie robić. Aby nie pracować i nie rozwijać się (czy widzieliście kiedyś wózkową czytającą książkę?). Nawet ich rozmowy są o niczym. Magma słów bez znaczenia. Słowotoki – i tyle.”
Nie odpowiem zapewne w imieniu narodu ale swoim własnym. Jako mama trójki dzieci zarówno o matkach, jak i małych potworkach, mam dość rozbudowane pojęcie. Nie jestem zrzuconą z planety „singielką”, domorosłą filozofką życia, która postanowiła się zgodzić z wyższym autorytetem. Tym nie mniej nabądźmy nieco krytyki wobec samych siebie. Rozejrzyjmy się dokoła. Czy dziesiejsze matki często nie przypominają wypełnionych papką nicości kur? Śmiem twierdzić, że wiele takich w okół i nie narażając się nikomu, potwierdzam każdy ma prawo do swoich wyborów, do zajęć jakie darzy sympatią i nie wartościuję wyborów do bycia gdakającym ptakiem. Nie każdy ma ochotę po godzinach przewijania kupek, przecierania zupek, uganiania się za wrzeszczącymi, niezwykle ruchliwymi istotami, zajmować się intelektualnym rozwojem. No dajmy na to matka „A”…widzę ją często pchającą swój wózek do sklepu, później do parku, na zajęcia dla maluchów. Przypuszczam, że resztę czasu życiowego spędza, przyrządzając papki i obiad dla spracowanego męża. Tak właśnie zostałyśmy wychowane i tradycyjnie w roli strażniczki domowego ogniska osadzone. Ma się palić, nie tlić.
Dziecko to pretekst do zaniechania rozwoju? A owszem i o ile się w sprawie orientuję taki właśnie rodzaj kobiety “wózkowej” był nam wszczepiany od wieków. Samorozwój to wymysł ostatnich lat, przyszedł wraz z demokracją i wyzwoleniem myśli, otwarciem horyzontalnym na świat. Ma stosunkowo młodą historię więc wina nie leży po stronie tych, co gdakają a tych co gdakania te kury nauczyli. Osobiście jestem” wózkową” czytającą książkę…okazjonalnie przyznaję bo w kojcu dziecka na spacerze trzymać nie mogę i uwagę muszę skierować czasami w stronę potomstwa. Do tego podczas drzemki kurcząt, oddaję się pasji pisania, czytania i oglądania tego, co straciłam w ciągu niezwykle wypełnionego papką dnia. Aczkolwiek wózkowe z agresywnym nastawieniem spotykam na swej drodze codziennie. Muszę przyznać, że znacznie więcej wśród nich Brytyjek, szczególnie tych, które ledwo pokończyły szkoły, a pracą się nie zhańbiły bo po co. Benefity bowiem się bardziej opłacają. Panoszą sie paskudnie, przepychają swoje wózki, kokoszą się ze swoimi papierosami z zębach, wrzeszczą na kurczęta tak, że aż w dołku ściska. Do tego ich liczne dzieci wlaczące o uwagę…o zgrozo!
Istotnie wśród pań z Zachodu z książką w ręku się nie spotkałam. Jednak jako pani ciekawska często zaglądam do internetu w poszukiwaniu ciakawych pań, projektów i produktów. Jak się okazuje 90% najbardziej inwencyjnych gadżetów dla dzieci to wytwory mam właśnie. Zatem na ile słowotok nie ma znaczenia, na ile magma słów nie jest inspirująca a pchanie wózka jest bezproduktywne? Projekty powstają, sukcesy odnoszą a wciąż pozostają ”wózkowymi”… To swoisty fenomen. Jeśli kobieta rozpoczyna biznes, często zapłonem takiego przedsięwzięcia jest właśnie ciąża, a potem mali użytkownicy wózków. Dla nich i dzięki nim, wiele mam tworzy i robi to doskonale.
Sama w czasie drugiej ciąży postanowiłam ukończyć drugie studia, w trzeciej zabrałam się natomiast za robienie prawa jazdy. Niestety to drugie zakończyło się niepowodzeniem ze względu na mój stan, ale zaistniało zjawisko zapłonu do samorozwoju właśnie. Kurczęta bowiem są siłą motywacyjną! Nie czuję się wybrańcem losu ze względu na matczyny status społeczny, a raczej jako dumna mama moich doskonałych dzieci. I owszem domagam się tolerancji dla tych, którzy takiej w sobie nie mają dla nikogo, dla matki, dla dziecka, dla innej rasy, dla innej narodowości. Każdy bowiem stan ducha czy ciała ma swoje przywileje i prawa. Matce z dzieckiem krzesła ustepuję, w kolejce przepuszczam panią z wrzeszczącym dwulatkiem bo wiem, że w tym momencie matka nie myśli o niczym innym, tylko jak zakończyć sklepową przygodę i zamknąć kurczę. I takiego rodzaju toleracji Panie Profesorze mamy prawa się domagać. Bowiem dziecko to istota niezależna ale za nią odpowiadamy, zatem potrzebujemy nieco zrozumienia w kwestiach życia społecznego. Każdy wiek ma swoje prawa.
Ptasia migracja
Zatem a’propos emigracji okołołonowej się wypowiem. Pan Profesor z pewnością nie ma instynktu macierzyńskiego więc nie bardzo zdaje sobie sprawę z tego o czym powiada. Zatem migracja w celach rozrodczych to przywilej ptasi, nie ludzki. Człowiek zwany „homo sapiens” ma tendencje do identyfikacji społecznej, do tworzenia kultury, tradycji i czerpania z niej gaściami. Rozumiem, że pan Mikołejko sugeruje, że wózkowe akurat tego instynktu do socjalizacji się w imię kultury nie posiadają. A tu pana zawieść muszę. Żyję na świecie już odpowiednio długo i spotkałam tak wiele emigrantek, że mogę panu w twarz wykrzyczeć, żadna z nas nie jest ptakiem! Otóż nie przyjechałyśmy tu w celu tworzenia rozbudowanego gniazda, nie zapuszczamy korzeni, żeby obrabować obcych. Tak się tylko składa, że nasze hormony i instynkty w tychże krajach mogą być zaspokojone, w czasie kiedy w Ojczyźnie ciąża powoduje płacz i zgrzytanie zębów. Wiele z nas tworzyło i tworzy różnogatunkowe sztuki społeczne, jednocześnie wciąż podążajac za naszymi matczynymi instynktami. Czy dzieci to alibi, żeby nie pracować? Zapraszam do jednego z naszych emigracyjnych małych Ojczyzn do naocznego sprawdzenia jaką cenę płacimy za to, że wybrałyśmy inne kraje na życiowe schronienie. Czy mógłby Pan porzucić swoje korzenie, każdego dnia walczyć z tęsknotą a w razie doczekania się owego kontrowersyjnego potomstwa nie mieć się z kim dzielić tą radością, nie mieć babci do poniańczenia, nie mieć przyjaciół ze wspólnymi wspomnieniami, świeżych pierogów i rosołu niedzielnego? Czy naprawdę myśli Pan, że w celu płodzenia któraś z nas udałaby się do innego kraju i zdecydowała o takim losie? Otóż mówię wprost- NIE. Polska trzyma po prostu macice na wygnaniu albo raczej w klatkach. Trójka dzieci w małej wiosce to wyrok po prostu. Skazanie na życie w ubóstwie, gdzie o kulturze wyższej i o rozwoju mowy już nie ma bo jest walka o przetrwanie. Piramida Maslowa się kłania…Zatem rozrodczość emigracyjną lepiej pozostawmy w spokoju bo jak uderzymy w stół, nożyce na pewno się odezwą…Tym razem mogą być bardzo ostre i przyciąć nieco wizerunek matki na Obczyźnie, nieopacznie obnażając przywary rodzimej prokreacji.
Z „wózkowym” pozdrowieniem,
Gosia Szwed
Zdjęcia: internet