Kolaż: Marzena Szmigielska |
„Pisarka to trochę jak didżejka, która puszcza taka muzykę, jaką chce. I to parkiet ma się dostosować. No, chyba że gramy na wiejskim weselu, gdzie byle pijak może wetknąć nam za stanik dziesiątkę z prośbą o dedykację dla Halinki.” Sylwia Chutnik
Kulturoznawczyni, absolwentka Gender Studies na UW. Prezeska fundacji MaMa. Także przewodniczka miejska po Warszawie, pisarka, felietonistka, dziennikarka, dramatopisarka. Laureatka konkursów, nominowana do tytułu Polki Roku 2007 i Kobiety Glamour 2008 oraz Róży Gali w 2010, Paszportów Polityki 2008, Nike 2009. Stypendystka Homines Urbani 2008, Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, Instytutu Goethego. W 2010 dostała Społecznego Nobla Fundacji Ashoka za działalność społeczną. Nie wiem czy jest coś, czego Sylwia Chutnik nie robiła. Dziś Ani Dobieckiej opowiada o sobie i swoich doświadczeniach.
Z czym emocjonalnie rozprawiasz się w „Cwaniarach”?
Ze śmiercią. Walczę z nią na gołe klaty. Przegrywam, znowu przegrywam, bo jakiś czas temu umarł mój Dziadek i nie umiałam go obronić przed tą pieprzoną kostuchą. Ale przynajmniej w moich książkach zdobywam się na odwagę i rozprawiam się z najgorszym demonem.
Żeby napisać „Proszę wejść“ musiałaś odwiedzać więźniów. Co czułaś przekraczając bramy więzienia? Co czułaś wychodząc?
Czułam podekscytowanie, ale na równi z tym, jakie mamy wchodząc do zgranej, silnej grupy. My, osoby z zewnątrz. Obserwowane, sprawdzane, badane pod każdym względem. Bałam się tego, czy mi zaufają i czy będę umiała rozmawiać. W tym czasie prowadziłam również zajęcia na uniwersytecie. Właściwie tam również miałam podobne obawy. Wychodząc z więzienia czułam z jednej strony ulgę, że nie musze tam zostawać. Powiew wolności, o której zapominamy na co dzień. Mogę jechać pociągiem do innego miasta, iść do sklepu i wykupić całą czekoladę. Nikt mnie nie zamyka na klucz. Z drugiej strony to jednak zagrożenie, że i ja mogę tam trafić.
Co dały Ci te wtorkowe wizyty na Rakowieckiej? Jak teraz patrzysz na więźniów i więzienie?
Mam swoje znajomości, przechodzę tam często i mam to miejsce bardziej oswojone – wiem, jak wygląda świat za murami. Ale tylko wizualnie. Nadal jednak nie mam pojęcia o prawdziwym życiu w zamknięciu, ponieważ nie mam takiego doświadczenia. I bardzo dobrze!
Co sądzisz o systemie penitencjarnym w Polsce. Czy resocjalizacja ma sens?
Nie sądzę, że resocjalizacja to masowy sposób na pomoc osadzonym. Niektórzy z nich nie mają wyjścia i po powrocie na wolność wracają do starego fachu. Bo niby co mogliby robić innego, skoro w papierach widnieją jako „karani“, nie mają środków do życia a często i najbliższych. Niektórzy jednak wykorzystują dobrze czas spędzony w zamknięciu i cos tam w głowie sobie układają. Pytanie, czy będą mogli swoje przemyślenia wprowadzić w życie. Czy będą mieć na tyle szczęścia lub możliwości?
Jesteś pisarką, felietonistką ale też (a może przede wszystkim?) prezeską Fundacji MaMa. Czemu Wasza organizacja wspiera akurat matki?
MaMa powstała na bazie naszych doświadczeń jako matek i jako feministek, a zatem kobiet świadomych politycznie i społecznie. Ogrom stereotypów dotyczących matek nas przeraził. Maja one wpływ na różne dziedziny naszego życia, min. rynek pracy. Chciałyśmy coś zmienić, ruszyć. Pomóc bezpośrednio matkom, ale i pokazać inną perspektywę macierzyństwa w naszym (jednak nadal) dość tradycjonalistycznym i katolickim kraju.
Jakie były Wasze największe sukcesy w minionym roku? Jakie macie plany na następny?
Sukcesem w zeszłym roku było niewątpliwie otworzenie kawiarni MaMa Cafe i rozszerzenie działalności na szereg warsztatów i spotkań przeznaczonych nie tylko dla rodziców i dzieci, ale również innych grup społecznych: imigrantów/ek, niepełnosprawnych i tzw. miejskich atywistów/ek. Wiązało się to z wieloma projektami i działaniami. Warto również wspomnieć o konferencji dotyczącej nieodpłatnej pracy domowej kobiet, która została zorganizowana w kancelarii rady ministrów z udziałem reprezentantów/ek wszystkich partii obecnych w parlamencie.
Kolaż: Pisarka w świecie macho, Lidia Barc |
Twoja organizacja jest dość młoda, ale prężnie wspina się „na szczyty”. O opinię proszą Was politycy, radzi się Was premier – o czym to świadczy? Czy to znaczy, że istnieje szansa na zmiany w zastanym porządku i kobiety-matki mają wreszcie szansę na równouprawnienie?
Świadczy to przede wszystkim o powolnych, ale jednak, zmianach w mentalności i postrzeganiu potrzeb rodziców w Polsce. Nie ukrywam, że również nasza postawa: osób ambitnych, kształcących się ale i z pewnego rodzaju tupetem i wygadaniem ma tutaj znaczenie. Wiemy, czego chcemy i nie boimy się publicznie o tym mówić. Czy to u prezydenta, czy to w mediach.
Musicie też liczyć się z backlashem. Jesteście na to gotowe?
Fighter musi być gotowy na wszystko!:) ale lubimy pracować z różnymi grupami ludzi, wierzymy w to, że razem da się naprawić świat i dlatego z pewnością dogadamy się nawet z osobami o zupełnie odmiennych poglądach od naszych, byle by tylko była chęć dialogu.
Jesteś metrykalnie młodą pisarką, szybko zostałaś dostrzeżona i doceniona. Jakie miało to dla Ciebie znaczenie?
Nic nie było mi dane w prezencie. Dużo pracowałam i w pewnym momencie zostałam obdarowana kredytem zaufania. To poważna sprawa, nie można zawieść. Co nie znaczy, że należy zaspokajać czyjeś oczekiwania. Raczej pracować nad sobą i swoim warsztatem, traktować pisanie również jako (wiem, że to nie zabrzmi romantycznie) rzemiosło, które należy doskonalić. Czyli dużo pisać. I jeszcze pisać. Lepiej skupić się na tym, niż na rozpamiętywaniu doceniania i komplementowania.
Czy świadomość docenienia i nagrodzenia pomaga i motywuje w momencie kryzysu twórczego (o ile takie miewasz)? Czy wręcz przeciwnie, paraliżuje i dobija?
Raczej motywuje, ale zdarzają się momenty załamki, kiedy tekst nie został zrozumiany/odebrany zgodnie z intencjami autorki. Mimo wszystko należy robić swoje. Pisarka to trochę jak didżejka, która puszcza taka muzykę, jaką chce. I to parkiet ma się dostosować. No, chyba że gramy na wiejskim weselu, gdzie byle pijak może wetknąć nam za stanik dziesiątkę z prośbą o dedykację dla Halinki.
Co daje wolny zawód? A co zabiera?
Nie czuję, że mam wolny zawód, ponieważ jestem ograniczona matnią pisania. Również terminów oddania tekstu, felietonu, opowiadania. Wolny zawód to hipis w tipi przy bieszczadzkich górach, który raz na jakiś czas wydoi swoją krowę, sprzeda mleko i będzie miał na chleb. Cała reszta to po prostu praca. Zawód. Wykonywanie czynności, aby mieć za co żyć. Forma i zasady są obecnie tak elastyczne, że nie ma to znaczenia, kult umowy o prace powoli staje się dla mojego pokolenia bajką z mchu i paproci.
Co mówią dzieci, gdy twój syn opowiada, że jego mama jest pisarką? A może nie opowiada?
Dla dzieci to sprawa drugorzędna, mogłabym być równie dobrze sprzedawczynią w markecie. Funkcja mamy nie za bardzo przenika się z innymi rolami życiowymi. Chociaż czasami rozmawiam z synem na temat pisania. On sam zaczął swoją książkę, nosi zaskakujący tytuł: „Życie Bruna“.
Haute Couture, Lidia Barc |
Jak radzisz sobie emocjonalnie z głosami krytyki i niechęci? Jesteś gotowa ich słuchać? Czy wolisz nie dopuszczać ich do swego wnętrza?
Jakoś sobie muszę radzić. Nie jest łatwo, bo każda z nas ma wewnętrzną chęć bycia lubianą i dopieszczaną. Tymczasem, szczególnie w necie, krytyki nie brakuje. Mam przez to twardszą skórą, właściwie prawie krokodylą, może to i lepiej? Przyda się w innych sytuacjach życiowych. Staram się nie dolewać oliwy do ognia i nie wyszukuję informacji o sobie. Ale to po prostu ryzyko publicznego głoszenia swoich poglądów, no nie powinnam być zdziwiona, że jedni przyklasną, a drudzy oplują.
Jesteś uderzająco podobna do Amy Winehouse. Czy zdarzało się, że ludzie Ci to mówili? Czy poza wyglądem coś Cię z Amy łączy? Wiem, że słuchasz jej muzyki.
Tak, szczególnie po śmierci Amy ludzie uśmiechali się do mnie na ulicy. Ale nie stylizuję się jakoś specjalnie na piosenkarkę. Po prostu mamy podobne rysy twarzy, styl inspirowany trochę ulicznym punkiem ale w wersji glamour. No i zdecydowanie mniej pijęJ Łączy mnie z nią pewien smutek, ale to nie temat na zwierzenia w prasie.
Poza podobieństwem do Amy odznaczasz się oryginalnym „imidżem”: różowa grzywka, tatuaże, niekonwencjonalny ubiór. To wyraz artyzmu? Prowokacja? Obowiązek wyróżniania się z warszawskiego tłumu? Bunt przeciwko byciu kobiecą kobietą?
Nie mam obowiązku wyróżniania się. Zawsze miałam swój styl ku utrapieniu mamy i nauczycielek. Obrywałam czasami za to, ale nie mogę inaczej. W sumie i tak się uspokoiłam estetycznie, ale lubię się wyróżniać, nie chcę zniknąć w tłumie. Dziwne poczucie, że jest nas tyle, a ja chcę być zapamiętana. Poza tym jest tak nędznie i szaro, czemu więc nie wprowadzić nieco ożywienia na ulice?
Jesteś wegetarianką. Jak sobie radzisz w kulturze mięsożerców? Jak radzisz sobie z pytaniem „A dlaczego nie jesz mięsa?” Myślisz, że ludzie kiedyś przejrzą na oczy i przestaną krzywdzić zwierzęta?
Nie jem mięsa od kiedy mam 15 lat i to już trochę czasu minęło. Zastanawiam się czasami, dlaczego nie jem mięsa. To dla mnie oczywistość, norma. W moim przypadku to kwestia etyczna – nie jem tego, co kiedyś żyło. Zdrowie jest ważne, ale przede wszystkim nie chcę jeść martwych zwierząt. W sumie to mięsożercy powinni się tłumaczyć, czemu jedzą kogoś.
Kiedy wytłumaczyłaś synowi czym jest mięso? Większość dzieci przeżywa wtedy szok.
Tak, mój syn nie je mięsa od urodzenia. Wie, co to jest rzeźnia, chociaż nie epatujemy okrutnymi obrazkami. Ale uważam, że dziecko powinno mieć świadomość, skąd się bierze kotlet na talerzu. Z jednej strony dzidzie zachwycają się słodkimi krówkami, a potem dostają je do jedzenia. To nie jest fair. Ale syn sam wybierze w przyszłości, czy chce jeść mięso czy nie. Po prostu u nas w domu panują rośliny i tyle.
Chciałabyś mieszkać w innym kraju?
Nie. Może Nowy Jork jest mi najbliższy. Ale, póki co, jestem warszawską dziewuchą.