Smakowity kawałek kina
Po wielkanocnym odpoczynku, nieustającej zimie za oknem, babach, mazurach i zapewne tylko kilku chwilach dla samych siebie proponuję wam dzisiaj, drogie Lejdiz, kawałek kulinarnego kina z pysznościami i gotowaniem w tle, które sprawdza się zawsze i przy każdej okazji.
Ostatnimi czasy, jak można zauważyć na małym i dużym ekranie, bardzo lubimy gotować… choć częściej wolimy jednak przyglądać się jak to robią inni. Wśród podglądanych przez nas mistrzów sztuki kulinarnej znajdą się takie osobistości, jak np. Gordon Ramsay, Anthony Bourdain, Nigella Lawson, James Oliver, Martha Stewart czy nasza polska Magda Gessler. Oprócz programów telewizyjnych, w których wyżej wymienieni demonstrują swój styl, rzucają garnkami lub „mięsem”, tłuką talerze na uwagę zasługują także filmy i seriale, w których gotowanie i jedzenie zajmuje ważne miejsce. Oto mój subiektywny przegląd sztuki kulinarno-filmowej.
Zaczynamy klasycznie od dwóch produkcji, które mogłabym oglądać nieustannie, a jakie zawsze poprawią mi humor i namówią mnie do francuskiej kuchni. Są to dwa filmy ze wspaniałym i bardzo charakterystycznym aktorem – Louis’em de Funès. Pierwszy z nich – „Skrzydełko czy nóżka” opowiada o wojnie prawdziwego znawcy sztuki kulinarnej z szefem fabryki produkującej plastikowe jedzenie bez smaku. Oglądając ten obraz na pewno natrafimy na wiele komicznych sytuacji poprzeplatanych przeróżnymi potrawami, jakie z większą lub mniejszą ochotą chciałybyśmy spróbować. Drugi, niekoniecznie dotyczy jedzenia, a bardziej wariacji gastrycznych, które potrafią nawet kosmitę sprowadzić na ziemię… Takich rewelacji możemy spodziewać się po bogatej i smakowicie wyglądającej zupie – Kapuśniaku, który serwowany jest przez wspominanego już Louis’a de Funès. Do tego bohaterowie lubią sobie także od czasu do czasu łyknąć tzw. sikacz, czyli winiak lub raczej własnoręcznie przygotowaną nalewkę. Z takiej mieszanki mogą wyniknąć tylko przekomiczne i kosmiczne kłopoty.
Po francuskiej kuchni przyszedł czas na amerykańską z domieszką multikulturowych przypraw. Mam na myśli filmy, które w tak przyjemny sposób opowiadają zarówno o gotowaniu, jak i o miłości, zakochaniu, że chce się natychmiast próbować jednego i drugiego!
„Kobieta na topie” to produkcja, co prawda, amerykańska, ale z cudowną hiszpańską aktorką wprost z Madrytu, czyli z Penélope Cruz. To ona chcąc uwolnić się od niewiernego narzeczonego używa czarów i bez reszty oddaje się gotowaniu. W obrazie tym będziemy mogły obserwować co to znaczy pasja do gotowania, przeróżnych produktów i jedzenia…
Drugi film, w którym gotowanie i miłość przenika się bez reszty to „Życie od kuchni” z Catherine Zeta-Jones i Aaronem Eckhartem w rolach głównych. Fabuła, w jaką zostają wplątane postaci jest znany i powtarzany w ogromnej ilości produkcji, tzn. jeden za drugim nie przepada, a później, wg starego polskiego przysłowia, i tak wychodzi na to, że „Kto się czubi ten się lubi”. Mmm, ale jak sobie przypomnę te naleśniki i inne przygotowywane w tak iście waleczno-artystyczny sposób to od razu mam ochotę stworzyć coś we własnej kuchni… Bo w tych filmach przede wszystkim stawia się na tzw. kuchnię „slow food”, czyli przygotowywana własnoręcznie
Kolejny opowieść, w którym pokazana jest wielka pasja do gotowania to produkcja o bardzo smakowitym tytule: „Czekolada” z Juliette Binoche i Johny’m Deppem. Główna bohaterka na przekór konserwatywnemu miastu otwiera w nim cukiernię, w której serwuje czekoladki ożywiające ciało, duszę i namiętności głęboko drzemiące w człowieku. Swoją drogą taka gorąca czekolada np. z chilli na ten mróz i śnieg za oknem… mmm…
Trochę inaczej do sztuki kulinarnej podchodzi w produkcji Bertona pani Lovett (grana przez wspaniałą Helenę Bonham Carter), która w swoich ciastach i babeczkach używa tego, co akurat wpadnie jej w ręce, czyli np. karaluchów. Jednak dzięki mściwemu golibrodzie (w tej roli zobaczymy niepowtarzalnego Johny’ego Deppa, który z nienawiści do miasta pragnie się pozbyć części jego mieszkańców, może zacząć tworzyć przepyszne ciasta, którymi zajada się druga część Londynu. Szkoda tylko, że głównym produktem, jakiego używa do produkcji swoich sławnych „meat pie” jest ludzkie mięso! To wszystko w połączeniu z musicalowymi śpiewami w filmie „Sweeney Todd: Demoniczny golibroda z Fleet Street”.
Ostatnią moją propozycją dla was drogie Lejdiz będzie polski serial, który od czterech sezonów podbija serca widzów. „Przepis na życie” to historia pewnej kobiety, jaką okoliczności niezbyt pozytywne zmusiły do poszukania pracy w branży gastronomicznej. I całe szczęście!, bo śledząc losy tej zwariowanej Anny Adamowicz, granej przez Magdalenę Kumorek, obserwujemy jak odkrywa swoje talenty kulinarne i gotuje, pichci, smaży, piecze w sposób iście zarażający. Gdyby tego było mało restauracje pokazywane w tym serialu mają dobrze przyprawione nazwy – Kardamon, Imbir, no i najnowsza: Przepis. Do tego dodać należy jeszcze grającego u boku Kumorek – Borysa Szyca (w serialu Jerzy Knappe), który potrafi nieźle zamieszać w garnku i życiu naszej głównej bohaterki. Gdyby tego nam było mało możemy jeszcze poczytać o przepisach, jakie prezentowane są podczas kolejnych wątków w książce „Zapraszam do stołu. Kuchnia Jerzego Knappe”, której autorem jest może i fikcyjna postać, ale przepisy zdecydowanie nie są zmyślone i znikąd, a raczej godne polecenia i bardzo smakowite!
Wracając jeszcze na koniec do pogody… (skoro jesteśmy już w temacie jedzenia…) może powinnyśmy zrobić to, co zostało (przynajmniej mi) zaproponowane już wielokrotnie na jednym z portali społecznościowych: „Pomóżmy wiośnie – jedzmy śnieg!” 🙂 Natomiast dla małej rozgrzewki i poprawy nastroju mogę zaproponować czarną herbatę z imbirem (krojonym lub zmielonym) i cytryną… Pozdrawiam czytelniczki i zapraszam do gotowania przy inspirującym kawałku kina.
Tekst: Magdalena Smolarek
Zdjęcia: internet