Nie czynię dobra, którego chcę, ale czynię zło, którego nie chcę”, czyli o ciemnej stronie macierzyństwa.
Podobno najważniejsze jest to, co tu i teraz. Nie powinniśmy zbytnio oglądać się wstecz, ani też za mocno wybiegać w przyszłość. Jednak nasze tu i teraz zostało w jakiś sposób ukształtowane w przeszłości, a konkretniej w naszym dzieciństwie. Absolutnie nie zamierzam tutaj bawić się w jakiegoś domorosłego psychologa, jednak pewne lektury, jak i własne przeżycia skłoniły mnie do niniejszych refleksji. Dzieciństwo jest okresem, w którym najmocniej budujemy siebie. To właśnie w latach sielskich, anielskich otrzymujemy od najbliższych, czyli rodziców, wszystko co w dorosłym życiu wpływa na nasze postrzeganie siebie, nasze wybory, zachowania, poczucie własnej wartości. Tak naprawdę niewielu z nas łączy swoje dorosłe problemy z dzieciństwem. „Ludziom po prostu trudno jest dostrzec, że ich stosunki z rodzicami w znaczący sposób wpływają na ich życie”. A przecież „nasi rodzice sieją w nas mentalne i emocjonalne ziarna – ziarna, które rosną wraz z nami. W niektórych rodzinach są to ziarna miłości, szacunku i wolności. Niestety, w wielu innych są to ziarna strachu, obowiązku czy winy.” Oczywiście rodzice są tylko ludźmi i jak każdy z nas popełniają błędy, ale gdy potrafią je dostrzec i naprawić, ofiarując swoim dzieciom dużo miłości, czasu i zrozumienia, nie wyrządzają tym samym krzywdy. Gorzej, gdy negatywne zachowania są stałe i dominujące. Warto tutaj zaznaczyć, że szkodliwa może stać się także nadmierna opiekuńczość rodzicielska.
Trudnego tematu rodzicielstwa, a w szczególności macierzyństwa dotyka szwedzka pisarka Majgull Axelsson w swojej najnowszej powieści „Pępowina”. Historia rozgrywa się na prowincji. Bohaterów poznajemy podczas sztormu. W ciągu paru dramatycznych dni odsłania się historia kilku osób. Opowieści zazębiają się, układając w efekcie w jedną całość. Piętno unoszące się nad bohaterami od dzieciństwa, zdaje się decydować o całym ich życiu. W każdym pokoleniu dramat odsłania kolejne sceny, w których dominują kłamstwa, niedopowiedzenia, błędy popełniane wobec własnych dzieci. A przecież każde kłamstwo mają swoją cenę. To zaklęty krąg, z którego próżno szukać wyjścia, bo nawet gdy matki próbują wychować swoje dzieci inaczej niż same zostały wychowane, to i tak nie są w stanie ustrzec się od błędów. Przecież „nie można dać komuś czegoś, czego samemu nigdy się nie miało”. Czy możliwym jest przerwanie tego kręgu? Czy, jak mówi jedna z bohaterek„może jest tak, że wyobcowanie rodziców zagnieżdża się w dziecku, że czyni je obcym dla samego siebie i całego świata. Tak, jak było kiedyś z moją matką i jak zawsze będzie z moją córką”. Wszyscy bohaterowie powieści M. Axelsson przezywają swój własny dramat, w którym główną rolę odgrywa tytułowa pępowina, łącząca teraźniejszość z bolesną przeszłością. Bycie rodzicem jest obciążone pamięcią wszystkich traum wyniesionych z domu rodzinnego. Jednak pomimo tego balastu warto podejmować próbę. „Może nie jesteśmy wspaniałe, ty czy ja. Żadna z nas nie dorasta do owej bajecznej wspaniałości, którą udajemy, ale to nie ma znaczenia, bo nikt przecież nie dorasta. Żaden człowiek. Jedynymi normalnymi ludźmi na świecie są ci, których nie znamy. Ale w naszym cierpieniu miałyśmy jednak wielkie szczęście. Możemy żyć na tym świecie. W naszym życiu możemy widzieć każdego ranka, jak wstaje słońce. Dano nam urodzić dzieci i trzymać je blisko siebie. Kochałyśmy je… Na przekór wszystkim swoim niepowodzeniom.”
Lektura „Pępowiny” skłania do refleksji nad tym czy doświadczenia wyniesione z dzieciństwa są naszym ciężarem, czy też  budują naszą siłę. Na ile jesteśmy kowalami własnego losu, a co jest od nas niezależne? Czy brak miłości rodzicielskiej, albo jej nadmiar stawia nas na przegranej pozycji już do końca życia, czy jednak możemy podjąć próbę wyrwania się z owej traumy? Gdzie znaleźć ów złoty środek i stać się mądrym rodzicem, który nie odciśnie zbyt głębokiego piętna na życiu własnego dziecka?
Tekst: Beata Waniek
www.openscotland.pl