Nie warto czekać do ostatniej chwili
            Dwa tygodnie temu, pisząc recenzję  filmu „Łono” (http://www.lejdizmagazine.com/2012/09/obiady-czwartkowe-kultura-womb-kino-na.html), starałam się was drogie Lejdiz nakłonić do refleksji nad ofertą, jaką daje nam przyszła medycyna, czyli nad klonowaniem. Swoją drogą, ciekawe czy faktycznie pomyślałyście o tym temacie chwilę dłużej…
Dzisiaj znów będzie o dzieciach, a szczególnie o jednym, jeszcze nienarodzonym maleństwie i jego mamie, którzy przez cały czas trwania filmu wzbudzać będą przeróżne emocje w wielu otaczających ich ludziach.

            Rose (znana z wielu produkcji Carey Mulligan) przez cztery lata liceum obserwuje pewnego chłopaka, stara się by ich spojrzenia się spotykały, obserwuje go, ale nie ma odwagi podejść do niego i porozmawiać. Okazało się, że „podpatrywany” przez nią chłopak – Bennett (grany przez Aarona Johnsona) również od jakiegoś czasu się nią interesował i miał podobny problem z przełamaniem swojej nieśmiałości. Po tak długim czasie, korzystając z ostatnich chwil ich obecności w szkole, ponieważ oboje mają już wybrane uniwersytety, na które pójdą, Bennett decyduje się odezwać do Rose. Skutkuje to bardzo miłym wieczorem, a nawet czymś więcej. Wszystko byłoby jak romantyczna opowieść, gdyby nie nagła śmierć 18-latka, który odwożąc swoją ukochaną zatrzymał się na środku drogi, by powiedzieć jej jak bardzo ją kocha.

            Rodzice Bennetta – Grace i Allen Brewer (w tych rolach aktorzy, których nie trzeba szerzej przedstawiać – Susan Sarandon i Pierce Brosnan) nie potrafią sobie poradzić z tak wielką stratą. Matka cały czas próbuje dotrzeć do mężczyzny, który po spowodowaniu wypadku jej syna leży w śpiączce. Ojciec natomiast stara się być jej podporą, dlatego nie pokazuje na zewnątrz jak bardzo cierpi. Oboje mają jeszcze jednego syna Ryan’a, który z jednej strony zawsze chciał pozbyć się starszego i uznawanego za lepszego brata, ale z drugiej nie może się pogodzić z tym, że jak Bennett umierał to on leżał naćpany w swoim pokoju.

            Mijają trzy miesiące i sytuacja w domu Brewerów nadal jest równie trudna i napięta jak w momencie śmierci ich syna. W takim właśnie momencie do rodziny stara się wejść jeszcze jedna osoba – Rose, która obwieszcza wszystkim, że jest w ciąży z Bennettem. Jej pojawienie się na pierwszy rzut oka nic nie zmienia, a nawet zaognia sytuację między Grace, Allenem i nią. Dopiero po dłuższym czasie wszyscy przekonują się, że noszone przez Rose dziecko może być czymś wspaniałym – jakby darem, ukojeniem, pewnego rodzaju rozwiązaniem.

            Film „The Greatest” w reżyserii Shana’y Feste pokazuje z jak ciężką sytuacją musi zmierzyć się rodzina, która traci swoje dziecko, a po chwili zyskuje inną osobę, która staje się dla nich równie ważna. Podczas oglądania przekonujemy się również, że tak naprawdę nie opłaca się czekać do ostatniej chwili, żeby się na coś odważyć, bo wtedy może być już za późno. Chciejmy wierzyć w swoje siły i czasem ryzykujmy, bo zdecydowanie warto! Polecam!
Tekst: Magdalena Smolarek
Zdjęcia: internet