Zdecydowanie warto marzyć, a później spełniać swoje przeróżne zachcianki i pragnienia! Bez względu na to, czy nasze marzenia dotyczą rzeczy bardzo ulotnych, chwilowych czy raczej tych poważniejszych to i tak powinnyśmy pozwalać sobie na ich realizowanie. Ja przez długi czas bardzo chciałam pojechać do Nowego Jorku, bo przecież wspaniale byłoby móc zobaczyć to miasto, które posłużyło jako plan zdjęciowy do wielu filmów. Wreszcie, w tegoroczną zimę, osiągnęłam swój cel. I sądziłam, że jak już tam będę, jak je zobaczę to mi przejdzie ta fascynacja… Niestety, Nowy Jork jest jak narkotyk – jak raz go spróbujesz chcesz więcej i więcej. Takim filmem jest też najnowsza produkcja braci Coen opowiadająca o artyście, który mieszkał w Greenwich Village – jednej z mieszkalnych dzielnic nowego Jorku, na dolnym Manhattanie.
Jest rok 1961, zima. Llewyn Davis (Oscar Isaac) – muzyk folkowy próbuje przekonać do swojej twórczości nowojorską publiczność. Zadanie to jest o tyle trudne, że wszyscy znali tego artystę z duetu z Mikiem, który z niewiadomych powodów popełnił samobójstwo. Solowy album „Inside Llewyn Davis” nie jest już tak dobry, po prostu słabo się sprzedaje, a on bardzo potrzebuje pieniędzy. Nie ma gdzie spać, dlatego pomieszkuje u różnych znajomych, m.in. u Jima (Justin Timberlake) i Jean (Carey Mulligan) Berkey.
Po koncercie w bardzo znanej w tamtym czasie The Gaslight Cafe zostaje pobity przez tajemniczego mężczyznę (dopiero na końcu tej historii poznamy motywy tego, co się tam wydarzyło). Następnego dnia budzi się w apartamencie swoich znajomych – małżeństwa Gorfein i pierwsze, co dostrzega po otwarciu oczu to rudy kot. Nowo poznany „przyjaciel” będzie mu towarzyszył przez większą część filmu.
Brak pieniędzy, kolejne wydatki i niesprecyzowane plany co do dalszej przyszłości powodują, że Llewyn decyduje się na propozycję Jima, która dotyczy nagrania piosenki „Please Mr Kennedy” (zdecydowanie warto zobaczyć ten fragment: http://www.youtube.com/watch?v=9Aq4a7g_wdU), nawet mimo tego, że ten utwór niestety jest daleki od gustu muzycznego naszego bohatera.
Po kolejnej serii niespodziewanych wydarzeń Davis postanawia wybrać się z dwoma artystami – poetą Johny’m Five (Garrett Hedlund) i muzykiem jazzowym Rolandem Turnerem (John Goodman) do Chicago. Po dotarciu do celu, oczywiście nie bez kłopotów, Llewyn prezentuje swój materiał przed Budem Grossmanem (F. Murray Abraham) mając nadzieję, że ten doceni jego talent. Niestety dzieje się zupełnie inaczej. Co jeszcze się stanie? Nasz bohater wreszcie odnajdzie swój cel? Polecam film „Inside Llewyn Davis”, żeby się przekonać co tam faktycznie „siedzi” w naszym głównym bohaterze…
Gdyby nie fakt, że jest to film braci Coen zapewne miałybyśmy do czynienia z kolejną biografią zaprezentowaną w nudny sposób. Nie jestem miłośniczką ich filmów natomiast ten zdecydowanie się wyróżnia. Pokazane zostało tam życie muzyków z lat sześćdziesiątych, a tłem ich losów jest artystyczna dzielnica Nowego Jorku – Greenwich Village (odwiedzimy razem z bohaterami m.in. wspominaną The Gaslight Cafe, ale również sławną Cafe Reggio czy plac Waszyngtona). Czego chcieć więcej? Ach tak, jeszcze wszystko spaja wspaniała muzyka. Warto też wspomnieć, że film zdobył Grand Prix Festiwalu i Złotą Palmę w Cannes. W dodatku zawsze miło jest towarzyszyć komuś w dążeniu do realizacji jego marzeń, nawet jeśli ta droga jest dość trudna, ale z drugiej strony tak prawdziwa.
Magdalena Smolarek