-14 mila-

Mówisz, że nie możesz żyć bez filozofii? A ja twierdzę, że to filozofia nie może żyć bez Ciebie.
Kiedy w pobliżu nie ma było Özgüra, Ömer zmieniał się nie do poznania. Wydawał często bezsensowne polecenia tylko po to, żeby sobie móc porozkazywać. Działało mi to na nerwy. Kazał mi na przykład wyczyścić środkową część lustra, na którym dzieci poodbijały swoje ręce. Zauważyłam jednak, że packi były prawie wszędzie i wzięłam się za ich polerowanie począwszy od lewej strony. Gdy Ömer to zobaczył, zdenerwował się, że nie wykonuję jego polecenia w taki sposób jak sobie zażyczył. Tak było ze wszystkim. Pewnego dnia, jak to się dzieje bez przerwy, pojawili się goście przy dwóch stolikach. W naszym żargonie mówiliśmy, że pojawiły się dwa nowe stoliki. Kazał mi więc podać chleb dla numerów 71 i 64, co zrobiłam w odwrotnej kolejności. Ömer oczywiście znowu strasznie się złościł. Prawdziwe oblicze człowieka poznaje się wtedy gdy da się mu do ręki władzę. Jowita nazwała go małpką fiki-miki, co dokładnie odzwierciedlało jego zachowanie. Lubiłam Ömera, ale faktycznie momentami przesadzał i co gorsza, nie umiał zachować dystansu. Śmiałam się w duchu kiedy opowiadał klientom kawały, które bawiły wyłącznie jego samego.
Najlepsze w tym wszystkim było to, że na czas nieobecności Özgüra obowiązki managera przejął Orhan. On z kolei w większości sytuacji zachowywał spokój. Był jak stała niezmienna niezależnie od nastroju, dnia i pogody. Czasami miało się wrażenie, że ten człowiek nie posiadał nerwów, był ostoją spokoju. Wracając tamtego dnia do domu zobaczyłam na niebie księżyc – po raz pierwszy odkąd byłam w Londynie otulony łuną lisiej kity.
Środa była moim dniem wolnym – po 12 dniach niewolniczej pracy. We wtorek już ledwo trzymałam się na nogach i marzyłam tylko o tym żeby już iść do domu. W tym dniu po raz pierwszy przydarzył mi się mały wypadek. Myślę, że było to wynikiem przepracowania. Zawiodła moja koordynacja ruchów i refleks. Niosłam do stolika butelkę wody mineralnej, wino i dziesięć kieliszków. W ręce trzymałam butelki, a szkliwo postawiłam na drewnianej tacy, której powierzchnia była raczej śliska. Tuż przy stoliku zsunęło mi się z niej i runęło na ziemię wszystkich dziesięć kieliszków. Sześć ocalało, a cztery się potłukły i to tak niefortunnie, że kawałki szkła powpadały klientce do torebki. Kiedy po jakiejś chwili przeprosiłam za ten wypadek Ömera, stwierdził że nic się nie stało. Do natury szklanek należy to, że się tłuką. Kamień spadł mi z serca, że nie zrobili z tego afery bo samo zdarzenie podniosło mi wystarczająco poziom adrenaliny.

Z każdym dniem coraz mniej lubiłam poranne przygotowywanie restauracji z Muratem. Był bardzo humorzasty i czasami nie wiedziałam wręcz jak się do niego odezwać. Należał do ludzi, którzy codziennie wstawali lewą nogą i potrzebowali całego dnia żeby się rozkręcić. Nie wiedziałam tylko w imię czego miałabym znosić jego fochy. Przychodził na górę podczas mojej popołudniowej przerwy i miał straszną ochotę ze mną porozmawiać: o życiu, o kobietach, o wszystkim. Tylko, że ja akurat ten czas chciałam wykorzystać tylko dla siebie. Miał pretensje, że on przyszedł sobie porozmawiać, a ja zajmuję się czymś innym. Raz zapytałam go, czy ma jakąś inną pracę bo z „Sofry” wychodził zazwyczaj o godzinie 14:00. Odpowiedział, że ma drugie zajęcie, a jest nim bycie żigolo. W pierwszej chwili nie zrozumiałam, o co mu chodziło, a w chwilę potem nie chciałam wierzyć własnym uszom. Upewnił mnie jednak, że dobrze usłyszałam. Był płatnym facetem do towarzystwa. Nie wiem czy mówił serio czy sobie ze mnie żartował, ale to całkowicie zgadzałoby się z tym, co mówił mi wcześniej. Opowiadał mi o swoim nastawieniu do związków z kobietami. Mówił, że najlepiej byłoby mieć inną kobietę na każdą noc. Podobały mu się piękne i wyniosłe egoistki. Tak opisywał mi swój ideał. Kiedy zapytałam co by zrobił gdyby dziewczyna zaszła w ciążę, odpowiedział bez zawahania, że kazałby jej ją usunąć. Tak po prostu. Było to dla niego takie oczywiste. Doznałam szoku bo wiedziałam jak bardzo Turcy kochają dzieci i jaką rolę odgrywa w tej kulturze wartość jaką jest rodzina. Zapytałam go wobec tego, czy wierzy w Boga. Odpowiedział, że wierzy, ale że to nie ma ze sobą nic wspólnego. Ze smutkiem odpowiedziałam, że nic nie ma tyle wspólnego z Bogiem, co życie bo przecież jeśli ktoś wierzy w istnienie Stwórcy to ufa także, że wszystko co istnieje pochodzi od Niego. Powiedziałam, że dla mnie nie ma różnicy pomiędzy zastrzeleniem człowieka na ulicy, a zabiciem nienarodzonego dziecka. Wzruszył ramionami i uznał, że nie mam racji, a mój tok myślenia jest niewłaściwy. Tym bardziej nie miałam ochoty już więcej z nim rozmawiać. Był typem spod ciemnej gwiazdy. Od początku wiedziałam, że jest z nim coś nie tak. Zgorzknienie, niezadowolenie, ciągła złość i agresja. Nie wierzę, że jego sumienie nie kłóciło się z brudnym życiem jakie prowadził. Chociaż sam twierdził, że jest zadowolony z tego, że spotykał się za pieniądze z bogatymi kobietami, jeździł ich drogimi autami i stołował się w drogich restauracjach. Zwróciłam mu uwagę, czy nie zdaje sobie sprawy z tego, że jest tylko ich płatną zabawką i że tak naprawdę to jest wykorzystywany i w pewnym sensie sprowadzony do roli przedmiotu. Sądzę, że dało mu to do myślenia jednak stwierdził, że pomimo wszystko dobrze się bawi.

-15 mila-

Jest tylko jeden wybór – żyć lub przed życiem uciekać.
Przed wyjazdem zostało mi jeszcze kilka spraw do załatwienia. Najważniejsza z nich dotyczyła odzyskania podatku. Moja wolna sobota wypadała w tym tygodniu we wtorek. Planowałam pobudkę o wczesnych godzinach rannych, tak żeby ze wszystkim zdążyć. Moi salonowi współlokatorzy mieli jednak zwyczaj głośnego słuchania muzyki, oglądania tv i prowadzenia rozmów do około drugiej nad ranem, co skutecznie pozbawiało mnie możliwości wyspania się. Oni wylegiwali się potem do południa, a ja musiałam wstać wcześnie rano, żeby zdążyć do pracy. W związku z zaburzeniem mojego dotychczasowego rytmu snu, wygrzebałam się w sobotni wtorek z domu dopiero ok. 12:00. Wcześniej umawiałam się z Gökçe, że może udałoby się nam w ten dzień spotkać. Zadzwoniła do mnie o 13:00 tuż po skończeniu zajęć w szkole językowej. Poszłyśmy na kawę do Starbucks. Darzyłam ją ogromną sympatią. Miała w sobie bardzo dużo ciepła i biła z niej pozytywna energia. Po prostu widać było, że jest dobrym człowiekiem. Przy tym była piękną dziewczyną. Nosiła długie kręcone włosy jakby przed chwilą zakręcone na grube wałki. Oprócz tego miała świetny gust i wszystko co robiła, robiła ze smakiem. Nic dziwnego bo skończyła Akademię Sztuk Pięknych w Stambule i pracowała jako projektantka biżuterii. W życiu nikt nie powiedziałby, że ma tyle lat ile w dowodzie- czyli 30, bo wyglądała dużo młodziej. Spędziłyśmy kilka godzin na rozmowie od serca. Byłyśmy pokrewnymi duszami. Zapraszałam Gökçe do siebie do Krakowa. Jestem pewna, że moja mama byłaby nią zachwycona. Rozmowy z Gökçe były dla mnie tym bardziej cenne, że była Turczynką, do tego mądrą osobą i wiedziałam, że z nikim tak jak z nią nie mogłabym sobie porozmawiać na pewne tematy. Jak można się domyślić tematy te miały bliski związek z kulturą turecką. Po naszym spotkaniu pobiegłam od razu do sklepu Whittard i kupiłam jej ręcznie malowaną kamionkową podstawkę pod kubek. Na odwrocie napisałam dedykację. Podążając za listą sprawunków wybrałam się do biura podatkowego do Kilburn Park. Stamtąd wzięłam wszystkie potrzebne mi formularze. Okazało się, że potrzebowałam tylko PIT 45, który razem z resztą  dokumentów mogłam zostawić na recepcji, która była czynna do późnych godzin. Miałam nadzieję, że ze wszystkim zdążę. Wracając ze Stambułu miałam lądować na lotnisku Heathrow o godzinie 15:00, stamtąd jak najszybciej dostać się do biura „Sofry” skąd z kolei musiałam prędko dojechać do firmy.
Wsiadłam do metra. Po dwudziestu minutach przed moimi oczami ukazał się, a właściwie wyrósł Trafalgar Square. To było zauroczenie od pierwszego wejrzenia. Zastanawiałam się jakim cudem dotarłam tam dopiero w przedostatnim tygodniu pobytu. Ale widocznie tak miało być. Zresztą nic dziwnego skoro praca pochłaniała większość mojego czasu. Przestrzeń, fontanny, błękit nieba i białe kreski przecinających je samolotów. Znalazłam w tym miejscu osobliwy spokój i harmonię, których tak długo w tym mieście szukałam. Nad atmosferą tego miejsca czuwały potężne, wyrzeźbione w kamieniu, dumne lwy. Jestem pewna, że to one były za wszystko odpowiedzialne. Podążałam w kierunku widocznego na horyzoncie Big Bena. Zaczęło się ściemniać. Wieża i Westminster przybrały mroczny charakter. Zegar był piękny. Właściwie taki jak powinien być, po prostu doskonały. Szłam dalej, przed siebie. Było już prawie całkiem ciemno. Na powierzchni Tamizy odbijały się światła księżyca i przybrzeżnych lamp.

Źródło: oficjalna strona Sofry

Powietrze było nagrzane od romantyzmu, który chwycił mnie za serce. Nad rzeką i mostem górowało London Eye. Obiecałam sobie, że przejażdżkę tym diabelskim kołem zostawię sobie na lepsze czasy. Na czasy kiedy do tego miejsca przyjedzie ze mną naprawdę bliska mi osoba. I tak miałam już dosyć i trochę widząc przechadzające się po ziemskich chmurach pary. W drodze powrotnej Big Ben i The Houses of Parliament wyglądały jeszcze bardziej tajemniczo. Pomyślałam sobie, że wreszcie żyję jak normalny człowiek. Wiedziałam też, że gdybym tylko chciała, byłabym w stanie od zera zbudować swoje życie w tym mieście. Gdybym tylko chciała. Rzecz w tym, że nie chciałam.
Powoli zbliżała się data mojego wyjazdu i być może również z tego powodu zaczęłam darzyć to miasto większą sympatią i wyrozumiałością, większym ciepłem. Mimo, że jego mieszkańcy okazali mi na początku wyłącznie lodowaty chłód. Nie sądziłam, że kiedykolwiek do tego dojdzie, ale miałam w tym mieście swoje ulubione miejsce, a z Trafalgar Square mogłam się w pełni utożsamić.
Na czwartek zapowiadało się w restauracji zorganizowane 60-osobowe przyjęcie. Zarezerwowano na tę okazję całą salę restauracyjną. Stoliki zostały udekorowane kwiatami i posypane płatkami róż. Restauracja nie była jednak całkowicie zamknięta. Przyjmowaliśmy gości w ogródku na zewnątrz. Wszystko miało pójść gładko jednak rzeczywistość okazała się być zgoła inna. Uczestnicy imprezy byli w większości Irańczykami, mówili jednak także po turecku. Jeden z nich – starszy Pan i koordynator całego przedsięwzięcia już od wejścia dyrygował i ustawiał nas zupełnie jakbyśmy nie znali swojej pracy. Faktem jest też to, że restauracja się nie popisała bo zabrakło kieliszków do wódki oraz do brandy. Na początku nikt z gości nie chciał usiąść. Wszyscy stali i blokowali przejście, co skutecznie utrudniało nam zaserwowanie czegokolwiek. W chwilę potem uruchomili przywieziony ze sobą sprzęt muzyczny. Rozległy się dźwięki orientalnych melodii. W tym momencie wszyscy jak na zawołanie zaczęli tańczyć, przytupywać, klaskać i bawić się na całego. Nam w tej sytuacji nie pozostało nic innego tylko robić to samo. Obsługiwałam klientów na zewnątrz. Wszyscy troje – ja, Mariusz i Jowita skończyliśmy pracę o 22:00. Zwinęliśmy z lodówki najtańsze wino marki „Sofra” i poszliśmy na pożegnalną imprezę. Miejsce: pobliska ławka. Powód: wyjazd Jowity do Polski na wakacje. Wiedziałam, że nie będę się z nią widzieć po powrocie. Siedzieliśmy sobie w towarzystwie butelki białego wina, humusa, oliwek i czekolady na deser. Było wesoło i sympatycznie. W tamtej chwili nie mieliśmy żadnych zmartwień. Jowita odjeżdżała, Mariusz miał wracać pod koniec września. To był znak, że moja londyńska przygoda powoli dobiegała końca. Czułam satysfakcję, że wytrwałam i jakimś cudem nie poddałam się. Gra była warta świeczki. Poznałam szaloną Jowitę pseudo Jowisz, która miała w sobie tyle energii i taką liczbę szalonych opowieści w rękawie, że z pewnością była w stanie okrążyć słońce szybciej niż planeta, od której pochodziła jej ksywa. Zyskałam też fajnego kumpla Mariusza, który zawsze będzie mi się kojarzył z uśmiechem na twarzy i nieskończonymi pokładami pozytywnego myślenia. Nie było osoby, która by go nie lubiła. Miał dużą cierpliwość, potrafił przemilczeć czyjąś bezzasadną złość, co było niezwykle wartościową cechą. Był po prostu albo aż dobrym człowiekiem, co nie jest spotykane dziś na każdym kroku.
Źródło: oficjalna strona Sofry

Dowiedziałam się na następny dzień, że ojciec chrzestny całego przyjęcia zostawił dla nas 200£ napiwku i list z podziękowaniami.
Szalony Hüseyin nie nawiedział nas już chyba od miesiąca, aż do pamiętnej niedzieli tego tygodnia. Siedział przed restauracją już od 10:00 rano. Ja jak zwykle nakrywałam stoliki. W międzyczasie pojawili się klienci, którzy zamówili kawę i zapytali czy sprzedajemy razem z kawą croissanty. Odpowiedziałam, że niestety nie mamy ich w menu za to zapraszam na wszelkiego rodzaju kawę i herbatę. Szef to usłyszał i zaczął mnie pouczać przy klientach, ze my nigdy nie mówimy „NIE” i, że u nas jest wszystko czego klient sobie zażyczy. Kazał mi więc biec do Tesco po rogaliki. Ponieważ w szklance na napiwki nie było już ani grosza, musieliśmy z Muratem otwierać kasę. W chwilę potem pojawił się Orhan, przy którym zostałam  poinformowana przez Hüseyina, że będzie mnie lubił jeśli zrobię wszystko żeby usatysfakcjonować klienta, za to znienawidzi mnie jeśli czegoś niedopatrzę.
Porządkowałam bar, jednocześnie patrząc na niego bez emocji. Uśmiechałam się tylko z lekkim pobłażaniem. Dla mnie Hüseyin Özer był wykreowaną przez samego siebie postacią. Po chwili wróciłam do tych samych klientów, którzy prosząc o drugą kawę zagadnęli mnie, że mam fajnego ojca. Zastygłam w osłupieniu. Klientka kontynuowała mówiąc, iż Hüseyin przekazał jej, że jestem jego córką. „Czy sądzi Pani, że pracowałabym jako kelnerka w restauracji własnego ojca?” – zapytałam. „Więc nie jesteś jego córką?”. „Nie! To tylko żart” – odpowiedziałam. Szalony Hüeyin robił to celowo. Opowiadał ludziom jakieś zmyślone historie, żeby wzbudzić ich zainteresowanie i przyciągnąć czyjąś uwagę.
Po południu przyszło do nas niezwykle sympatyczne starsze małżeństwo z wnukami. To nie do uwierzenia jak jedni potrafią na cały dzień zepsuć humor, a inni go poprawić. Zapytali czy jestem z Polski i starszy Pan zaczął mi opowiadać jak w 1965 roku spędził jakiś czas w Krakowie na szkoleniu pracowników lotniska. Jego zachwyt tym miastem pozostał do tej pory. Opowiadał o tym tak jakby był ostatnio w Polsce cztery, a nie czterdzieści lat temu. Oboje z żoną mówili, że darzą naród polski ogromną sympatią i szacunkiem za naszą siłę przetrwania w chwilach historycznej zawieruchy. Za to, że przetrwaliśmy mimo tylu skrajnie trudnych do przetrwania momentów. Obsługując tych ludzi urywkowo rozmawiałam z nimi jeszcze na kilka innych tematów. Czasami miałam ochotę wyskoczyć z uniformu kelnerki, usiąść przy stole i prowadzić dyskusję z tyloma ciekawymi ludźmi.
Była niedziela więc ruch utrzymywał się na stałym, wysokim poziomie. Gökçe miała w ten dzień wolne więc Orhan postawił mnie za barem. Ömer uważał jednak widocznie wydawanie chleba za zbyt uwłaczające jego godności dlatego wciąż wyganiał mnie zza baru nakazując mi kroić i wydawać chleb. Orhan po jakimś czasie przychodził zdziwiony, że nie stoję za barem. I tak w kółko. Wytłumaczyłam, że to jego kolega Ömer bez przerwy kazał mi serwować chleb. Orhan odpowiedział na to, że mam zdecydowanie wydawać napoje i tak już zostanie bo niezrealizowane zamówienia mnożyły się jak szalone. Wpadłam za kontuar i zaczęłam po kolei wszystko przygotowywać, ale na tapetę poszły te najważniejsze czyli kawy. Było tego tyle, że nie wiedziałam w co ręce wkłożyć. Nie mówiąc o ilości brudnych szklanek i kieliszków dokoła. Wydałam kawy i zaczęłam realizować kolejne zamówienia, kiedy do baru wpadł Ömer i zaczął krzyczeć, że czeka na dzbanek z wodą i colę już od pół godziny. Odpowiedziałam, że nie było mnie w barze bo przecież wydawałam chleb. W tym momencie zaczął rościć pretensje o brakujący chleb na nowych stolikach. Na to odparłam, że chleba nie ma bo jestem za barem i że się nie rozdwoję. Stwierdził, że wobec tego chyba leżę i nic nie robię skoro nie ma jego dzbanka z wodą. Krzyczał coraz głośniej. Nie trafiały do niego żadne argumenty. Miarka się przebrała. Nie wytrzymałam. Czułam, że jeśli nie tupnę nogą to wszyscy wejdą mi na głowę. Stanęłam sama we własnej obronie. Byłam zupełnie niewinna. Stałam się ofiarą niewłaściwych decyzji. Zaczęłam również krzyczeć żeby nie miał pretensji do mnie tylko dogadał się z Orhanem. Według jednego miałam kroić chleb, a według drugiego stać za barem. On krzyczał głośno, a ja jeszcze głośniej. Całkowicie puściły mi nerwy. Wywrzeszczałam, żeby szedł do lekarza bo to z nim jest coś nie tak, a nie ze mną. Był ostatnio bardzo agresywny i apodyktyczny. Robił wojnę z powodu zostawionej na wierzchu cytryny, która przyciągała muszki owocówki. Nie toleruję kiedy ktoś na mnie krzyczy, w dodatku nie słucha moich argumentów, a wręcz całkowicie ignoruje mój punkt widzenia. To był zwyczajny brak szacunku. Cała się trzęsłam, z hukiem stawiałam na marmurowym blacie, co tylko miałam pod ręką… i krzyczałam. Ömer wpadł za bar i z furią wyrwał mi z ręki dzbanek. Wziął colę i poszedł. Trzęsłam się z nerwów jak osika.
 Pracowałam jeszcze przez dwie godziny, co przychodziło mi z trudem. Bar błyszczał, nie zalegały w nim żadne szklanki. Wszystko było wydane na czas. Za to ja byłam zupełnie rozstrojona. Prowodyr kłótni odzywał się do mnie od tej chwili wyłącznie po angielsku. Chciał w ten sposób podkreślić jak bardzo się od siebie różnimy. Dosłownie dwa dni wcześniej powiedział mi, że stałam się dziewczyną wschodu i zachodu, że rozumiałam inne zwyczaje, że zyskałam drugą kulturę. Teraz zwracał się do mnie po angielsku. Po pracy poszłam na górę po rzeczy. Zastałam na piętrze Orhana. Sama poruszyłam temat dnia i powiedziałam, że nie wytrzymałam krzyku Ömera wiedząc, że nie zawiniłam. Orhan przyznał mi rację. On też zauważył, że Ömer miał ostatnio problemy z trzymaniem nerwów na wodzy. Podsumował to krótko i zwięźle: „O człowieku, który atakuje innych świadczy wyłącznie to, że ma problemy sam ze sobą.”