Kilka tygodni temu, w artykule „Sąsiedzi”, pisałam o tym jak zmieniły się brytyjskie nastroje w stosunku do nas- Polaków. Zdaje się, że niestety temat pozostaje wciąż aktualny. Wojna rozpętała się dziś nawet na Facebooku, na stronie fanów grupy Iron Maiden. Pech chciał, że rozmowa odbiła się szerokim echem nie tylko na portalu społecznościowym i kto wie jaki będzie jej finał. Planując ten artykuł, nie miałam jeszcze pojęcia o wojnie polsko- brytyjskiej w białych rękawiczkach. Jednak ta przybiera bardzo nowoczesne formy. Nie na szabelki, nie karabiny maszynowe, ale na zwyczaje, słowa i dokumenty.
Facebookowa wymiana zdań rozpoczęła się dziś o godzinie 10.06, kiedy pewien Brytyjczyk, zwany Matthew Sherwood skomentował przedsprzedaż biletów na koncert Iron Maiden w Poznaniu w taki oto sposób:
„ Why bother with them when most of them are here in England pretending to be builder?????”
(w wolnym tłumaczeniu: po co grać w Polsce skoro wszyscy Polacy są w Anglii i udają, że są budowlańcami???)
Brytyjczyk nie musiał długo czekać na ofensywne odpowiedzi rozwścieczonych Polaków. Najwięcej lajków zebrała jednak odpowiedź Piotra Wiśniewskiego:
„We were in England in 1940 when you pretended to be soldiers.” (czyli: jesteśmy w Anglii od 1940 rok kiedy Brytyjczycy udawali, że są żołnierzami) Ponad 14tys. Polubień do tej pory. Kolejna nieco zaczepna odpowiedź Piotra Łobodzińskiego natomiast traktuje o zwyczajach Brytyjczyków: „And one more thing-come to Cracow one day and you’ll see more drunk Englishmen than in London itself.” ( i jeszcze jedna rzecz- przyjedźcie do Krakowa, żeby zobaczyć więcej pijanych Brytyjczyków niż w samym Londynie).
Pojawiają się także takie komentarze: „BTW English soldiers left battlefield after 5 o’clock for some tea” (tak poza tym angielscy żołnierze opuścili pole bitwy po 17stej, żeby udać się na herbatkę).
Od dłuższego czasu nie cichnie nagonka na Polaków i co jeszcze smutniejsze- do walki wkraczają urzędy. Szczerze przyznam, że ostatnio odczuwam nie tylko niechęć społeczeństwa do naszej nacji, ale także zauważam tendecje rasistowskie we wszelkich urzędach związanych z rządem. Ogromna liczba Polaków skarży się na wyczekiwanie miesiącami na przyznanie benefitów, które na mocy prawa UE są także naszym przywilejem, nie są łaską ani wygraną na loterii. Inni rodacy natomiast przyznają, że im odmówiono, podając powody wyssane z palca lub zaginięcie dokumentów na poczcie. Zdarzają się także coraz częstsze pomyłki dotyczące nadpłaty i konieczności oddawania ogromnych kwot do kasy państwowej. Nagle po latach spędzonych w UK, wielu ludzi dostaje wezwania do przedłożenia dokumentacji, która ma udowodnić, że mamy prawo przebywać w tym kraju. W wielu przypadkach, pomimo sprawnego narządu wzroku, czytamy iż nie zdaliśmy Habitual Residence Test. Z definicji stron rządowych jednak wynika, że ów test ma potwierdzać nasze osadzenie się na terenie Wielkiej Brytanii i chęć w niej pozostania. Zatem kryteria są jedynie interpretacją urzędników, którzy mają bardzo różne nastawienie do naszego narodu. Jak można nie zdać testu na chęć osadzenia się, żyjąc, wychowując dzieci, które często nie mówią na wet dobrze po polsku, pracując i płacąc podatki? Jak można nie kwalifikować się jako godny praw obywatel, jeśli o Polsce myśli się już jedynie z łezką w oku, wspominając Mazury, Jarmark Dominikański, czy Zakopane?
Dziś np. miałam do czynienia z jedną z urzędniczek. Przemiła kobieta, do rany przyłóż. Darlingowała, dopieszczała słowem i czynem, jakaż to wspaniała odmiana po latach polskich burknięć i oschłości. Nie przyniosłam jej kawy, ani czekoladek, a zostałam potraktowana w iście brytyjskim stylu. Choć dokument nadesłany z „góry” wymagał ode mnie przedłożenia całej listy papierków z lat co najmniej 7, pani wybrała sobie jedynie kilka karteczek. Lista wskazywała na całe curriculum, tymczasem do aplikacji potrzebne były jedynie trzy dokumenty. Więcej komputer nie miał po prostu rubryczek. Co za tym idzie pani nie kopiowała ode mnie dokumentów wyszczególnionych, a tylko takie, które mogła osadzić w tabelce. Zapytałam zatem, czy reszta nie jest potrzebna? Pani natomiast uznała, że nie bo więcej rubryczek po prostu nie ma. W związku z sytuacją naszła mnie refleksja, że ów owczy pęd do osadzenia Polaków w roli emigrantów z Europy Gorszej, jest tak nagły, że nawet rubryczek zabrakło. Nie przewidziano podziału społeczeństwa na bardziej i mniej uprawnione, na lepsze i gorsze, na udawanych budowlańców z Polski i tych, lepszych, bo z urodzenia Brytyjczyków. Żal mi tylko tych lotników, dziadów i pradziadów, którzy życie oddali za Brytanię, żeby nam było lepiej, żeby przyszłe pokolenia Polaków i Brytyjczyków powiedziały: „pamiętamy” i szczodrze dbały o przyjaźń narodów.
Tymczasem współcześni Brytyjczycy w wielu przypadkach cierpią na syndrom pamięci krótkotrwałej. Najczęściej fakt ten wynika z łatwego poddawania się propagandzie mediów, które od dłuższego czasu próbują znaleźć kozła ofiarnego za niepowodzenia władz i odzyskać środki finansowo podupadającego państwa oraz nieznajomość historii. Te dwa powody są siłą napędową podjazdowej wojny Brytyjczycy vs. Polacy. Po emisji serii dokumentalnej „Benefit Street” nieco ucichły antypolskie wypowiedzi na rzecz dyskusji społecznej, dotyczącej efektywności systemu opieki społecznej w Wielkiej Brytanii. Nie jest tajemnicą, że system ukształtował dość pokaźną grupę społeczną, która od lat nie hańbi się pracą, pobiera benefity, ba nawet o pracy nie myśli. Żyją wygodnie od rana do wieczora, zgodnie z zasadą poznaną przez naszych rodziców w komuniźmie: „czy się stoi czy się leży, tysiączek się należy”. Kwoty te nie są zawrotne. Zatem starcza na podłe fysz end czyps, fasolkę z Icelanda, popijane jeszcze podlejszym sajderkiem. Tak wygląda rzeczywistość wielu Brytyjczyków, bowiem ulic takich jak Benefit Street w kraju jest bardzo wiele, ba nawet są to całe miasteczka. Zatem naturalnie zrodziło się pytanie, jak zachęcić całe pokolenia beneficiarzy do pójścia do pracy, jak zmienić kulturę, sposób myślenia rzeszy ludzi, którzy zwyczajnie nie są nauczeni wartości pracy. Nigdy nie mieli możliwości oszczędzania, marzenia o lepszej rzeczywistości i przyszłości. Realia utopione w rzece taniego alkoholu w niczym nie przypominają bajki o państwie dobrobytu, wysokim poziomie życia i mannie z nieba.
Państwo cierpi na chorobę odśrodkową, zaszczepianą sumiennie w procesie edukacji. Mimo, że świetnie ów system rozpoznaje talenty, niestety nie potrafi tego daru wykorzystać. Wspieranie indywidualnych predyspozycji dzieci niekoniecznie przekłada się na takowe zachowania w życiu dorosłym. Wybierają życie łatwe i dobrze im znane, zamiast podejmować wyzwania. Nie potrafię sobie wyobrazić przeciętnego Brytyjczyka, który jedzie np. do Polski i chodzi ze swoim CV od firmy do firmy, od sklepu do sklepu, od restauracji do restauracji, szukając pracy. Nawet podczas programu „Apprentice”, gdzie uczestnicy walczą o dobrze płatny staż u jednego z brytyjskich oligarchów, wypełniając coraz to bardziej abstrakcyjne zadania, kreatywności za bardzo nie widać. Za to w oczy rzuca się niezaradność, kłótliwość, kopanie dołków pod konkurencją. Obraz żywy w naszej rzeczywistości. Zamiast brać przykład z innych nacji, uczyć się ich sposobów działania i myślenia, lepiej po prostu zgnoić i obwiniać za własne niepowodzenia.
Brytyjczykom zwyczajnie brakuje podstawowej, ogólnej wiedzy, przez co stają się coraz mniej konkurencyjni na rynku pracy. Nie chodzi tu tylko o przysłowiowych budowlańców z Polski, ale także komputerowców i sprzedawców rodem z Indii, filipińskie pielęgniarki, czy słowiańską obsługę klienta. Wiele narodów ma do zaproponowania Wielkiej Brytanii coś więcej niż tylko swoje potomstwo, które będzie pracowało na emerytury Brytyjczyków i niewielki procent ludności, któremu powinęła się noga i pobierają świadczenia społeczne. To bezcenna wiedza i kultura pracy, której zwyczajnie na wyspach brakuje. Kiedyś, jak jeszcze miałam okazję pracować w Polsce, wszyscy prześcigaliśmy się w godzinach pracy, nikomu nawet się nie śniło o płatnych nadgodzinach, szczytem marzeń była stała umowa o pracę. Wobec takiej sytuacji wiele z nas nauczyło się poddańczej pracy za marny grosz i dlatego nie przeszkadza nam dzisiaj praca poniżej kwalifikacji. Przynajmniej płatna i to tyle, że starcza na godziwe życie, nawet na hobby i wakacje. Jaki procent polskiego społeczeństwa może mieć marzenia o godziwej płacy za ciężką pracę i wakacje w tropikach?
Pomimo szkalowania i negatywnej tuby medialnej, Polacy zyskują szacunek pracodawców. Ostatnio nawet ucieszył mnie fakt, że jedna ze stacji telewizyjnych szuka Polaków do programu na temat szukania pracy. Tą właśnie mają pomóc znaleźć Brytyjczykom Polacy. Pomysł wydaje się dość osobliwy w obecnej sytuacji społecznej, aczkolwiek z chęcią obejrzę wyniki tego eksperymentu. Coraz więcej Polaków odczuwa niesprawiedliwość, niedorzeczność decyzji urzędników i z całą pewnością nie wybiera życia na garnuszku królowej. Nie chcemy się dłużej czuć jak niechciany ciuch wyrzucany z szafy na wiosnę z braku sympatii i przeznaczenia dla owej części garderoby. Oby życia starczyło, a sprawiedliwości stało się zadość.
GS