„Kabaret” w londyńskim Savoy Theatre

Film „Kabaret” Boba Fosse z 1972 roku to tak naprawdę kult w naszym domu, więc byliśmy nieco niepewni gdy w listopadowy wieczór spontanicznie pojawiliśmy się w Savoy Theatre by obejrzeć najnowszą adaptację musicalu w reżyserii Rufusa Norris. Zwłaszcza, że Will Young to nie moja generacja i obsadzenie go w roli Emcee, po sensacyjnym Joelu Grey wydawało mi się trochę świętokradzctwem. No i jak może być „Kabaret” bez Lizy Minelli?

Okazuje się, że spektakl jest rewelacyjny. Choreografia Javiera de Frutos to bardzo nowoczesny dynamiczny taniec – w odróżnieniu od filmu dużo bardziej męski, choć i nie brakuje na scenie seksownych tancerek. No i oczywiście Will Young w gorsecie i lederhosen – nieporównywalny z Joelem Grey– ale również jedyny w swoim rodzaju.  Atmosfera współczesnych klubów gejowskich bardzo współgra z atmosferą Berlina lat 30-tych, gdzie rozgrywa się akcja.  Beztroski, wyuzdany kabaret jest ucieczką od kryzysu, postępującej biedy i narastającej atmosfery homofobii i nazismu. Scena gdzie Emcee prowadzi na sznurku marionetki śpiewające „Tomorrow belongs to me” jest szczególnie przejmująca, choć nie aż tak jak ta filmowa, gdzie młodzieniec z hitlerjugend porywa swym śpiewem prawie wszystkich uczestników ogrodowej biesiady – z wyjątkiem jednego sędziwego staruszka.
Centralnym wątkiem „Kabaretu” jest romantyczny związek kabaretowej aktorki Sally Bowles (w przedstawieniu w Savoy gra ją świetna Michelle Ryan) i początkującego angielskiego pisarza Clifforda Bradshaw (Matt Rawle).  W filmie Boba Fosse głównymi bohaterami są Liza Minelli i Michael York – elektryczne napięcie pomiędzy nimi aż trzeszczy.  Tej niezwykłej relacji niestety w sztuce w Savoy Theatre nie ma.  Ale takie cudowne napięcie pojawia się gdzie indziej – w wątku miłości właścicielki mieszkania Fraulein Schneider (Sian Phillips) i żydowskiego sklepikarza Herr Schulz (Linal Haft). Może to kwestia wieku i narastającej wrażliwości na te sprawy ale brutalne sceny napadu na Schulza i rozstanie tej fantastycznej pary wyciskały łzy z oczu – sądząc po szeleście papierowych chusteczek dookoła – nie tylko moich.
Łzy również popłynęły na zakończenie.  Industrialna, geometryczna scenografia kabaretu Katariny Lindsay z metalicznymi wielkimi literami zmienia się w końcowej scenę na coś najgorszego co zdarzyło  się w Europie w wyniku nazimu.

I niespodziewanie musical w Savoy Theatre ma dla nas jeszcze mocniejszy wydzwięk niż film „Kabaret”.  No tego się nie spodziewaliśmy ale lubię takie niespodzianki.
Gosia Furlong