„Zdecydowanie, w Anglii odpada cała walka polityczna. Kontekst jest różny. Wielorakość jest oczywista (…)”-Marta Konarzewska
Marta Konarzewska jest absolwentką filologii polskiej na Uniwersytecie Łódzkim oraz podyplomowych gender studies na Uniwersytecie Warszawskim. Przez siedem lat uczyła języka polskiego w łódzkich liceach. Jej niestandardowe metody nauczania obejmowały m.inn. regularne wizyty w kinie czy teatrze. Uwielbiana przez młodzież, straciła pracę po ujawnieniu swojej orientacji i wystąpieniu w obronie kilku uczennic. Wicenaczelna nieregularnika „Furia”, współpracuje z „Krytyką polityczną” i kilkoma wydawnictwami jako redaktorka. Kilka lata temu na łamach „Gazety Wyborczej” ujawniła, że jest lesbijką. Ma 35 lat. Współautorka książki „Zakazane miłości”, redagowała „Moment niedźwiedzia” Olgi Tokarczuk.
Wielokulturowość i wielokolorowość to zdecydowanie pierwsza z wielu różnic, jaką widzi Polak po przybyciu do Anglii. Nikogo nie dziwi taksówkarz w turbanie, czarnoskóry lekarz Nigeryjczyk, sprzedawczyni z Pakistanu czy sąsiad z Barbados. Ani Kościół Świadków Jehowy obok buddyjskiej świątyni. Jeśli ktoś ogląda się na ulicy za dwoma mężczyznami trzymającymi się za ręce, to najprawdopodobniej przybysz z Europy Wschodniej. Ale w Polsce, która nadal jest „mono” też coś powoli się rusza. Rozmawiam o tym z Martą Konarzewską, nauczycielką, która chciała londyńskiej wolności w polskiej szkole. Marta Konarzewska- działaczka, prześladowana przez homofobiczną część polskiego społeczeństwa- o życiu, twórczości i fascynacji Anglią…
[columnize]
Anna Dobiecka: Przyjechałaś do Londynu, który, jak twierdzisz, uwielbiasz. Jesteś pierwszą i jedyną, jak na razie, nauczycielką, która publicznie ujawniła swoją orientację seksualną. To zaoowocowało twoją „śmiercią” w zawodzie nauczyciela w Polsce. Dlaczego więc nie przeprowadzisz się do Anglii? Tu prawdopodobnie mogłabyś uczyć języka polskiego bez przeszkód.
Marta Konarzewska: – Aż śmiercią to nie (śmiech). Ale to prawda – przygnieciona mobbingiem, byłam zmuszona zrezygnować z uczenia w publicznej szkole w Łodzi. Nie tyle za sprawą orientacji seksualnej, co poglądów. W polskiej szkole rządzi niestety hipokryzja. Jak „dobrze” trafisz, możesz sobie być lesbijką czy transem, byle po cichu. Nikt cię „nie wyda”, bo a) dyrekcja jest przekonana, że „to” (homo) szkole szkodzi, ale b) ma świadomość, że jawność sytuacji będzie wymagała decyzji. Wyrzucić Cię nikt nie ma prawa, ale nie wyrzucić też kiepsko, bo na głowie Kuria. To już lepiej wyciszać. Po całej sprawie w Łodzi były różne reakcje. A ja dostałam pracę w Wielokulturowym Liceum Humanistycznym im. Jacka Kuronia. Prowadziłam tam seminaria literackie. Nie musiałam aż do Londynu, chociaż mnie fascynuje.
– Skąd twoja fascynacją Anglią i jej kulturą? Od kiedy? Dlaczego akurat Anglią?
– Nie tyle Anglią, co właśnie Londynem. Pierwszy raz tu byłam na początku liceum, w szkole językowej. Zakochałam się w Soho, w tych uliczkach. W metrze. Zakochałam się estetycznie. I zakochałam się też w języku – w jego różnorodności. Że nie ma wspólnego, obowiązującego akcentu. Że tyle akcentów, ile ulic. Tyle twarzy. Różnych. Jasnych, ciemnych. Do tej pory, jak wracam stąd do Polski, to się dziwię: o rany, wszyscy są biali!
A potem zakochałam się dosłownie. W dziewczynie, która ma angielskie korzenie (ojciec był Anglikiem, a mama Polką). Poznali się w Anglii, w latach 70. i on za nią przyjechał do Łodzi. Szaleństwo. Zrobił tam sobie małą Anglię. Kierownica po prawej stronie, BBC. Ona chyba nie chciała wyjechać…
Mówi się, że „najmłodsza” emigracja, ta tuż po otwarciu granic dla Polski jest pierwszą, która nie „musi”, tylko „chce”. Mało kto jednak pamięta, że istnieje też grupa emigrantów, która właściwie musiała wyjechać, by żyć spokojnie i godnie, zarejestrować związek partnerski, a może i adoptować dzieci. To osoby nieheteroseksualne, które mają dość życia w polskim zaścianku. Jak myślisz, czy wiele osób wyjechało właśnie z tego powodu? Czy oceniasz to jako „ucieczkę”?
– Nie, absolutnie. Na tej samej zasadzie można by powiedzieć, że ja uciekłam z Łodzi do Warszawy. Znam kilka osób LGBT, które próbują wychowywać dzieci w Polsce. To się wiąże z ogromnym stresem. Trzeba wiele rzeczy ukrywać – w przedszkolu, na podwórku. Czasem przed otoczeniem, a czasem przed samymi dziećmi – dla ich dobra.
Nie uważasz się za działaczkę, ale twój publiczny coming-out zrobił więcej niż niejedna petycja czy manifestacja. Czy było trudno? I czy było warto?
– Było trudno i było warto. Nie jestem działaczką w sensie przynależności do konkretnego stowarzyszenia. Ale współdziałam z Kampanią Przeciw Homofobii, z różnymi festiwalami. Współorganizowałam marsze, manify i Dzień Milczenia (przeciw homofobii) jeszcze w Łodzi. W tym sensie na pewno jestem działaczką, i właśnie to działanie trzyma mnie w Polsce.
Co właściwie wydarzyło się 2 lata temu, tak w skrócie? Dlaczego musiałaś odejść z zawodu nauczyciela, który tak sobie ukochałaś?
– Ujawnienie to proces i jest skomplikowane. Ujawniasz nie tylko swoją orientację, ale fakt, że świat nie jest hetero, także ten szkolny. Dla niektórych to nie do przyjęcia. Niektórzy myślą, że to było proste: „ujawniła się i ją wyrzucili”. Nie. Ja samą swoją obecnością podkopywałam bezpieczne status quo. Najpierw pozwoliłam swojej klasie wychowawczej zadecydować, czy chcą się uczyć religii czy etyki (zamiast narzucać). Wybrali wraz z rodzicami etykę i był skandal. Potem chciałam ich zabrać na film „Niebieskoocy” (o rasizmie), dyrekcja nas nie puściła i był bunt rodziców (czyli znów niewygoda), potem jeszcze kilka podobnych sytuacji (na przykład moja uczennica pisała tekst o tolerancji na Olimpiadę z filozofii i dyrekcja chciała go ocenzurować – sugerowała, by pominąć homofobię, bo „nie żyjemy we Francji, w Polsce się takich tematów nie rusza”). Przeciążenie nastąpiło, kiedy grożono dwóm moim uczennicom grożono wydaleniem ze szkoły za to, że opublikowały w Internecie (na prywatnym blogu) zdjęcia quasi homoerotyczne. Tego było za wiele. Poprosiły mnie o pomoc i ja się za nimi wstawiłam. To się ciągnęło, one były bezradne, rodzice też. Wiedzieli, że nie wygrają z instytucją, póki nie pójdą do mediów. I poszli. A ja ich wsparłam. Tak się zaczęło. Mój coming-out był na końcu tej całej drogi. A książka to już początek następnej.
Jak myślisz, jak Wasza książka wyglądałaby w Anglii? Czy w ogóle by powstała? Podsumujmy: księża w UK mają żony, więc odpada zakazane uczucie do kapłana, związek z czarnoskórym mężczyzną w Anglii jest czymś powszechnym, agencje zajmujące się szukaniem rodzin adopcyjnych na swoich stronach www zastrzegają, że nie interesuje ich wyznanie, pochodzenie czy orientacja seksualna przyszłych rodziców, co oznacza, że akceptują związki jednopłciowe i zachęcają je do adoptowania dzieci…
– Zdecydowanie, w Anglii odpada cała walka polityczna. Kontekst jest różny. Wielorakość jest oczywista. Ale queer nie jest znów taki nowy – coś by się na pewno znalazło. Na pewno opisałabym dużo lesbijek, różnorodnych: buch, femme, tom boy, boi, tranny, trans lovers, o tym, czemu nie widać ich w Soho (to gdzie są?). I bi. Bi to temat wciąż pożądany w badaniach gender, bardzo trudny. I poliamorii. Gdyby to było w Anglii, szukałabym ludzi z Anglii. To oni złożyliby się na kształt książki.
Jak oceniasz współpracę z Piotrem Pacewiczem (dziennikarz, redaktor, współtwórca gazety Wyborczej), legendą bądź co bądź?
– Wspaniale. Uczyliśmy się nawzajem. On ode mnie teorii queer, a ja od niego – całej reszty. Warsztatu dziennikarskiego, redagowania. Nauczyłam się więcej, niż gdybym skończyła studia dziennikarskie!
Gazeta Polska po opublikowaniu relacji z twojego spotkania w warszawskim LO im. Narcyzy Żmichowskiej rozpętała burzę twierdząc, że namawiasz ludzi do zniesienia heteroseksualności i „perwersyjnie indoktrynujesz” nieletnich. Co tak naprawdę się wydarzyło?
– Było spotkanie wokół „Zakazanych miłości”. Wokół tematu LGBT i queer. Moderowane przez absolwentów szkoły i w obecności nauczycielki. Prawicowe media zawsze przedstawiają LGBT jako zagrożenie i monstrum. A dyrekcja szkoły trzeźwo odpowiada: to nie była indoktrynacja, a informacja. Jestem dumna i wdzięczna. Odpieranie tak nieprzyjemnych zarzutów wymaga klasy.
Jak zmienia się sytuacja osób nieheteroseksualnych oraz transgenderowych w Polsce? Jak oceniasz fakt, że do sejmu dostali się Robert Biedroń i Anna Grodzka?
– Jedno wiem na pewno. Społeczeństwo jest bardziej świadome i „do przodu”, jeśli chodzi o politykę równości niż sejm. Konserwatywny Kraków wybrał jako posłankę osobą trans, a sejm nie potrafi powstrzymać się od śmiechu, jak widzi gejowskiego posła na mównicy. Żenada. O prawdziwej zmianie będzie można mówić, jak wreszcie uda się przegłosować ustawę o związkach partnerskich. Jeśli to się stanie w tej kadencji, to będzie wielkie zwycięstwo. Bo na razie można tylko mówić o zmianach obyczajowych. A potrzebna jest polityczna.
Rozmawiała: Anna Dobiecka
Zdjęcia: prywatne archiwum
[/columnize]