-12 mila-
W życiu nie tylko trzeba umieć walczyć. Trzeba jeszcze umieć zwyciężać.
Klientów w poniedziałek było jak na lekarstwo. W efekcie pracowałam tylko przez trzy godziny. Skończyłyśmy z Jowitą pracę o 14:00 i wybrałyśmy się na herbatę do sąsiedniej kawiarni. Pożyczyła mi swój aparat fotograficzny. Zależało mi na tym, żeby pokazać rodzinie choć znikomą cząstkę mojego życia w Londynie. Zdjęcia są z pewnością jakąś namiastką rzeczywistości. Pojechałam prosto na Oxford Street, którą zeszłam wzdłuż i wszerz w poszukiwaniu zegarka. Pomyślałam, że żeby prezent był naprawdę osobisty i wyjątkowy, to powinno być coś na nim wygrawerowane.
Po powrocie do domu zastałam w kuchni naszych nowych współlokatorów – dziewczynę i chłopaka z Chin. Przyjechali do Londynu na studia, nie mieli zamiaru tutaj pracować. Było w trakcie gotowania obiadu – kawałków posolonej wieprzowiny z czymś co przypominało wysuszone grzyby, marchewki z groszkiem i kleisty ryż. Ulaș i Çağrı na widok tej uczty prawie, że wyskoczyli przez okno. Faktycznie, zapach niczym nie doprawionej wieprzowiny nie należał do zachęcających, a dla Muzułmanów miało to dodatkowe konotacje religijne.
We mnie jak zwykle odezwała się ciekawość innych kultur i języków, a nowi znajomi z chęcią odpowiadali na pytania, którymi ich zasypywałam. Dowiedziałam się wielu ciekawych rzeczy na temat istniejących antagonizmów pomiędzy Chinami i Japonią, o sytuacji ekonomicznej Chin i o tempie zmian jakie tam zachodzą. Mimo komunistycznego ustroju od dwudziestu lat utrzymuje się tam dodatni wzrost gospodarczy.
Jak na pasjonata języków obcych przystało, nie osierociłam również tematu języka chińskiego. Poprosiłam o napisanie swojego imienia w ich alfabecie. Dowiedziałam się, że cząstka „li” oznacza piękno i kobietę. Każdy czytając moje imię KA-RO-LI-NA dowiedziałby się z niego, że należy ono do dziewczyny. Z ciekawości poćwiczyłam pisownię swojego imienia i sama zdumiałam się widząc zdumienie ślicznej Chinki z długimi falowanymi włosami oraz jej kolegi. Zapytali czy wcześniej uczył mnie ktoś pisać po chińsku. Zapytałam czy według nich byłabym w stanie nauczyć się tego języka. Odpowiedzieli, że są o tym przekonani. Nauczyli mnie jeszcze jak się pisze i mówi „cześc” i „jak się masz” oraz kilku innych wyrazów. Na tym zakończyłam naukę bo chińskie znaki wydawały mi się niezwykle trudne. Jednak turecki jeszcze dwa lata temu również był dla mnie wręcz językiem z kosmosu.
Ostatnimi czasy pociągały mnie języki zbudowane na bazie niełacińskiego alfabetu takie jak arabski czy japoński. Bardzo często otrzymując od klientów karty kredytowe, przyglądałam się arabskim czy chińskim podpisom na rachunkach. Było w tym coś magicznego. Gdyby tak umieć odcyfrować te jedne z najstarszych języków świata. Wykładowcy zawsze nam powtarzali, że prawdziwy filozof powinien znać starożytną grekę i język arabski, bo większość cennych dzieł filozoficznych została napisana właśnie w tych językach. Nowi lokatorzy pocieszyli mnie, że jeśli nauczę się 800 znaków to nauka chińskiego pójdzie mi już z górki. Z tą jakże pocieszającą wiadomością poszłam do swojego pokoiku na górze.
Myślałam już tylko o wyjeździe do Turcji. Delektowałam się myślą o tym, że znów będę w Stambule. Każdy lot w to miejsce był dla mnie niezwykłym, wręcz transcendentalnym przeżyciem. Świadomość, że tyle cywilizacji i kultur zamieszkiwało to miejsce, nie była tylko świadomością, ale faktem, którego efekty widoczne są po dziś dzień. Moment, w którym samolot zbliżał się do lądowania, widok cieśniny Bosfor, potem licznych minaretów i tej charakterystycznej architektury wywoływał moją nieopisaną radość i trudny do wytłumaczenia niepokój. To miasto ma w sobie coś, co przyciągało mnie do siebie jak magnes, a jednocześnie kazało zachować respekt. To w tym miejscu spędziłam dwa dni podczas moich pierwszych wakacji w Turcji, tutaj wyruszyłam na dwa miesiące w poszukiwaniu szczęścia i w celu nauki języka tureckiego. Miasto tysiąca minaretów i nie mniejszej ilości tajemnic. Dla mnie zawsze pozostanie lądem, gdzie słońce jest ognistą kulą, a księżyc diamentowym sierpem.
Z czasem zaczynałam być coraz mniej cierpliwa w stosunku do klientów. Momentami miałam wręcz ochotę ich wszystkich wymordować. Takie myśli i uczucia są nieuniknione jeśli pracuje się 50 godzin tygodniowo na wysokich obrotach. To był mój sposób na odreagowanie. Wiele osób zadawało absurdalne pytania, były skrajnie niezdecydowane lub skarżyły się, że serwowany chleb ma temperaturę 58°C, a nie 60°C. Ciężko pracowałam i nie miałam ochoty wysłuchiwać tych wszystkich uzasadnionych i nieuzasadnionych pretensji. Coraz częściej uciekałam za bar. Barmana przynajmniej nikt się nie czepiał. Dowiedziałam się, że dzień, w którym lecę do Turcji jest dniem rozpoczęcia się Ramadanu – wielkiego postu Muzułmanów. To trzydzieści dni będące czasem duchowej refleksji i stronienia od używek. Cieszyłam się, że zobaczę inne oblicze Turcji. Skupionej, uduchowionej i z pewnością głodnej. Uznałam, że w końcu też mogę pościć. W końcu to dobry sprawdzian siły woli i przewagi ducha nad ciałem.
Szef zażyczył sobie w „Sofrze”- nargili (fajki wodnej). Zostały wobec tego zakupione dwie sporej wielkości fajki wodne i cały zestaw wielosmakowych tytoni. Mój grafik na następny tydzień był rozpisany codziennie od 11:00, bez dnia przerwy.
-13 mila-
Złość w konfrontacji z dobrocią zawstydza się.
Miałam przed sobą cały tydzień, siedem zapowiadających się identycznie pod rząd dni. Do końca sierpnia zostało już niewiele czasu, żyłam nadzieją, że 25 dni września minie bezboleśnie i niezauważalnie. Wydawać by się mogło, że przez ten czas już nic specjalnego się nie wydarzy jednak mylić się jest w końcu rzeczą ludzką. Nad Özgürem, a właściwie w jego głowie widocznie znów zaczęły gromadzić się czarne chmury bo coraz częściej czepiał się mnie bez powodu. Raz przychodził rankiem w skowronkach, innym zaś razem usilnie starał się bombardować dobry humor innych swoimi jakże zabawnymi i porażającymi błyskotliwością docinkami. Nie bawiły nikogo poza ich autorem. Wszyscy byli zachwyceni zegarkiem, który kupiłam na prezent, ale manager jako jedyny wyraził swoją niekrytą dezaprobatę w stosunku do mojego wyboru. Stwierdził, że zegarek jest zbyt elegancki, mało sportowy, a tak w ogóle to go przepłaciłam. Inny Turek skomentował tę wypowiedź w ten sposób, że osoba z taktem nigdy by czegoś podobnego nie powiedziała bo choćby ten zegarek kosztował nawet 5,000£ albo tylko 5£ to jest to prezent. Co jakiś czas przejeżdżał koło naszej restauracji śmieszny mały samochodzik, z którego wydostawały się na całą okolicę bańki mydlane piosenki. Uważałam, że fruwające w powietrzu bańki były bardzo romantyczne. Na to Özgür odpowiedział, że kierowca tego zabawnego wehikułu śpiewa dużo ładniej od Adila. Oprócz tego nie raz , ale kilka razy pytał czy mój chłopak już uderzył mnie kiedyś w twarz. Kiedy odpowiedziałam, że jest przeciwnikiem tego typu zachowania w stosunku do kogokolwiek, z uśmieszkiem stwierdził, że przekonam się po ślubie. Stosunki między nami uległy załamaniu kiedy odesłał mnie pewnego dnia bez powodu do domu. Nasza barmanka Gökçe skończyła swoją pracę więc ją zastąpiłam. Manager wydał mi polecenie żebym opuściła bar i zajęła się nakrywaniem stolika bo zastąpi mnie Orkun. Rzuciłam więc wszystkie będące w trakcie realizacji zamówienia i zajęłam się wyznaczonymi obowiązkami. Orkun nie wiedząc, które napoje zostały wydane, a które nie poprosił mnie o pomoc. Podeszłam do niego dosłownie na sekundę i wskazując wydrukowaną karteczkę powiedziałam, że został tylko jeden smoothie do wydania. W tym momencie na moje piekielne szczęście jak oparzony wyskoczył zza rogu Özgür i kierując pretensje do mnie, prawie że z obłędem w oczach zapytał, dlaczego nie nakrywam stolika. Próbowałam wytłumaczyć, że to barman prosił mnie o pomoc, ale ten w ogóle nie czekając na wyjaśnienia kazał mi iść do domu. Krew się we mnie zagotowała. Poczułam do niego wstręt i nienawiść. Niesprawiedliwość jest wyjątkowo bolesna. Trzaskając wszystkimi napotkanymi po drodze drzwiami, przeklinając i prawie płacząc, wybiegłam bez pożegnania tylnym wyjściem. Następnego dnia nie powiedziałam mu nawet „dzień dobry” i nie miałam ochoty na inną oprócz służbowej rozmowy. Miałam przez cały dzień popsuty humor, a czas ślimaczył się i ciągnął niczym guma arabska. Jednak czas leczy rany. Kolejnego dnia moje morale było już w lepszym stanie. Wszystko dzięki Bonie i Ömerowi, Jowicie, Gökçe i Orhanowi. Wyszłam na przerwę. Siedziałam sobie w naszym pokoju pracowniczym na piętrze podczas kiedy do pomieszczenia wpadł Özgür. Przerzucał jakieś pudełka, czegoś szukał. Podejrzewam, że sam nie wiedział czego. Spokojnie sobie siedząc nie zwracałam na niego uwagi. Wreszcie odezwał się do mnie pytając jaki jest mój problem. Powiedziałam, że nie mam żadnego. On na to, że jest we mnie jakiś problem, to znaczy, że jest ze mną coś nie tak, następnie zapytał jak oceniłabym swoją pracę na 100 punktów. Nie chciałam udzielać odpowiedzi na to pytanie, bo to było jedno z pytań, na które nie należało jej udzielać. Odpowiedziałam, że to zależy od dnia, ale generalnie na 75%-80%. Oczywiście potrząsnął głową w geście negacji. Taka też była moja prognoza. Mój względny spokój nakręcał go jeszcze bardziej, ale nic nie mogłam poradzić na to, że czyjaś głupota i zacietrzewienie wcale nie wywoływały we mnie gotowości do walki. Z góry wiadomo, że walka z głupotą jest porównywalna do walki z wiatrakami przy użyciu drewnianej szabelki.
Powiedział, że nikt tutaj nie może się ze mną dogadać. Zdziwiona poleciłam mu żeby skonfrontował tę wyssaną z palca opinię z Ömerem czy Orhanem bo oni sądzą coś zupełnie innego. Znając moje relacje z innymi pracownikami podkreślił, że to on jest managerem i to głównie z nim mam się dogadywać. Prawda była taka, że miałam dobry kontakt z: począwszy od zmywającej naczynia Josi, której zawsze robiłam caffe latte, poprzez kelnerów, skończywszy na kucharzach. Doszedł do wniosku, że niczego się do tej pory nie nauczyłam i źle wykonuję swoje obowiązki, poza tym trzeba mi ciągle przypominać, co w danej chwili jest do zrobienia. Poza tym zależy mi wyłącznie na wypracowaniu jak największej liczby godzin i zarobieniu pieniędzy, i że nie liczy się dla mnie dobro firmy. Jeśli dźwiganie ośmiu butelek z winem na raz, noszenie kartonów z napojami, taszczenie kilkuset przywiezionych z pralni obrusów i serwetek, bieganie w tą i z powrotem po schodach, upieczenie całej blachy ciasta specjalnie dla pracowników, nie było dla niego efektywną i wskazującą na poświęcenie pracą, a wręcz na miłość do „Sofry”, to ten człowiek był niespełna rozumu. Sama Jowita radziła mi żebym przestała dźwigać całe kontenery z wodą bo szkoda mojego kręgosłupa. Sama brała po 3 butelki i miała rację, ale ja wolałam pokonać dystans kilkunastu schodów raz, a nie pięć razy. Kolejną wymówką było to, że z Jowitą porozumiewał się w mig, a ja podobno w ogóle nie patrzyłam mu w oczy przez co musiał dojść do mnie żeby coś mi przekazać. Doszedł też do wniosku, że mój duch był w innym miejscu niż ciało. Wiele wykonywanych przez nas czynności stawała się mechaniczna jak krojenie chleba czy zabieranie brudnych talerzy ze stołu. Nie wiem czy oczekiwał żebym rozmawiała z torebką od herbaty, którą wkładałam do szklanki, a może pytała widelec czy wygodnie mu się leży na resztkach jedzenia? Jego uwagi były dla mnie rodem z paranoi. Oczywiście nie ujawniałam przesuwających się w mojej głowie klatka po klatce myśli. Zapytałam tylko dlaczego jego duch również był nieobecny, bo w ostatnim czasie mało się śmiał i chodził głęboko zamyślony, a nawet zatroskany. Usłyszałam na to w odpowiedzi, że powodem tego jestem ja i moja zła praca. Czasami żartowaliśmy sobie z pracownikami, że życie Özgüra jest do tego stopnia podporządkowane „Sofrze”, że nawet w wolne dni od pracy zabiera do domu kasetę z nagraniami z kamer przemysłowych i sącząc kawę ogląda minuta po minucie „wydarzenia” z restauracji. Być może nie do końca były to tylko nasze złośliwe docinki.
Dodał jeszcze, że chcę dużo pracować, ale jak on może mi wpisać dużo godzin w grafiku skoro pracuję tak beznadziejnie. Nie rozumiem wobec tego dlaczego w tym tygodniu nie dostałam nawet jednego dnia wolnego. Kazałam mu wymienić przykłady rzeczy, których do tej pory nie zdołałam pojąć lub których się nie nauczyłam. Powiedział, że jest ich całe mnóstwo, po czym nie był w stanie wymienić niczego. Miałam na końcu języka, że ja tu pracuję od dwóch miesięcy, a on mieszka w tym kraju od sześciu lat i do tej pory popełnia niewybaczalne błędy z zakresu pisowni i gramatyki. Kiedyś zwróciłam mu uwagę, że słowo „miejsce” jest niepoliczalne wobec tego nie można powiedzieć „są miejsce” tylko „jest miejsce”. Podobny błąd zrobił kiedyś w książce rezerwacji. Na koniec podsumował, że nie wie co będzie, kiedy on wyjedzie do Stambułu. Naprawdę nie wiem co to będzie bez Özgüra. Firma splajtuje, a w najlepszym wypadku przeżyje czas regresji i strasznej stagnacji, pozbawiona napoleońskiej strategii, mózgu wskazującego stoliki, na których jeszcze nie znalazł się humus, oliwki i chleb.
Wszyscy następnego dnia pytali czego chciał ode mnie Özgür. Mieli niezły ubaw, kiedy im to wszystko opowiedziałam. Wtorek był dniem cudownym bo kierownik miał wolne. W tym dniu już nikt nie zwracał się do mnie inaczej tylko per „zły pracownik” powtarzając, że i tak wszyscy wiedzą, że nic w tej firmie nie robię.
Niedługo po stresujących dla mnie wydarzeniach i braku komfortu spowodowanego świadomością, że się z kimś nie dogaduję w pracy, zdarzył się wieczór, że wyszliśmy z Özgürem z restauracji o identycznej porze. Razem szliśmy do stacji metra i jechaliśmy wspólnie jeden przystanek. Ja do Baker Street, gdzie się potem przesiadałam, a on gdzieś dalej Jubilee Line. Rozmawialiśmy o komplikacjach w podróżowaniu samolotami, które były spowodowane zagrożeniem terrorystycznym. Siedzieliśmy w metrze naprzeciwko siebie i jak na dłoni widziałam całą uczuciową biedę, całe nieszczęście tego samotnego człowieka. Jego spojrzenie momentami naprawdę wzbudzało litość. Problem w tym, że swoje problemy przelewał na innych w formie nielogicznego zachowania, uszczypliwości i dziwnych ataków złości. Niedługo trzeba było czekać na potwierdzenie moich słów kiedy zapytał mnie, czy ja w ogóle czytam książki, bo jakoś nigdy nie zauważył żebym w czasie przerwy czytała. Pomyślałam to, co sobie pomyślałam i odpowiedziałam, że owszem, w czasie przerw w pracy czytam, ale przeważnie gazety. Tak się składało, że miałam jednak przy sobie jedną książkę i wyciągnęłam zbiór tekstów po francusku. Zaczął się więc dopytywać na jakim poziomie jest mój francuski… Uważam, że ten człowiek miał poważne usterki w kryterium oceny siebie i innych ludzi. Nie potrafiłam też pozbyć się wrażenia, że był zazdrosny. Zazdrosny o szczęście.
Kroiłam chleb po raz setny. Zadając pytania słyszałam od klientów wciąż te same odpowiedzi. Marzyłam o tym, żeby wreszcie znaleźć się razem z rodziną i przyjaciółmi. Dzień po dniu obserwowałam życie moich kolegów z pracy. Snuli wiecznie niespełnione plany, że jeszcze trochę i wrócą do Turcji, a przynajmniej znajdą sobie lepszą pracę od bycia kelnerem. Powtarzali, że jeszcze trochę i zmienią swoje życie, zrobią krok do przodu. Za chwilę jednak spostrzegali, że to samo sobie obiecywali rok i dla lata wcześniej. Wiele osób zauważało, że Londyn jest miastem, z którego po jakimś czasie chce się już wyjechać, ale jakoś dziwnym trafem utyka się w nim jak na wyspie, z której nie kursują statki ani samoloty. W oczach niektórych z moich londyńskich znajomych- Turków dostrzegałam zagubienie. Mieć trzydziestkę na karku, spędzać większość czasu w restauracji jako kelner, w dodatku nie mieć nawet dziewczyny było rzeczywiście przykre. Cieszyłam się, że ja nie musiałam poświęcać swojego życia dla Londynu. Nie musiałam walczyć o wizę ani zaczynać nauki języka od zera, jak niektórzy. Przyjechałam do tego miasta w czerwcu i wkrótce miałam je opuścić. Przed nadejściem tego momentu czekała mnie jednak jeszcze jedna przeprowadzka. Ulaş przekazał mi, że w Niedzielę ma do mojego pokoju wprowadzić się Chinka. W sobotę miałam w pracy wprawdzie aż dwie i pół godziny przerwy, ale żeby wypracować chociaż osiem godzin musiałam zostać w restauracji do 22:30. W efekcie dotarłam do domu około północy. Padnięta przenosiłam swoje ubrania na dół, do salonu, gdzie stało moje łóżko.
Ten duży pokój zamieszkiwało dwóch braci – Ulaş i Çağrı więc można sobie wyobrazić jak wyglądał. Ich ubrania i kosmetyki były porozrzucane po wszystkich kątach. Rzeczy w szafie były skotłowane . Na szczęście udało mi się znaleźć jedną wolną półkę. Bracia wrócili z pracy w środku nocy. I tutaj mała dygresja – prawdę powiedziawszy od początku nie przepadałam za Ulașem. Zachowywał się jak babska plotkara. Czerpał wyjątkową przyjemność z obgadywania jakiejś osoby w jej obecności, korzystając z tego, że ta nie zna jego języka. Podejrzewałam, że moja osoba również nie pozostawała bez komentarza, ale w dniu przeprowadzki przekonałam się o tym na 100%. Ulaș nie wiedział, kiedy dokładnie się przeniosę. Wchodząc do pokoju przekazał bratu wiadomość tonem dezaprobaty, że w pokoju jest niespodzianka, po czym zaczął wyrażać negatywne opinie na mój temat oraz niezadowolenie, że przeniosłam się już w sobotę wieczorem. Udawałam, że śpię. Opowiadał jakieś bzdury bez ładu i składu. Obgadywał mnie w podobny sposób, co Chinkę Linę ilekroć wchodziła w jego obecności do kuchni. Z kolei jego brat Çağrı żywił wyjątkową niechęć, a wręcz nienawiść do Kurdów. Poruszając ten temat za pierwszym razem nie miał zielonego pojęcia, że wielu moich przyjaciół z Turcji to z pochodzenia Kurdowie. Trochę się speszył kiedy mu o tym powiedziałam. Jednak nie na długo bo temat ten wrócił na tapetę jeszcze kilka razy i wywoływał u Çağrı dużą dawkę negatywnych emocji. Raz wręcz wskazując na odcień swojej skóry powiedział, że to jest kolor skóry rodowitego Turka. Uważał, że całe zło, które ma miejsce w Turcji jest wyłącznie dziełem Kurdów. Nie podejmowałam z nim tego tematu bo nie było warto. Starałam się tylko stonować jego wypowiedzi. Był młodziakiem, który powtarzał wpojone przez swoje najbliższe otoczenie hasła. Utożsamiał mniejszość kurdyjską wyłącznie z organizacją PKK, która była sprawcą wielu zamieszek i wybuchów bomb na terenie całej Turcji. Kurdowie, których znałam byli przeciwko złu i agresji jak każdy normalny człowiek. Kochali Turcję i to ją uważali za swoją ojczyznę nie widząc powodu dla którego miałoby powstać odrębne państwo, Kurdystan. Faktem jest jednak, że prawa Kurdów jako mniejszości są w Turcji ograniczone. Mimo ich obecności w życiu politycznym, artystycznym i na wielu innych polach, to mówienie po kurdyjsku na ulicy czy głośne poruszanie tematu tabu wiąże się z pewnym ryzykiem. Çağrı zachłystywał się swoim bezsensownym słowotokiem, a ja zastanawiałam się dlaczego niektórym ludziom tak ciężko jest uszanować odrębność kulturową i zwyczajową innych. Nie wspominając o radości z tego, że świat jest dzięki temu barwny. Wrzucanie wszystkich Kurdów do jednego worka razem z PKK było dla mnie równie niesprawiedliwe, co łączenie islamu z terroryzmem. Niedziela była ostatnim dniem przed wylotem Özgüra do Turcji. Skończył pracę o 17:00, do tego Bona zadzwonił, że nie przychodzi. Ruch był ogromny i wcale nie słabł. Pracowaliśmy w trójkę z Ömerem i Orhanem. Przepracowałam w tym dniu dziesięć i pół godziny. Po podsumowaniu całego tygodnia okazało się nawet, że pracowałam więcej niż Ömer.
Tekst: Karolina Markocka, „17 mil w Londynie”
Zdjęcia: internet