Ten tekst pojawił się pewnego dnia na jednej z grup na portalu społecznościowym. Wywołał poruszenie prawie od pierwszej sekundy po publikacji. Zebrał setki komentarzy, tysiące lajków. Jedne były wspierające, inne opisywały podobne historie, podziękowaniom nie ma końca. Pomyślałam, że dokładnie taki tekst, który powinien ujrzeć światło dzienne i wyjść poza obszar Facebooka. To piękny manifest niejednej z nas. Wiele z nas przechodzi bowiem przez swój życiowy problem związany z brakiem akceptacji ciała. Za gruba, za chuda, krzywe nogi, odstające uszy, krzywe zęby, za mały biust. Każda z nas czuje się taką Asią. Ten felieton to piękny obraz tej, która wreszcie przestała być perfekcyjna i żyje swoim, szczęśliwym życiem, pełnym akceptacji i dystansu dla swoich słabości. Poznajcie Asię.
Autorka: Joanna Kwiecińska
Dzień dobry. Nazywam się Asia i jestem grubasem. Byłam grubym dzieckiem, potem bardzo grubym dzieckiem, a następnie jeszcze grubszą nastolatką. Mijane na ulicy grupki chłopaków pieszczotliwie nazywały mnie świnią vel maciorą – to była forma pozdrowienia, równie rozczulająca jak pokazywanie fu@k’a na autostradzie.
Każda gruba dupa ma swoją historię. Im większy zad, tym mocniejszy kaliber historii, tak bywa. Często ten zad kryje traumy, ciężkie słowa, choroby, alergie i nietolerancje pokarmowe, ale świat zamiast tego, widzi słabość. Jesteś grubasem, znaczy nie dajesz rady, nie należysz do naszej paczki. „Wal się grubasie, odpadasz!”.
Gdybym wiedziała dużo wcześniej co mi dolega, pewnie miejscami byłoby łatwiej.
Dobrze wiem, jak to jest ważyć 130kg, zasapać się otwierajać szafkę z butami, zapomnieć jak wyglądają własne stopy i z ledwością mieścić się pod prysznicem. Wiem, co znaczy wylewać się z własnego fotela sąsiadowi na kolana w Wizzarze i chcieć zniknąć, widząc go przyklejonego do okna na bezdechu z miną – „ja pierd&@lę, a mogłem lecieć wczoraj”.
Wiem jak to jest mieć uda otarte do krwi, po przejściu 40 metrów do Żabki latem. A zimą chodzić w otwartej kurtce, bo oto mimo poczwórnego, męskiego XL-a, wciąż do zapięcia brakuje ci 20cm. I wiem jak to jest być więźniem własnego ciała, nie rozumieć go, nienawidzić. Jak to jest stać w stroju kąpielowym wśród setki rówieśników na obowiązkowych zajęciach w-fu na basenie i być… celem. Tarczą do trafiania rzutkami. Z perspektywy dziecka, to jak przetrwać „wojnę”.
Wiem również jak to jest zagryźć zęby i ćwiczyć do nieprzytomności, być miesiącami na diecie, głodzić się, maniakalnie liczyć kalorie i odganiać od siebie jo-jo jak komary latem. Wiem jak to jest na przestrzeni 15 lat zrzucić łącznie ponad 160 kilogramów.
Wiem także, że mentalnie zawsze będę grubasem. W samym epicentrum jądra swojego mózgu, w głębinie własnych trzewi, na wysokości splotu słonecznego mam wyrytą tożsamość. Na głębokim tłuszczu wysmażoną, niezmienną.
Nigdy nie przyśniłam się sobie jako chuda osoba, tak głęboko sięga mój tłuszcz.
Gdzieś po drodze jednak okrzepłam. Dzięki dziesiątkom prób i setkom upadków, nauczyłam się celebrować siebie, nauczyłam się szacunku, wdzięczności oraz czułości wobec swojego ciała.
Mam 35 lat i już się nie szarpię. Mam kochającego męża i cudne dzieci. Kocham własne ciało. Lubię je, raz większe, raz mniejsze. Utuliłam w sobie tę dziewczynkę z basenu. To dziecko jest dla mnie, mnie-dorosłej, dużą inspiracją. Teraz razem zdobywamy moje własne Himalaje, ale to Ona idzie przodem. I zawsze wtedy, kiedy w beznadziei odpadam od ściany, Ona krzyczy do mnie – „nie odetnę Cię, będę czekać, dasz radę!”
I zbieram się i idę dalej.
Z szacunku do Niej.
Mała, gruba Asia. Mój bohater.