„Zawsze wywoływałam skrajne emocje”


Dzięki uprzejmości Polisz Czart, przedstawiamy kobietę nietuzinkową. Można ją kochać albo nienawidzić, ale mało kto wobec niej pozostaje obojętny.

Z Marią Peszek rozmawiają:
Monika S. Jakubowska
i Sławek Orwat

Sławek Orwat: Kiedy rodzi się dziecko w rodzinie takiego artysty jakim jest Jan Peszek, w którym momencie życia zdaje sobie ono sprawę z tego, że scena jest również i jego miejscem? Jak długo dorastałaś do takiej decyzji? 

– O to trzeba by było zapytać moich rodziców, bo oni mają pewnie lepszy ogląd tego z zewnątrz. Zawsze wiedziałam, że będę artystką i że będę robić coś w sztuce. Nigdy nie miałam pomysłów na jakikolwiek inny zawód. Było to jakby oczywiste dla mnie od zawsze. Kiedy byłam dziewczynką, bardzo chciałam pracować w cyrku, potem w operze, następnie byłam przez parę lat aktorką. Dopiero później okazało się, że drogą która jest mi najbliższa, jest robienie muzyki. Nie było jakiegoś szczególnego punktu w czasie. Była to po prostu absolutna oczywistość.


Monika S. Jakubowska: Na swojej pierwszej płycie „Miasto mania” byłaś nieco „schowana”. W „Marii Awarii” byłaś już bezpruderyjnie kobieca i bardziej odważna. Z kolei na „Jezus Maria Peszek” jesteś jakby nie do końca „ogarnięta” i mocno krzycząca. Przyzwyczaiłaś publiczność do tego, że każda z Twoich płyt jest zupełnie inna. Jest to dla Ciebie bardziej brzemię, czy wyzwanie?

-„Nieogarnięta” jest świetnym określeniem, ale to jest totalnie nieprawda. Myślę, że bardziej chodzi Ci tu o cytat z utworu i o rodzaj ekspresji. W moim odczuciu ta płyta jest najbardziej precyzyjna ze wszystkich, które zrobiłam i byłoby źle, gdyby było to inaczej odbierane. To jest mój najbardziej dojrzały głos. Często ją określam jako manifest mojego światopoglądu. Uważam, że trzecia płyta jest „żyletą” jeśli chodzi o myśl, a to że ja krzyczę, to znaczy, że taki środek jest mi potrzebny po to, że musi to być momentami groźne i brutalne. Nie zastanawiam się, czy przyzwyczaiłam do czegoś publiczność, czy nie. Robię po prostu to, co uważam za konieczne w danym momencie. Jeżeli jakaś płyta we mnie dojrzewa i ją robię, to ona może być tylko taka, a nie inna. Kompletnie nie zastanawiam się, co ludzie sobie o tym pomyślą. Nie zastanawiam się, że jedna była taka, druga taka, trzecie taka. Za każdym razem jest to mój bardzo osobisty głos i w gruncie rzeczy jest to przygoda i frajda, że taka zmiana się we mnie dokonuje i że ludzie we mnie to lubią, że to nie jest za każdym razem to samo, tylko że tak naprawdę nie mogą się nigdy spodziewać tego, co będzie.


Sławek Orwat: W moim odczuciu są trzy osobowości w historii polskiej muzyki, które na przestrzeni dziejów obalały różne tabu w dziedzinie erotyzmu i cielesności w tekstach piosenek. Pierwszym był Kabaret Starszych Panów. Kolejnym był Grzegorz Ciechowski. Ty jesteś dla mnie tą trzecią postacią. Przeprowadziłaś w tej dziedzinie taką rewolucję, że często zastanawiam się nad tym, co jeszcze można w tym temacie odkrywczego powiedzieć. W jaki jeszcze sposób można erotykę podać w tekstach tak, by miało to smak, złamało kolejne schematy i po raz kolejny dopiekło hipokrytom?

– Myślę, że ten temat już tak wyeksplorowałam na przedostatniej płycie, że i ja miałam poczucie, że nie ma już nic dalej. Jeśli chodzi o seksualność, to powiedziałam tyle i takimi słowami, że jakby ten temat w sobie zamknęłam. Dlatego na nowej płycie oprócz jednej frazy: „Chwyć mnie za włosy, oprzyj o ścianę, kochaj aż całkiem myśleć przestanę” tak naprawdę nie ma słowa o seksie. W porównaniu z tym, co działo się na „Marii Awarii”, to zdanie i tak jest bardzo lajtowe. Na nowej płycie poszłam krok dalej. Mówię o rzeczach, które są bardziej drażniące dla polskiego społeczeństwa. Seksualność jest rzeczywiście w Polsce tematem ciągle problematycznym, ale tematy które są na nowej płycie, to jest tak naprawdę: Piekło i Szatani. Postanowiłam po prostu pójść jeszcze dalej.


Monika S. Jakubowska: Na koncertach dajesz z siebie sto procent. Otwierasz się zupełnie, żeby przekazać publiczności to, co masz w sobie. Dużo czasu Ci zajmuje potem, aby tę „legoMarię” poskładać z powrotem?

– To jest rzeczywiście bardzo delikatny temat i niebezpieczny, bo rzeczywiście jestem takim – nazwałabym – performerem, który płaci bardzo dużą cenę za to, że ta ekspresja jest taka, a nie inna. Tak naprawdę ja już powinnam skończyć eksploatować tę płytę i odpocząć, bo to jest bardzo wyczerpujące głównie psychicznie, ale też i fizycznie. Nie mam natomiast wyjścia, aby inaczej to robić. Nie można sobie założyć jakichś bramek wewnętrznych, zwłaszcza że ludzie tego oczekują i bardzo to doceniają. To jest taki mój znak rozpoznawczy. Odpowiadając wprost i szczerze, to jest to bardzo niebezpieczne. Jesteśmy teraz nieustannie w podróży i mieliśmy akurat dwa dni wolne pomiędzy koncertem w Dublinie i w Londynie i… rozchorowałam się. Mam wysoką gorączkę, wszystko mnie boli i czuję się chora. To znaczy, ze mój organizm mówi „Ej! Już trzeba przestać”. No, ale oczywiście napiję się dużo wody i będzie to fantastyczny koncert. Tylko kiedyś trzeba będzie jednak powiedzieć „STOP!” Ja mam z tym problem, ale na szczęście mam osoby, które teraz mnie już bardzo pilnują i mam już zaplanowaną przerwę niebawem.


Sławek Orwat: Na ostatniej płycie podjęłaś bardzo poważne tematy. Wyraziłaś swój stosunek do patriotyzmu i do religijności. Porwałaś się na wartości, które w polskim społeczeństwie – gdzie hipokryzja pewnie długo, a może nigdy nie przestanie istnieć – stanowią doskonały pretekst i pożywkę do ataków i rzucania oszczerstw na artystę myślącego inaczej. Jak sobie z tym radzisz?

– To było tak dla mnie ważne, żeby to powiedzieć, że wszystko to, co później się wydarzyło, tak naprawdę nie zaskoczyło mnie. Zdaję sobie sprawę z tego, że zawsze wywoływałam skrajne emocje. Przy tej płycie, to już zupełnie wymknęło się spod kontroli i było bardzo drastyczne. Taka jest cena, jaką płacę za swoją bezkompromisowość i za wolność. Ludzie w Polsce nie zdają sobie sprawy z tego, że wkurwia ich najbardziej nie to, co mówię, tylko to jak mówię i że to jest kompletnie otwarte, to że mówię o tym bez żadnych metafor i że to jest dowodem mojej totalnej niezależności. Ludzie w Polsce mają z tym duży problem i myślę, że właśnie to tak naprawdę ich najbardziej rozsierdza – nie to, co mówię, tylko jak i że w ogóle o tym mówię i że śpiewam piosenki o tym, że ktoś nie chce mieć dzieci, albo że wie jak umrze i kiedy. O tym nie robi się piosenek w Polsce. Wydaję mi się to dziwne, bo na świecie już dawno robi się o tym piosenki.


Sławek Orwat: Czy Polska ma szansę być kiedyś krajem prawdziwie wolnym?

– Mam wielką nadzieję, ale myślę, że dużo czasu nam to zabierze. Natomiast to się bardzo szybko zmienia w dobrą stronę. Naprawdę. Są już takie zmiany, które widzę. Podróżujemy po różnych miastach – mniejszych i większych i w porównaniu z ostatnią naszą trasą przy „Marii Awarii” już da się zauważyć drastyczną różnicę. To wszystko się zmienia, ale wydaje mi się, że to i tak zabierze nam jeszcze z kilkadziesiąt lat.

Monika S. Jakubowska: Otwarcie mówiłaś w wywiadach o swojej chorobie, o swoim „romansie” z depresją. Czy zgodzisz się, że temat tej choroby jest w Polsce większym tabu niż erotyka i seks?

– Oczywiście. To jest bardzo symptomatyczne i jedyna rzecz, która mnie naprawdę zabolała. Była to duża odwaga z mojej strony. W Polsce jest tak, że osoby chore na raka, które mówią o swojej chorobie z detalami często wykraczającymi poza ludzką wytrzymałość, stają się bohaterami. Ja pytam… jaka jest różnica między tym, gdy ktoś opowiada o chorobie ciała, a tym gdy ktoś opowiada o chorobie duszy? To jest trudne, ale dobrze że to zrobiłam, bo masa ludzi poczuła się dzięki temu wolna i szczęśliwa. Taki mam odzew od wielu z nich.

Zdjęcia: Monika Jakubowska https://www.facebook.com/Three.Dragonflies ,
Sławek Orwat

http://slawek-orwat.blogspot.co.uk/