Jezus Maria- nie ogarniam!
Święta. Radosny czas tyrania. Szamotu między pracą zawodową a nieodpłatną harówką w domu, rozszerzoną o wigilijnych gości listą zakupów, wydaniem zaskórniaków na prezenty. Sprzątałam bite dwa dni. Taki deep cleaning, który jest bardziej potrzebny mnie niż Chrystusowi. Wywaliłam dwa worki zabawek, którymi przestał bawić się synek, trzy bycze torby Castoramy z pustymi butelkami po winie i całe mnóstwo rzeczyktóresięjeszczekiedyśdoczegośprzydadzą. Moje mirra, kadzidło i złoto. W przedświątecznym tygodniu czytałam tylko w nocy. Bo to nie po bożemu iść tak spać bez słowa napisanego. A po pięciu przespanych godzinach można sobie raźno wstać z takim Hugo-Baderem pod powiekami i zacząć nowy dzień tylko z „Białą gorączką”. Dobrze, że jest Internet i tanie połączenia do Polski. Odpada pisanie i wysyłanie kartek. Ani to ekologiczne, ani ekonomiczne.
W pracy pandemonium. Ludzi więcej niż restauracyjnych miejsc. Kolejka do żłobu na dwa magazynki. Chcesz iść do toalety? A możesz jeszcze chwilę poczekać? Za chwilę to będzie potop! Do tego wszechobecny rozdzierający płacz dzieci. Jak to w centrum handlowym, w którym pracuję. Podobno nasza reakcja na płacz małego człowieka jest atawizmem. Ponieważ mógł być zagrożeniem dla życia ze strony dzikich zwierząt lub ludzi. Stąd nasza potrzeba uciszenia dziecka. Ze strachu. Czasem bardzo agresywna. We mnie rzeczywiście odzywają się pierwotne instynkty. Szukam ofiary wśród dorosłych opiekunów. Bo włącza mi się przekonanie, że dziecko woła o pomoc, że ma niezaspokojoną jakąś potrzebę. I najczęściej tak jest. Mam trzyletniego syna i potrafię odróżnić histerię od bezsilności, próbę manipulacji od bezradności w czystej formie. Celebra taka bożonarodzeniowa – zamiast daru bliskości prezent z marketu. Łatwiej dać przedmiot niż siebie.
Przyjaciółka powiedziała mi wczoraj, że rodzina nuklearna nienormalna i szkodliwa. W tym samym czasie Anka postawiła tezę, że państwo powinno zapewnić opiekunom kilka wolnych dni w roku od dziecka. Żeby taka matka jak ja nie oszalała, a dziecko nie dostało odłamkami mojej frustracji i niemocy. Położyliśmy się na kilkanaście minut we trójkę. W ciągu wykańczającego dnia. Synek między nami. Rozmawialiśmy, śmiali się, łaskotali. I zamarzył nam się z Anią taki wieczór jak „za panny”. Żeby leżeć, czytać, podjadać mandarynki, kochać się, zdrzemnąć, znowu poczytać. Nasze wymarzone święta – święty spokój. I nie ma to nic wspólnego z naszym ukochanym dzieckiem. Za to dużo wspólnego z systemem, zadaniami, jakim musi podołać matka, z oczekiwaniami społecznymi. Mam 43 lata i jestem przekonana, że bycie matką jest najtrudniejszym z zawodów, jakie do tej pory wykonywałam. Bez wypłaty na koniec miesiąca. Beneficjentem mojej pracy jest w tym okresie Święty Mikołaj. To on rozdaje dary i zbiera pochwały. Chociaż już samo słowo „pochwała” wskazuje na to, że powinna nim być kobieta. Ogorzały od gorzały, z brzuchem wypchanym golonką podlaną piwskiem, na saniach, które są czegoś tam przedłużeniem, z biednymi reniferami w roli siły pociągowej. Ale kupony odcina. Nieodmiennie mam skojarzenie z Józefem. Tym najsłynniejszym cieślą. Współczesny Józef nieodmiennie rżnie głupa. Zgodnie z raportem Instytutu Spraw Publicznych, autorstwa Karoliny Goś-Wójcickiej, nieodpłatną pracę w domu na pełny etat wykonywało w Polsce w 2011 roku 1,64 mln osób, z czego 1,46 mln kobiet. I z czego tu się cieszyć na święta, jak robisz to samo co codziennie. Mikołaju, o nic cię nie zamierzam prosić. Poradzę sobie sama. Jak do tej pory. Daj mi święty spokój. Ze sobą i z tą całą szopką.
Chała na wysokości,
Chała na wysokości,
A spokój na ziemi.
Chała na wysokości,
A spokój na ziemi.
Tekst: Lidia Barc
Grafiki (kolaże): Lidia Barc