God save the … Love!
Mimo, że teraz prawie wszędzie na świecie pełno dyń, a w Polsce dodatkowo jeszcze zniczy i chryzantem to film, o którym opowiem nie będzie dotyczył ani potworów ani umartwiania się. O smutku i strachu zdążę jeszcze napisać kiedy indziej, natomiast dziś będzie bardziej o miłości i potędze tej namiętności, dla której trzeba czasem wiele poświęcić.
Wreszcie, po prawie roku udało mi się dotrzeć do produkcji pt. „W.E.” wyreżyserowanej przez wspaniałą artystkę sceniczną, jak również bardzo charakterystyczną aktorkę – Madonnę. Przypomniała ona widzom historię skandalicznego, jak na tamte czasy (lata 30′ XX wieku), uczucia między przyszłym królem Wielkiej Brytanii – Edwardem VIII (w tej roli zobaczymy Jamesa D’Arcy) a Amerykanką – Wallis Simpson (graną doskonale przez Andreę Riseborough).
Dzieje tych dwojga zakochanych w sobie bez pamięci ludzi obserwować będziemy z dość niespotykanej perspektywy, a mianowicie przez pryzmat myśli i marzeń bohaterki Wally Winthrop (granej przez Abbie Cornish) żyjącej w latach 90′ XX wieku. To ona trwając w niezbyt szczęśliwym i bezdzietnym małżeństwie zaczyna wyobrażać sobie, a potem również utożsamiać z postacią Wallis Simpson. Spędza ona swój czas oglądając programy, czytając gazety dokumentujące życie zakochanych księcia i księżnej Windsoru. Codziennie Wally odwiedza również wystawę połączoną z aukcją, na której prezentowane są pamiątki po darzącej się ogromnym uczuciem parze.
Dzięki tym rozmyślaniom widzowie mogą zobaczyć jak Wallis poznaje księcia, rozkochuje go w sobie, jak on rozpieszcza ja i obdarowuje klejnotami. Po bardzo krótkim czasie Wallis może już sobie nawet pozwolić na nazywanie jego wysokości imieniem David, co znacznie zmienia jej pozycję i powoduje wiele problemów w życiu tych dwojga. Szczęśliwy czas, jaki spędzają zakochani (tytułujący się pseudonimem „W.E.”) zostaje przerwany śmiercią ojca księcia, który jako pierworodny syn obejmuje tron. Jednak wszystkim wokół nie bardzo podoba się fakt pozostawania przez króla Edwarda VIII w nieformalnym związku z rozwódką, dlatego postanawia on po niecałym roku swojego panowania abdykować. Z tym zdarzeniem wiązać się też będzie przymusowe opuszczenie kraju, do którego będzie mógł powrócić dopiero po swojej śmierci w 1972 roku. Po nim tron obejmie jego młodszy brat Albert, który mianuje się królem Jerzym VI (tę historię możemy obejrzeć już w innym filmie, w reżyserii Toma Hooper’a pt. „The King’s Speech”).
Historia miłości tych dwojga pokazuje wszystkim, że z jednej strony warto walczyć o tę jedną wspaniałą miłość, jednak trzeba się też zawsze liczyć z konsekwencjami przeróżnych wyborów, które mogą spotkać zarówno jedną, jak i drugą stronę (jak pokazano w filmie skutki tego uczucia odczuwane były w równym stopniu przez księcia, który zmuszony był to wyjazdu z ukochanego kraju, jak i przez Wallis, która już nigdy nie zaznała spokoju).
Celowo opowiadając o tym filmie nie skupiam się na wątku innej bohaterki o imieniu Wally, ponieważ uważam go za niepotrzebny i nic specjalnie nie wnoszący do całej fabuły. Oczywiście można znaleźć wiele podobieństw między życiem Wallis i Wally, jednak moim zdaniem ta część historii jest za bardzo naciągana i przerysowana, np. w momencie, gdy bohaterka z lat 90′ zaczyna już widzieć i rozmawiać z księżną.
Mimo nieciekawego wątku z bliższych nam czasów polecam ten film, ponieważ kreacja stworzona przez Andreę Riseborough jest wyśmienita i zdecydowanie godna polecenia. Do tego jeszcze stroje, biżuteria, czar lat trzydziestych XX wieku z przepiękną muzyką w tle, stworzoną przez polskiego kompozytora – Abela Korzeniowskiego. Zapraszam do oglądania.
Tekst: Magdalena Smolarek
Zdjęcia: internet