Kto kiedykolwiek znalazł się w branży gastronomicznej po stronie kuchni, nie będzie zdziwiony dzisiejszą informacją. 23 letni Nathan Laity- Sous Chef z restauracji w Tate Modern Museum umarł z przepracowania, w wyniku skrajnego wyczerpania organizmu i zatrucia krwi.
Chłopak pracował z poświęceniem do 98 godzin tygodniowo, ignorując wszelkie infekcje i problemy zdrowotne, wspinając się po drabinie kariery. Niestety zwykła angina skończyła się u niego tragicznie. Wyczerpany organizm nie miał siły walczyć z infekcją, która w wyniku powikłań wywołała zatrucie krwi i nagłą śmierć. Rodzina kucharza wini za jego śmierć cały przemysł gastronomiczny, specyfikę pracy i kulturę wyścigu szczurów, która w tej branży jest bardzo dotkliwie odczuwalna. Wielu szefów kuchni nie może sobie pozwolić na życie prywatne, zaniedbuje rodziny, nie jest w stanie normalnie żyć. Pracując w Londynie życie nabiera ponadprzeciętnego tempa, konkurencja nie śpi, a napływ emigrantów stworzył dodatkową presję w postaci konkurencyjności wśród pracowników. Emigranci bowiem godzą się nie tylko na niższe stawki, ale także pracują po godzinach, aż do upadłego. Nie bez powodu Londyn został ostatnio nazwany stolicą kokainy. Poza branżą gastronomiczno-hotelarską, istnieje wszak cały sznureczek zawodów, w których wymagana jest dyspozycyjność, praca ponad siły i dążenie do doskonałości. Wszelkie programy telewizyjne o tematyce kulinarno- hotelarskiej zachęcają młodych ludzi do karier w tych niezwykle rozwojowych zawodach. Nikt jednak nie wspomina, że istnieje też druga strona medalu. Za pięknym talerzem z garstką mięsiwa, ustrojonego w szaty z warzyw, kiełków i mikro ziół, stoi umęczony zespół kucharzy, którzy biegają z kata w kąt, żeby zadowolić klienta coraz to bardziej fantazyjnym dziełem kulinarnej sztuki. 23letni Nathan potrafił pracować aż 27 dni bez przerwy, zaliczając po 14 godzin dziennie. Nie jest nowym zjawiskiem praca we wszelkie święta, podczas choroby, ze złamaną ręką czy nogą, krwawiącym palcem czy obciętym opuszkiem kciuka. Jak wspomina Katarzyna, która była szefową kuchni w kilku sieciowych pubach-
„to jest bardzo konkurencyjne środowisko, ciągle słyszałam, że jeśli nie przyjdę następnego dnia, nie wypełnię personalnej luki, znajdą na moje miejsce stu chętnych. Pracowałam zatem bez przerwy po 12 dni z rzędu, mdlejąc w toalecie z przepracowania.”
John natomiast mówi z żalem o sytuacji, która miała miejsce w wyniku presji w pracy-
„pracowałem po 90 godzin tygodniowo, non stop. Jak rodziła mi się córka, pojechałem na salę porodową. Niestety po 4 godzinach miałem pilny telefon z pracy, manager kazał mi wracać. Nie wytrzymałem i rzuciłem słuchawką. Wróciłem do pracy i mimo zabukowanego dwutygodniowego urlopu tacierzyńskiego, musiałem wrócić do załogi po kilku dniach. Po roku odeszła ode mnie żona, w wyniku depresji straciłem też pracę. Do dziś nie mogę się pozbierać. Praca w kuchni zrujnowała mi życie, straciłem ponad 30 lat w kuchni. Co z tego, że miałem pieniądze, nie miałem nawet kiedy i jak ich wydać. Skończyło się na tym, że wydawałem na alkohol i narkotyki. Dziś jestem czysty dzięki terapii.”
Jak podaje The Guardian, we Francji wprowadzono regulacje dotyczące czasu pracy kucharzy, których etat tygodniowy nie może przekraczać 35 godzin. Przy 45-90 godzinach brytyjskich, wygląda na to, że Francuzi są po prostu leniwi- o co zresztą oskarża ich Gordon Ramsay.
„ Jednym z powodów dlaczego straciłem €1.3 m w Paryżu to lenistwo Francuzów. Chcą pracować 32 godziny tygodniowo, nazywając się unikalnie utalentowanymi”- mówi jeden z najbardziej znanych kucharzy na świecie.
Zastanawiam się czy podobnych ograniczeń czasu pracy doczekamy się w całej Unii Europejskiej i powołane zostaną instytucje zajmujące się egzekwowaniem tej legislatywy. Napływ nowej fali emigrantów z biedniejszych państw gotowych na wszystko, pracujących za niewielkie stawki na pewno nie pomaga w kreowaniu zdrowej konkurencji i nie zachęca do tworzenia inicjatyw ustawodawczych, zmierzających w stronę poprawy życia jednostek.
GS